Switchowe bitwy lotnicze dają trochę frajdy, ale całość daje poczuć, że jest budżetowym i mobilnym tytułem.

Podczas gdy PC i „duże” konsole dostały najnowszą odsłonę Ace Combat, na Switchu ukazała się produkcja znacznie mniejsza i skromniejsza – Warplanes: WW2 Dogfight. Produkcja polskiego studia, która parę miesięcy temu udostępniona została na platformy mobilne ma na konsoli Nintendo swoje miejsce, ale z pewnością jest tytułem niszowym. Pomysł na rozgrywkę jest prosty – jako dowódca brytyjskiej, niemieckiej albo radzieckiej bazy wykonujemy kolejne lotnicze misje, zmagając się w powietrzu ze znacząco przeważającymi siłami wroga.

Czasem naszym celem są wrogie okręty, innym razem musimy uporać się z artylerią przeciwlotniczą czy konwojem. Prawie zawsze czeka nas przy okazji spora bitwa powietrzna, bo na parę samolotów, które zabieramy na misję przypada kilkanaście, albo nawet kilkadziesiąt wrogich jednostek. Latanie jest mocno arcade’owe, pozwalając natychmiast wskoczyć do gry bez konieczności uczenia się sterowania i manewrów, ale nie oferuje żadnego „drugiego dna”, ani głębi – to, co dostajemy na początku jest mniej-więcej tym samym, co będziemy robić pod koniec rozgrywki, tylko bardziej i trudniej. Jeżeli chcemy trochę podbić stawki i spróbować prawdziwego wyzwania, twórcy dają nam szansę pobawić się w „trybie hardkorowym” rezygnując z automatycznego namierzania wrogów i dostając w zamian trochę więcej punktów, ale to raczej zabawa dla naprawdę zapalonych fanów walk powietrznych.

Walkę powietrzną zrealizowano poprawnie, choć przytłaczające ilości wrogów potrafią być albo śmiertelnie groźne, albo kompletnie niezdarne, w zależności od tego, czy nauczyliśmy się już, by nie latać bezpośrednio za bombowcami i odskakiwać, gdy goni nas wrogi myśliwiec. Fajnym elementem rozgrywki jest fakt, że zabieramy ze sobą kilka na misje po kilka samolotów – myśliwce, bombowce i jednostki wielozadaniowe. Przeskakiwanie między nimi pozwala realizować poszczególne aspekty misji i przyjmować trochę więcej obrażeń – misja kończy się niepowodzeniem tylko, jeśli stracimy samolot, w którym właśnie siedzimy. Jednostkom sterowanym przez komputer możemy wydawać rozkazy dotyczące tego, na czym mają się skupiać, ale nie są one wykonywane najlepiej – cele misji musimy raczej realizować samodzielnie.

Osobną warstwą rozgrywki jest zarządzanie bazą i to tutaj najlepiej widać mobilne korzenie Warplanes. Rozwój ograniczony jest wyłącznie przez ilość dostępnych zasobów, które nabijamy sobie w kolejnych misjach. Stale musimy pilnować paliwa, które jest surowcem nie tylko zyskiwanym ale też zużywanym podczas zadań, ale jego brak nigdy podczas gry nie był przesadnie dużym problemem. Całe zarządzanie pozostaje jednak dość żmudne i nudne, a nic, od stawiania nowych budynków, przez rekrutowanie i szkolenie pilotów nie daje dużo frajdy.

Warplanes najłatwiej polecić ludziom, którzy mają po prostu ochotę polatać drugowojennymi samolotami i postrzelać sobie w niezbyt trudnych bitwach powietrznych. Z czasem gra staje się jednak żmudna, bo w części misji zalewać nas będą kolejne fale wrogów, a tylko ubicie wszystkich myśliwców na ekranie, nim gra zrzuci nam kolejne pozwoli wykonać dodatkowe cele misji. Niemniej jednak przy niewielkiej cenie, jaką twórcy wyznaczyli za swoją grę – 10 dolarów – może to być przyjemna, casualowa produkcja, szczególnie w trybie przenośnym.