Jak Haszak z Borkiem zaprzedali się ciemnym mocom i napisali książkę dla Microsoftu.

Zdarzyło się to gdzieś pod koniec zeszłego tysiąclecia, kiedy Top Secret był już sześć stóp pod ziemią, a my nerwowo szukaliśmy sposobu na zapłacenie piętrzących się rachunków za życie. Microsoft postanowił udowodnić światu, że Windows 95 nadają się do grania. O dziwo, zamiast ponownie zastosować preferowaną wówczas taktykę „znamy się na wszystkim, zrobimy po swojemu” i ponieść kolejną, spektakularną porażkę, Microsoft postanowił oprzeć się na umiejętnościach innych. Podkupiono mniej lub bardziej gotowe gry i wydano je pod nową marką. Wydano je między innymi w Polsce i to z polską instrukcją.

Nie pamiętam, jakimi kanałami Microsoft do nas dotarł, chyba przez Trojacka, ostatniego naczelnego Bajtka. Nie pamiętam też, ile zapłacili, ani czy wystawiłem im fakturę, czy może była to umowa o dzieło? Kogo to, grunt, że mam na swoim koncie książkę „W krainie gier”, napisaną do spółki z Haszakiem. No, książeczkę. Broszurkę właściwie. Stron 76, oprawa miękka. Szybkie guglanie sugeruje, że może to być biały kruk, ale może to i dobrze, że nikt tego nie widział?

O ile pamiętam, była tylko jedna ingerencja w tekst. Któraś z gier (chyba Hellbender) była na tyle monotonna, że nie bardzo było o czym pisać, więc wplotłem w tekst uwagi typu „leci się świetnie, skąd to światło… ale co Mamusia robi wsród alienów w środku nocy?”. Przedstawiciel Microsoftu poprosił o usunięcie Mamusi.