Valve obiecywało, że zyski z obrotu kartami dodadzą życia Artifactowi, jednak wartość kartoników spadła ponad dziesięciokrotnie od premiery.
Artifact jest jednym z największych growych zawodów ubiegłego roku – doskonale zapowiadająca się karcianka próbowała zmienić swój gatunek, oczekując, że gracze zakupią ją by w ogóle grać, nie oferując opcji „zarabiania” wewnętrznej waluty za samo granie i wymagając dużych nakładów po zakupie, by grać w część trybów. Valve przekonywało, że zaangażowani gracze będą mogli zarabiać na obrocie kartami na rynku wtórnym i początkowo, gdy w grę grało 60 tysięcy osób jednocześnie wyglądało, że faktycznie jest to realne.
W tej chwili w Artifact gra 200 osób na raz, a dwie najdroższe karty, Axe i Drow Ranger, które początkowo kosztowały odpowiednio 17 i 13 dolarów kosztują teraz 1,5 dolara i 60 centów. Wykupienie wszystkich kart, jakie do tej pory ukazały się w grze kosztuje natomiast 40 dolarów, co oznacza, że po wydaniu takich pieniędzy nie możemy już w Artifact zdobyć niczego więcej (poza kosmetycznymi awatarami). Dla gry opartej na ciągłym angażowaniu graczy to bardzo złe wieści, a wielu twierdzi, że Artifact jest efektywnie martwy.
Sprawie nie pomaga fakt, że projektanci gry, Richard Garfield i Skaff Elias, nie pracują już dla Valve. Reszta zespołu, który opiekuje się karcianką przekonuje, że przemyśli podstawowe założenia i model ekonomiczny, jednak zmian póki co nie widać. Jeżeli Artifact nie zmieni się szybko może już nie być dla niego powrotu.