Z długoletnim szefem Commodore UK Davidem Pleasance’em rozmawia Piotr Mańkowski.
W jaki sposób trafiłeś do firmy produkującej najpopularniejszy ośmiobitowy komputer świata?
Mieszkałem w Australii i miałem duże doświadczenie zawodowe w handlu detalicznym. Pracowałem w Providencie, a potem w firmie finansowej stworzonej przez australijskie banki, zanim jeszcze na rynku pojawiły się karty Visa i Mastercard. Działałem też w 3M, jednej z największych firm świata, mającej w swym katalogu prawie 100 tysięcy produktów. W pewnym momencie zostałem włączony do promocji kaset magnetofonowych, co wymagało spotkań z takimi potentatami rynku hardware jak Hitachi czy Toshiba. Po tej kampanii zacząłem pracę w Pioneerze, ale cały czas marzyłem o międzynarodowej karierze. W 1983 roku wziąłem sobie trochę wolnego i ruszyłem w podróż po świecie, chcąc się zorientować, co będzie w kolejnych latach najbardziej rozwojową branżą. Bardzo szybko dotarło do mnie, że będą nią komputery. Trochę przez przypadek wpadłem w Londynie na panią, która prowadziła rekrutację do Commodore. I tak się to zaczęło.
Rok 1983 był przełomowy w historii Commodore, które osiągnęło gigantyczne zyski pochodzące głównie ze sprzedaży C64. Ale już w styczniu kolejnego roku Jack Tramiel miał odejść z firmy…
To nie było w styczniu, tylko w marcu!
Jak to, czyli oficjalna, opisywana w książkach historia nie jest prawdziwa?
Opowiem ci, jak było. Korzenie tego rozstania sięgają zimowej edycji targów CES w Las Vegas. Znalazłem się tam przez przypadek, bo jeden z moich szefów nie mógł tam dotrzeć i przekazał mi bilet. Poleciałem więc za ocean i to był jeden jedyny raz, gdy na własne oczy widziałem Jacka Tramiela. Wytrzymałem przy nim może 3 minuty, bo nie dało się znieść tego jego krzyku. Był skrajnie nerwowy i promieniował tym na otoczenie. Wydawało się, że krzyczenie na ludzi sprawia mu przyjemność.
Z Irvingiem Gouldem pokłócił się właśnie podczas tego pamiętnego CES z 1984 roku? Pamiętnego choćby z tego powodu, że po raz pierwszy zapowiedziano tam Amigę.
Nie, to było trochę później. W połowie stycznia pokłócił się na radzie nadzorczej, a ostatecznie odszedł, tak jak mówiłem, kilka tygodni potem. Powodem odejścia nie był wcale nadmiar wydatków, nadużywanie odrzutowca czy cokolwiek w tym stylu. Prawdziwą przyczyną problemów Tramiela stali się jego synowie. Irving powiedział mi o tym osobiście, bo przez długie lata byliśmy blisko ze sobą. Otóż Jack Tramiel zamierzał wprowadzić trzech swoich synów do rady nadzorczej Commodore. Gould się na to nie godził, argumentując, że młodzieńcy nie posiadają odpowiednich kwalifikacji.
Wielu fanów Commodore nie darzy sympatią Irvinga Goulda, podczas gdy wiele faktów wskazuje, że był rozsądnym biznesmenem.
Był bardzo przenikliwym, inteligentnym człowiekiem. Po odejściu Tramiela, a zwłaszcza po tym, gdy stery w firmie przejął Mehdi Ali, sprawy zaczęły jednak zmierzać w złym kierunku. Mówiłem mu o tym wielokrotnie, ale nie słuchał. Istniał powód, dla którego tak bezgranicznie wierzył Mehdiemu Alemu i wspierał go. Otóż początki biznesów Irvinga miały swój początek w Nowym Jorku, a dokładniej rzecz biorąc w toalecie pewnej restauracji, gdzie przypadkiem spotkał człowieka żalącego się, że przegrał interes swojego życia, bo nie wszedł na czas do branży kontenerowej. To było chyba jeszcze w latach sześćdziesiątych. Wtedy decydowało się, jak będzie wyglądał handel międzynarodowy – że towary da się przewozić, czy to statkami, czy tirami, w znormalizowanych kontenerach. I Gould zdecydował się w to wejść, przejął tego człowieka i zaczął inwestować w kontenery i logistykę, wkrótce stając się jednym z ważniejszych przewoźników w Ameryce. Mehdi Ali dowodził jednym z oddziałów tego przedsiębiorstwa. Gdy więc potrzeba było sprawnego finansisty, który by spróbował uprzątnąć cały ten bałagan, postawiono właśnie na Alego. Mieliśmy prezesa z PepsiCo, ale nie sprawdził się. Ali miał być remedium na całe zło.
Prezes PepsiCo? Mówisz o Thomasie Rattiganie, który przyszedł bezpośrednio po Tramielu. Ale jego postrzega się jako sprawnego biznesmena, mającego szansę wydobyć Commodore z kłopotów. Podobno Gould wyrzucił go dlatego, że obawiał się, że przygotowuje się on do przejęcia całej firmy.
Powiem ci, co zrobił Rattigan. Jego jedyną receptą stało się redukowanie działalności i zwalnianie ludzi. Przecież to on na początku 1986 roku zamknął wielką fabrykę w Corby! To była śmieszna, kuriozalna decyzja. Corby stanowiło centralny mózg działalności Commodore w Anglii. Oprócz w pełni wyposażonej linii produkcyjnej znajdowały się tam biura oraz centrum dystrybucji. Zmniejszanie kosztów po to, żeby w pewnym momencie wykazać jakiś minimalny zysk – jasne, to jest metoda, tylko powstaje pytanie, co zrobić potem? Trzeba wszystko rozpoczynać od początku.
A w jaki sposób ty stałeś się szefem brytyjskiego oddziału Commodore?
Przez pierwsze lata pracowałem jako handlowiec. Zdawałem sobie sprawę, że największym problemem Commodore był brak biznesplanu. Przekonałem się o tym, sprzedając komputery PET, bo gdy wykonałem robotę z firmami typu Dixons, okazywało się, że w naszym magazynie nie ma odpowiedniej ilości towaru. Starałem się wymyślać różne deale typu dołączanie gier z Batmanem do sprzedawanych Amig, ale cały czas napotykałem na opór, a w najlepszym razie obojętność centrali. Pewnego dnia Mehdi Ali zaprosił mnie do siebie do domu. Tak sobie myślę, że w głębi serca czuł, że jestem jedną z ostatnich instancji działających na korzyść firmy. Kolekcjonował luksusowe wina. Mógł sobie na nie pozwolić, bo otrzymywał od Commodore pensję w okolicach 2 milionów dolarów rocznie. Piliśmy wspólnie i na moment zapomnieliśmy o wszystkich troskach.
Jakbyś musiał wymienić jedną najbardziej nieudaną decyzję Commodore, co by to było?
Opiszę ci dwie sytuacje. W 1992 roku pojechałem do Stanów przyjrzeć się pracy centrali. Chciałem od razu poznać inżynierów pracujących nad naszymi sprzętami, ponieważ zawsze uważałem, że to ci ludzie stanowią serce firmy. Okazało się, że mamy siedmiu inżynierów wyspecjalizowanych w architekturze Amigi i czterdziestu znawców od PC. Wyobrażasz to sobie? Co najlepsze, ich szefem, zwerbowanym osobiście przez Alego, był Bill Sydnes. Wcześniej pracował w IBM i był osobiście odpowiedzialny za fiasko PC Juniora, największą komercyjną klapę w całej historii informatyki. Pomijając wszystko, jeśli chciałeś produkować pecety, kupowałeś części na Dalekim Wschodzie, montowałeś to i nie potrzebowałeś żadnych inżynierów specjalizujących się w PC. To była tak piramidalna głupota, że ocierało się to o sabotaż firmy. I drugi przykład. Ali zwerbował w tym samym czasie, czyli w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych, nowego szefa produkcji. Nie przypomnę sobie, jak on się nazywał. W każdym razie ów jegomość naciskał, żebyśmy zamknęli nasze fabryki w Hongkongu i Singapurze po to tylko, by otworzyć nową na Filipinach. Okazało się, że ten facet pracował wcześniej na Filipinach i miał tam swoją kochankę. Chciał więc mieć możliwość wpadać do niej co jakiś czas. Sam rozumiesz, że można było się załamać, widząc takie decyzje.
A jak się powodziło Commodore UK?
Cały czas osiągaliśmy zyski. Mniejsze lub większe, ale nie byliśmy nigdy na minusie. W 1994 roku przychody oscylowały okolicach 50 milionów dolarów. Wszystko brało się stąd, że mieliśmy biznesplan i wiedzieliśmy, co i komu chcemy sprzedać. Gdy przyszła wiadomość, że centrala bankrutuje, zrodził się oczywiście pomysł przejęcia przez nasz brytyjski oddział całego interesu. Problem tkwił w tym, że dostawcy podzespołów, widząc, co się dzieje, żądali pieniędzy z góry i nie było jak z nimi negocjować. Rozumiałem ich i nie można było ich winić. Obliczyłem, że potrzeba nam siedmiu miesięcy na stanięcie na nogach i wyrobienie sobie wiarygodności pozwalającej działać z kontrahentami na zasadach odroczonych płatności. Ale na razie musielibyśmy za wszystko płacić z góry. Potrzeba na to było 50 milionów dolarów. Z własnych pieniędzy i od inwestorów udało nam się uzbierać połowę z tego, natomiast drugie 25 milionów miał wyłożyć chiński producent sprzętu New Star Electronics. W kwietniu 1995 roku Commodore International zostało przejęte przez niemiecką firmę Escom i to oni przekonali Chińczyków, że nie warto dawać nam 25 milionów dolarów, podczas gdy z nimi będą mogli współpracować za darmo. No, i jak to się skończyło, wszyscy wiemy. Obserwowaliśmy to dalsze umieranie Commodore już po jego oficjalnej śmierci.
Co najmilej wspominasz ze swojej kariery?
Gdy odnieśliśmy wielki sukces, wypuszczając Amigi z Batmanem, wielu prezesów firm software’owych przychodziło do mnie, pytając: „Czy możemy być waszym kolejnym bundlem”? Podczas targów CES mieliśmy spotkanie z Psygnosisem. Siedzimy razem z moim ówczesnym szefem Steve’em Franklinem, a oni nam proponują, że chcą wejść w deal z nami za darmo. Po prostu dać nam jakąś swoją grę. To pokazywało, że decyzją o łączeniu sprzedaży sprzętu i gier zmieniliśmy historię. Bardzo jestem z tego dumny.
Artykuł ukazał się w Pixelu #46, którego nakład został już wyczerpany. Zapraszamy jednak do sklepu Pixela po inne wydania drukowanego magazynu oraz po wersje cyfrowe Pixela.