Zanim dojechałem na Game Developers Conference, wylądowałem w Chicago. Cel tego dziwnego połączenia był prosty – z Chicago do San Francisco zawieźć mnie miał pociąg. Trzy dni podróży, trzy dni jamowania.
O Train Jamie usłyszałem od przyjaciół, którzy już wcześniej brali w nim udział. Powiedzieli, że to świetna okazja na poznanie fantastycznych ludzi i dobrą zabawę. W tym roku organizatorzy wynajęli cały pociąg na 340 ludzi w rozmaitych wagonach od zwykłych bezprzedziałowych do rodzinnych sypialnych. Jako że jestem leniwy, wygodnicki, i nie umiem spać na siedząco, normalnie wynająłbym wagon sypialny, ale w momencie, gdy się zabrałem za kupowanie, był już tylko dostępny bilet na zwykłe siedzenie. Taki zatem zamówiłem.
Pierwszej nocy przed wyjazdem był wieczorek zapoznawczy w pubie, niestety zanim przeszedłem przez odprawę na lotnisku, przyjechałem (zadziwiająco obskurnym) chicagowskim metrem, zameldowałem się w hotelu i przyjechałem do knajpy, okazało się że impreza już się zwijała. Spotkałem kilka wychodzących już osób, zamieniłem z nimi parę słów, obaliłem browarka i wróciłem do hotelu. Następnego dnia z rana mieliśmy spotkać się na dworcu. Słoneczko świeciło pięknie i spacerowanie przez centrum miasta było super. W przeciwieństwie do San Francisco, w którym wylądowałem później, Chicago wygląda zupełnie inaczej niż europejskie metropolie. Niektóre wieżowce są tutaj naprawdę stare – pojęcie drapacz chmur wywodzi się bądź co bądź właśnie z tego miasta, z lat 80. dziewiętnastego wieku. W połączeniu z kanałami i nadziemnym metrem robi to bardzo ciekawe wrażenie. No, ale na zwiedzanie miałem tylko godzinkę (nie zjadłem deep dish pizza!) i czas było zająć się jamowaniem.
Po paru słowach organizacyjnych ogłoszony został temat „Odyseja” i ludzie mieli dobrać się w drużyny. Ja nie planowałem być z nikim w drużynie, z paru powodów. Pierwszy – przyjechałem tu przede wszystkim poznawać nowych ludzi, a robienie tego gdy reszta drużyny zapierdziela jest mało fajne. Drugi – od parunastu jamów pracowałem w drużynach i to głównie jako sprawca i ogarniacz, a to trochę wyczerpuje. Chciałem odpocząć i nie mieć tej odpowiedzialności na głowie. Trzeci – miałem trochę pracy do zrobienia, więc nie wiedziałem, ile czasu bym mógł poświęcić na robienie gry na jam.
Gdy już drużyny się jakoś dobrały, zostaliśmy rozesłani do wagonów. Ponieważ nie miałem drużyny, szedłem sobie spokojnie i bez celu, aż zobaczyłem chłopaka grającego na akordeonie. Doszedłem do wniosku, że to swój człowiek, więc postanowiłem podążać za nim. W ten sposób trafiłem do małego przedziału, który miał tylko 12 miejsc i wejście z jednej strony. Przez następne trzy dni doszedłem do wniosku, że wybrałem najlepiej jak mogłem – fakt, że to nie był duży otwarty przedział spowodował, że zżyliśmy się ze sobą daleko bardziej niż ludzie siedzący na górze w otwartych wagonach. Czas, którego nie spędzałem w naszym przedziale, spędzałem w wagonach obserwacyjnych. Te wagony to bardzo ciekawy koncept – krzesła są ustawione na boki, w stronę okien które są dużo większe niż normalne i dają możliwość obserwowania krajobrazu.
A jest co obserwować. Tak jak pierwszego dnia poznawałem ludzi, to drugiego dnia chciałem podłubać przy grze. Ale że z samego rana wjechaliśmy do Gór Skalistych, to nieszczególnie wyszło. Nieustannie zmieniające się formacje górskie, rozmaite kolory, przeróżna roślinność, najrozmaitsze kształty i materiały, z których zrobione były góry, powodowały, że przez cały dzień nie odkleiłem się od okna. Utah, Colorado, Nevada. Wyglądając za okno, widziałem oczyma wyobraźni wędrujących Indian i osadników. Miałem wrażenie, że wystarczy zmrużyć oczy, spojrzeć na horyzont i dostrzegę jakąś scenę z westernu (tak, wiem, że większość westernów które lubię było kręconych w Europie… nieistotne). Za oknem było wszystko: od pustyni, przez prerie, do ośnieżonych gór. Z tym śniegiem to ogólnie ciekawa historia, bo dużo osób z mojego przedziału śnieg to widziało tylko w telewizji, więc jak zarządziłem, że rzucamy się śnieżkami i lepimy bałwana na jednym z dziesięciominutowych postojów, to rzucili się od razu do roboty. Po raz pierwszy w życiu widziałem dorosłych ludzi niewiedzących jak się lepi piguły Nauczyłem ich, ale i tak dostali srogi łomot. Nie ma litości.
Z różnych powodów nie wziąłem do Stanów mojego aparatu. Ale mam mocne postanowienie znalezienia kiedyś wolnego dziesięciolecia i obfotografowania Rockiesów i Sierra Nevada. Serio niesamowite miejsca. Jeżeli macie kiedyś okazję pobyć w Stanach i nie macie ciśnienia na spotykanie dużej ilości Amerykanów, pojedźcie właśnie tam. W sumie jedno z najciekawszych miejsc na ziemi – Yellowstone – jest częścią tych właśnie gór. Dla samych tych widoków warto pojechać na Train Jam. Ale również dla ludzi. Wszyscy tam byli mega pozytywni, przyjaźni i mieli ciekawe historie do opowiedzenia. Gry, które zrobili, były fantastyczne. Sporo z nich wystawiano później na Expo na GDC.
A ja? Ja nie napisałem na tym jamie nawet linijki kodu. Ale był to jeden z najlepszych jamów w moim życiu.