Jest wczesne popołudnie. Kwietniowe słońce grzeje aż miło, a ja stoję przed wejściem do nowoczesnego biurowca, w którym mieści się bydgoska siedziba firmy Huuuge Games.
Wjeżdżam na czwarte piętro i trafiam od razu do gabinetu szefa. Idąc korytarzem, mijam oszklone ściany, za którymi widać przestronne, jasne pokoje, w których młodzi ludzie pracują w skupieniu przy swoich stanowiskach. Na miejscu czeka już na mnie dwóch uśmiechniętych panów – to Marcin Moys, VP of Operations oraz Krzysztof Maliński, Senior Lead Developer.
Piotr Pieńkowski: Pięknie tu u was. Przestronnie. I nowocześnie.
Marcin Moys: Tak. Jeszcze do niedawna zajmowaliśmy pomieszczenia na parterze, ale przestaliśmy się tam mieścić. Tutaj mamy aż 660 metrów kwadratowych.
Krzysztof Maliński: I prawdę mówiąc, wciąż się jeszcze urządzamy. Ale to chyba norma dla tego rodzaju firm.
PP: Z tego co wiem, istniejecie na rynku już 12 lat.
MM: To nie do końca tak. W rzeczywistość historia firmy jest znacznie dłuższa. Wszystko zaczęło się w roku 2002, kiedy nasz CEO, Anton Gauffin, stworzył w Finlandii studio o nazwie Game-Lion. Trzy lata później postanowił przenieść całą produkcję do Polski, początkowo do Szczecina. Myśmy dołączyli do nich dopiero na przełomie 2006 i 2007 roku. To były czasy telefonów z klapką i gier robionych na Javie. Początkowo mieliśmy siedzibę w zwykłym, 60-metrowym mieszkaniu, ale szybko się rozwijaliśmy i konieczna okazała się przeprowadzka do sporego już biura na Toruńską, a ostatecznie trafiliśmy tutaj, na Towarową.
PP: Huuuge Games ma swoje siedziby w Szczecinie, Warszawie i Bydgoszczy, ostatnio otworzyliście też filię w Berlinie. Ilu ludzi pracuje u was łącznie?
MM: No cóż, tak naprawdę trudno to jednoznacznie określić, bo cały czas trwa nabór. W ostatnich trzech tygodniach przyjęliśmy 15 nowych pracowników. I na tym nie poprzestaniemy. Obecnie jest nas około 170, ale do końca roku chcemy powiększyć kadrę do 250 osób.
PP: Waszą kluczową grą jest Huuuge Casino. W istocie jest to wirtualne kasyno rodem z Las Vegas. Mamy tu więc kilkanaście automatów, stoły do Blackjacka, Pokera i Baccarata oraz klasyczną ruletkę. Co więcej, wszystko to w wersji online czyli grać tu będziemy nie z botami, a z prawdziwymi graczami.
MM: Tak. Właśnie ten element jest tu najważniejszy i odróżnia nas od konkurencji. Ludzie tworzą tak zwane kluby, umawiają się na rozgrywki, rozmawiają za pośrednictwem czatu, a przede wszystkim ze sobą rywalizują i dobrze się przy tym bawią.
PP: Nie wątpię. To teraz pytanie, które chyba musi tu paść – czy Huuuge Casino to naprawdę nie jest realny hazard? Taki na pieniądze, gdzie można stracić samochód, dom, jacht?
KM: Nieee… Wyjaśnię to może na przykładzie. Wyobraź sobie grę, w której masz do swojej dyspozycji, powiedzmy, gwiazdeczki. Żeby zagrać, musisz te gwiazdeczki zużyć. Możesz je dokupić, ale możesz też wygrać lub po prostu poczekać, aż same pojawią się na twoim koncie. Jaką grę opisałem?
PP: Każdą z gatunku free-to-play.
KM: No właśnie. I u nas jest dokładnie tak samo. Waluta w grze jest wirtualna i wygrane też. Tak samo, jak drinki, które możemy postawić przyjacielowi czy przyjaciółce.
PP: Faktycznie brzmi to bardzo bezpiecznie.
MM: Przy czym fundamentem jest tu właśnie socialowe podejście. Ludzie grają i jednocześnie nawiązują nowe przyjaźnie. Wiesz, że niedawno jakaś para zapraszała nas na swój ślub, bo ponoć poznali się właśnie dzięki Huuuge Casino.
PP: Dziennie loguje się u was ponoć 500 tysięcy graczy. To ogromny rynek. Nie boicie się konkurencji?
KM: No cóż, wiem, że to brzmi banalnie, ale kiedy trzeba się z kimś ścigać, nie można osiadać na laurach. Trzeba cały czas ciężko pracować, aby utrzymać się na powierzchni, a to jest dobre dla każdej firmy. W tym ujęciu konkurencja jest wręcz wskazana.
MM: A tak przy okazji, z początku amerykański rynek nie brał nas na poważnie. Zwłaszcza firmy, które realizowały zamówienia dla prawdziwych kasyn i tworzyły dla nich gry na zamówienie. Śmiali się z nas, że jakieś tam studio z Polski próbuje podbić świat. Dzisiaj traktują nas z szacunkiem i to jest bardzo miłe.
PP: A co z planami na przyszłość. Macie na tapecie jakiś tajny projekt?
KM: Zawsze jest jakiś tajny projekt. A czasem nawet kilka. Tylko ludzi brak. Stąd ten nasz nieustający nabór.
PP: Ładnie się wymigałeś, ale ostrzegam, że nie wyjdę stąd bez jednego chociaż przecieku.
MM: No dobrze. Więc pracujemy właśnie nad czymś, co będzie nawiązywało do kasyna, ale będzie zupełnie inną gatunkowo grą. I na razie tylko tyle możemy powiedzieć.
PP: Kiedy premiera?
KM: Pod koniec lata mamy soft-launch, a oficjalna premiera nastąpi pod koniec tego roku.
PP: To co, przejdziemy się jeszcze po firmie?
MM: Zapraszamy.
Wychodzimy z gabinetu. Wokół praca wre, ale widać też, że ludzie nie czują tu stresu. Uśmiechnięte twarze, żarty, ogólny luz. Ale i skupienie. Jakieś dwie młodzie dziewczyny uparcie grają w kasynową mobilkę Huuuge’a.
– Testy? – pytam.
– Nie, to nowicjusze – wyjaśnia Krzysztof. – U nas każdy nowy pracownik musi najpierw zapoznać się z naszymi grami. Trwa to jakieś dwa, trzy dni. Potem przechodzą do swoich wyznaczonych zajęć.
– Chodzi o łagodne wejście w temat?
– Nie tylko – dodaje Marcin. – W ten sposób ludzie poznają to, czym się tu zajmujemy i potem nie musimy im wszystkie tłumaczyć od podstaw.
W jakimś pokoiku przed 40-calowym telewizorem siada dwójka młodych mężczyzn, szykując się do telekonferencji. Po chwili na ekranie widać salkę w szczecińskiej siedzibie firmy. Zamykamy drzwi, żeby nie przeszkadzać.
Na korytarzu spotykamy kolejnego mężczyznę. Już z daleko widać, że radość go aż rozpiera. I szybko dowiaduję się, dlaczego.
– To jest Bartosz Durczak – słyszę od Marcina. – Nasz pierwszy zwycięzca.
– To znaczy? – pytam ze zdziwieniem.
– Każda jednostka Huuuge Games co miesiąc wyłania spośród swoich pracowników najbardziej kreatywną osobę – wyjaśnia Krzysztof. – Nagrodą zawsze jest całomiesięczne użytkowanie firmowego auta – Audi TT. Oczywiście, pokrywamy koszty paliwa i nawet płynu do spryskiwacza – kończy ze śmiechem.
– Bartosz dołączył do nas 3 lata temu. Na początku był zwykłym testerem, ale szybko się uczył i wkrótce został szefem zespołu QA, zaś teraz zajmuje stanowisko producenta.
– Jak tu w ogóle trafiłeś? – pytam Bartosza.
– Zwyczajnie. Przyjechałem tutaj z Warszawy, a właściwie wróciłem, bo pochodzę z Bydgoszczy. Namówiła mnie do tego moja dziewczyna, a dzisiaj żona. A do firmy trafiłem po prostu z ogłoszenia – dopowiada Bartosz. – To gdzie są kluczyki i dokumenty?
Zostawiamy Bartosza przy recepcji, a sami zaglądamy jeszcze do działu HR. W gabinecie Sylwia Łojek opowiada mi o sobie. Pracuje tu ledwie od dwóch miesięcy. Chciała odpocząć od dużych korporacji i spróbować swoich sił w czymś, co wciąż się rozwija i wymaga kreatywnego podejścia. Zarządza komunikacją. Nie jest łatwo, bo woli kontakt face-to-face, a Huuuge Games to przecież firma z siedzibami w czterech miastach. Ale radzi sobie, realizując przy okazji marzenie o twórczym działaniu. I nie żałuje swojej decyzji.
Na koniec pozostaje nam jeszcze krótka sesja fotograficzna. Biegam to tu, to tam i robię fotki, ale widać, że ludzie się krępują. Czasem muszę nawet prosić o pozowanie. Kurcze, nikt już nie chce być sławny? A może po prostu chcą w spokoju robić swoje, a ja im pewnie przeszkadzam. Moi gospodarze też powoli odpływają w stronę firmowych spraw. Coś trzeba pilnie ustalić i zaraz będzie kolejna narada. Korzystam z okazji, by się pożegnać i taktownie wychodzę. Na dworze wciąż świeci słońce i wieje orzeźwiający wiatr. W drodze do bramy mijam stojące na parkingu Audi TT z ogromnym H na przedniej masce. Oj, pojeździłbym – myślę sobie – pojeździł bez dwóch zdań.
Artykuł ukazał się w Pixelu #26, którego nakład został już wyczerpany. Zapraszamy jednak do sklepu Pixela po inne wydania drukowanego magazynu oraz po wersje cyfrowe Pixela.