Po moim poprzednim tekście o Let’s Play posypały się gromy, przeważnie z klawiatur osób zajmujących się działalnością na YouTube lub streamerów. Redaktor dowodzący Pixelpostem nakazał mi pociągnąć temat dalej, ponieważ, jak argumentował – za słowo należy brać odpowiedzialność. Nie bardzo z początku wiedziałem, co tu trzeba jeszcze rozwijać, ale potem zgodziłem się, że warto coś jeszcze napisać o tym zagadnieniu. Niestety, tym razem będzie to dłuższy tekst.
WOLĘ OGLĄDAĆ
Zacznę od tego, czego mogli nie zrozumieć niektórzy z naszych szanownych czytelników. Otóż pisząc o LP, odniosłem się w pewnym momencie do osób, które mając do dyspozycji grę, zamiast w nią grać, wolę obejrzeć trwający wiele godzin filmik z jej przechodzenia. Tak samo bym pytał o kogoś, kto siedzi 10 godzin dziennie przed telewizorem, zappując po kanałach. Tak, nie rozumiem takiego postępowania i porzucając leseferyzm, chyba zgodzimy się, że warto byłoby przekonać te osoby, że istnieją lepsze, zdrowsze dla nich sposoby na spędzanie wolnego czasu. Pal jeszcze licho, gdy czynią to dorośli, ale do kwestii dzieci odniosę się jeszcze dalej.
W którymś momencie pojawiły się dwa całkowicie chybione argumenty. Ktoś próbował być dowcipny pisząc coś w stylu, że „Doom jest nadal najlepszą strzelaniną”. Nie, nie jest, drogi kolego. Nie jest ani nigdy nie był dłużej niż przez dziewięć miesięcy, bo szybko przebił go sequel, a potem kolejne rzeczy z Quakiem na czele. Tu nie chodzi o to, że kiedyś było lepiej, jeśli w ogóle było. Tego nie dotyczy ta dyskusja, więc bycie starym dziadem nie ma tu nic do rzeczy.
Drugi argument będący całkowitą pomyłką, to stwierdzenie w stylu „ No przecież oglądam mecze piłkarskie, co nie przeszkadza temu, że gram w piłkę”. Miało to sugerować, że oglądanie LP jest jak oglądanie Ligi Mistrzów, niestojące w sprzeczności z tym, że ktoś harata sobie czasem gałę. Jedno nie przeszkadza drugiemu ani nie wyklucza się, to oczywiste. Tyle że oglądając piłkę w telewizji nie oglądamy meczów trampkarzy, lecz pojedynki najlepszych z najlepszych, zawodników, jakimi nigdy się nie staniemy. Czempionów, od których można się uczyć. Oglądałem w swoim życiu wiele filmików na YT pokazujących jak ktoś przechodzi daną grę, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że grające osoby to jacyś herosi, którzy mogą mi czymkolwiek zaimponować. To raczej everymanowie, którzy grają w grę i kręcą o tym długi zazwyczaj filmik. Długi także dlatego, że to część ich fachu – otrzymują rozliczenia od wyświetleń reklam, które następują w pewnych interwałach czasowych. Ale przecież nie to jest najważniejsze – dla mnie esencją jest to, że nie spotkałem jak dotąd wśród Let’s Playowców osobowości, takiego choćby z wyśmiewanego tak mocno w szerokim internecie światka klasycznej telewizji – Szymona Majewskiego, Pazurę, Kamella, kogokolwiek, kto by był w stanie przykuć moją uwagę tym, co mówi. I w jaki sposób to mówi.
W ogóle ciekawe jest to, że w przypadku „starych mediów” niemal zawsze obserwowaliśmy migrację osobowości. Gwiazdy radiowe przenosiły się do telewizji, lądowały tam także gwiazdy kina. Jakoś natomiast nie kojarzę, żeby nie tylko LP, ale szerzej na YT, największą popularność zdobyli doświadczeni showmani. Nie, wygrywają naturszczycy, odkrywający swoje talenty dopiero w tym formacie. To także symptomatyczne, że jest to show stworzony przez zwykłych ludzi dla zwykłych graczy. Żeby było jasne, stwierdzam, nie wyciągam z tego na razie żadnych wniosków.
POZYCJA YOUTUBERÓW
Serwis Polygon.com jest miejscem, gdzie powstaje wiele podsyconych ideologicznie artykułów. Jednak ich analiza tego, dlaczego streamerzy zaczynają wygrywać na polu gier z youtuberami wydaje mi się bardzo trafna. W skrócie, przeważają argumenty, że streaming oferuje bardziej bezpośredni kontakt z odbiorcą, jest łatwiejszy w realizacji, no i powoduje mniejsze ryzyko naruszenia praw autorskich. Jest swego rodzaju teatrem w porównaniu z kinem. Tyle że streaming zostawmy na boku, zajmujemy się tutaj LP.
Pierwsze lata istnienia YouTube były dziewiczym okresem, gdy każdy nagrywał, co chce, a większość filmików zamykała się w 3 godzinach. Problemem była dla wielu bariera transferu danych, ale głównym czynnikiem powodującym, że to zjawisko nie eksplodowało, stanowiła konieczność zakupu odpowiedniego sprzętu (np. mikrofon), obsługa programu do montażu oraz dostosowanie własnego komputera do zgrywania gier przy założeniu, że robi się to wszystko po godzinach, za darmo, dla przyjemności. Sytuacja diametralnie zmieniła się na początku 2009 roku, gdy szefostwo serwisu, przejętego trzy lata wcześniej przez Google, za rekordowe wówczas 1,65 mld dolarów (obecnie transakcja ta jest uważana z perspektywy czasu za jedną za najbardziej korzystnych dla kupującego w historii mediów) zdecydowało się płacić osobom realizującym filmiki i osiągającym przy tym wyznaczone progi oglądalności. Nie trzeba dodawać, że ta decyzja całkowicie zmieniła oblicze mediów elektronicznych i stanowiła potężny cios zadany telewizji, po którym ta nie pozbierała się do dziś i zapewne już się nie pozbiera. Sam przestałem całkowicie oglądać TV, woląc szybko wybrać sobie jakiś dokument na YT, czy obejrzeć jakiś emitowany na nim program zahaczający o historię, niż sprawdzać, co akurat emituje Discovery i na którym innym kanale będzie niedługo coś ciekawego.
Nikt nie zamierza zawracać kijem rzeki. Klasyczna telewizja przegrywa starcie z YT i Netflixem tak jak Barnes & Noble musiało przegrać z Amazonem. Nie chodzi w tym wszystkim o utyskiwanie ani próbę dokonania sztucznej rewolucji, ale o skromne zapytanie, czy to, co obecnie w interesującym nas światku gier zdobywa największą popularność to coś nowego czy tylko mutacja starego?
TWÓRCY NIETWÓRCZY
Mało kto zadaje sobie pytanie, czy osoby kręcące Let’s Play można uznać za twórców. Zapewne kryje się za tym nieme przekonanie, że tak – no bo przecież „coś robią”. Nie jest to jednak takie oczywiste. Nie mam żadnych wątpliwości, że działający na YouTube człowiek, który chodzi sobie z kamerką po mieście, filmuje i opatruje to jakimś własnym komentarzem, jest – niezależnie od jakości tego, co prezentuje – twórcą, czyli kimś, kto wyprodukował dzieło podlegające polskiemu prawu autorskiemu. Z LP jest trochę bardziej złożona sytuacja, ponieważ osoby realizujące je korzystają z dzieł innych twórców, konkretnie rzecz biorąc autorów gier wideo. Wplatają w to własny komentarz, najczęściej opis tego, co właśnie widzą na ekranie. Czasem tego komentarza nie ma w ogóle, co akurat ja jako odbiorca cenię sobie najbardziej, bo mogę w spokoju odnaleźć potrzebny fragment rozgrywki, żeby zobaczyć, jak go przejść.
W każdym razie mamy do czynienia z sytuacją, której w historii mediów jeszcze chyba nie było. Nie można mówić w przypadku LP o tym, że są to recenzje, gdyż te z definicji zawierają element wartościujący. Autor recenzji nie jest od tego, by prezentować dane dzieło, lecz żeby je w spokoju poznać, a następnie wyrazić na jego temat opinię.
Czym więc są występy ukrytych zwykle za kadrem letsplayerów? Moim zdaniem ciekawą hybrydą, eksperymentem, na który zezwolili możni elektronicznej rozrywki, a na co nadal nie pozwalają pociągające za sznurki szychy świata filmu i muzyki. Mówi się, że gry są interaktywne, więc dlatego można realizować takie pokazy. No, nie do końca. Gry są interaktywne, ale interaktywne są też gamebooki albo showy typu „Bandersnatch”, a jakoś nie słyszałem, żeby organizowano w ich przypadku LP na Tubie. A taki na przykład Order 1886, żeby nie mówić o klasykach w stylu Dragon’s Lair? Przejście takich gier jest całkowicie liniowe, wszystko odbywa się w tej samej lub bardzo podobnej kolejności, zupełnie jakby ktoś oglądał film. A nie przeszkadza to nikomu realizować z tego pokazu ze swoją przemową w tle. Moim zdaniem świadczy to tylko o consensusie co do tego, że nie warto z tym walczyć, bo rzecz przynosi zysk. Na iluś oglądających tylko LP znajdzie się iluś kolejnych, którzy kupią pokazywaną grę i zapragną sami przeżywać przygody. Czyli osoby realizujące LP, choć w pełnym rozumieniu nie są twórcami, lecz jedynie kimś w rodzaju „pasażerów na gapę” podczepiających się do cudzej twórczości i na jej podstawie wytwarzających treści, na których zarabiają, spełniają tu tę samą rolę, co recenzenci. Promują produkt i zachęcają, choć nigdy nie wprost, do skorzystania z niego.
Pamiętacie pierwszą edycję Big Brothera i szał w obserwowaniu życia codziennego wyrwanych z tłumu ludzi? Występy letsplayerów przypominają mi ten fenomen. Nie obserwujemy, gdy ktoś siedzi w domu i wykonuje codzienne czynności, lecz gdy siedzi na fotelu i gra w grę. Prosta czynność wykonywana codziennie przez kilkaset milionów ludzi na planecie Ziemi.
DZIECI PRZED MONITOREM
To jest dla nas największy problem z całym YT, nie tylko z LP. Wszelkie kontrole rodzicielskie zawodzą, jeśli dziecko oglądając niepozorne Let’s Playe trafi w końcu, klikając na podobne filmy, na występ Minecraftowy, w którym padnie rzeczownik na „k” albo czasownik na „p”. Mój młody człowiek poznał je właśnie stamtąd, nie zetknąwszy się z nimi wcześniej w świecie rzeczywistym. I o ile mam w nosie, ilu dorosłych osób ogląda sobie LP i czy osoby je realizujące zarabiają 2 lub 22 tysiące złotych miesięcznie, o tyle przestaje to być śmieszne, gdy biorą się za przekaz skierowany do dzieci nie będąc nawet w procencie do tego przygotowanymi.
Cenzura na obszarze YT jest praktycznie niemożliwa. Na Chromie można blokować kolejne kanały, ale wyskakują nowe i w sumie się nie nadąży. Nie ma co marzyć, że jakiekolwiek prawo będzie w stanie to uregulować, bo jak YT ma rozpoznać, że dany delikwent nie upchnie w którymś momencie czegoś niestosownego? Jedyne rozwiązanie to odcięcie dzieci od tego w całości, nie bawiąc się w cenzora, na tyle, na ile to jest możliwe. Nie oglądamy kolegi realizującego show w Robloxie, tylko idziemy pograć w piłkę. Nie wnikamy, co ma na myśli Dominik Łupicki wygrażający paluszkiem publiczności, tylko ruszamy na rowery. Nikomu chyba krzywdy tym nie robimy? Obrażamy kogoś? Niech trolle sobie odpuszczą. I tak w pewnym momencie wrócimy do oglądania LP na YouTube, ale nie w takim zakresie, żeby nie robić niczego innego.