Widziałem dziesiątki filmów dokumentalnych poświęconych branży gier wideo. Świetne historie poświęcone upadkowi Atari, rozłamowi w Commodore czy złotej erze automatów. Przed kamerami wypowiadały się mniejsze i większe legendy. Brakowało w tym tylko jednego: zwykłych ludzi i kulisów wielkiego cyrku gier.
„Indie Game: The Movie” zupełnie mnie uśpiło. Pokazywanie niezależnych twórców w postaci migawek, w których rzucają one-linerami, znudziło mnie bardziej niż wysłuchiwanie po raz enty Nolana Bushnella z jego odwieczną mantrą, że nie powinien był się sprzedawać Warnerowi. Można by podejrzewać, że dokument Jamesa Swirsky’ego mógł w jakimś stopniu zainspirować Borysa Nieśpielaka, że była to iskra zapłonu, ale nie. „Wszystko jest z nami w porządku” zostało zrealizowane na zupełnie inną modłę, a sam pomysł narodził się tuż przed berlińskim festiwalem indyków A MAZE. w 2016 roku.
Jest to film, w którym nie liczy się gra, lecz pracujący przy niej ludzie, ich emocje, nadzieje i rozczarowania, jakich doznają. Sama gra, czyli Lichtspeer jest moim zdaniem okropna – zarówno jako dzieło interaktywne, opowieść, stylizacja, jak i nawet parodia – co zupełnie nie przeszkadzało mi w projekcji. Trudno w to uwierzyć, ale ta gra naprawdę nie gra tu roli. Dwaj jej twórcy, Bartek Pieczonka i Rafał Zaremba, zgodzili się na świadka procesu twórczego w postaci kamery Borysa. Chłopaki są w zaawansowanym stadium tworzenia Lichtspeera, zostało im kilka miesięcy od premiery i większość dyskusji dotyczy tego, czy Kotaku napisze albo czy któryś z youtuberów z górnej półki zainteresuje się tym dziwnym produktem, w wywiadach często wzbudzającym uśmiech. Kłótnie chłopaków, zwłaszcza filipiki wygłaszane przez Rafała, wypełniają sporą cześć filmu. W pewnym momencie batutę przejmuje w opowieści Tomasz Tomaszewski, designer o powierzchowności aktora hollywoodzkiego, przy którym nasze chłopaki wydają się tylko małymi żuczkami.
We „Wszystko z nami w porządku” widać prozaiczną stronę indie gamedevu. Łóżko, śniadanie, pół dnia siedzenia przy dzierganiu kodu, nocne rozmowy w ogródku jakiejś knajpki, przekładanie terminów. Dramatyczna historia, której puentą nie jest to, jak wspaniałe bywa życie twórców gier, a wręcz przeciwnie. Jak jest trudne, nieprzewidywalne i pełne kryzysów. Należy przygotować się na porażkę, nie na sukces, i biec dalej w tym wyścigu, jeśli kocha się gry tak jak Bartek i Rafał.