Bo w końcu to one potrzebują odrobiny wytchnienia, gdy mniejsi twórcy mówią o „apokalipsie indie”.
Valve opublikowało nowy schemat dzielenia się przychodami ze swoich gier i, co niezbyt zaskakuje, faworyzuje on duże tytuły. Po przekroczeniu 10 milionów USD sprzedaży, właściciele Steama obniżają swoją prowizję o 5% z podziału 70/30 na 75/25. Po przekroczeniu 50 milionów następuje kolejny spadek – z 75/25 na 80/20.
Ruch ten ma zachęcić dużych wydawców do pozostania na platformie – biorąc pod uwagę, że Ubisoft i EA już jakiś czas temu przerzuciły się odpowiednio na Uplay i Origin, a drugi z wydawców przestał w ogóle sprzedawać swoje tytuły za pośrednictwem Steam, wydaje się to całkiem zrozumiałe. Podobne zakusy widać zresztą po Bethesdzie, która postanowiła nie udostępniać Fallouta 76 na platformie Valve (co zresztą było źródłem kolejnych problemów gry), zniknęło także Activision, którego Black Ops 4 i Destiny 2 dostępne są przez Battle.net. Kwestią czasu wydaje się, aż 2K Games/Rockstar zdecydują się na podobny ruch.
This revenue rate does apply to mid-size and smaller titles; The Witness will probably get into this territory during its lifetime, so a bunch of games that were bigger hits than that certainly would (Firewatch, etc, you name it, there are many indie games per year
— Jonathan Blow (@Jonathan_Blow) December 1, 2018
Decyzja Valve po raz kolejny pokazuje, że małe gry mają dla włodarzy Steama niewielkie znaczenie – to tylko uzupełnienia dla największych tytułów, generujących zdecydowaną większość zysków. Nie oznacza to, że podane progi w ogóle nie dotyczą gier niezależnych – Jonathan Blow, twórca Braid i The Witness spodziewa się, że druga z jego gier w ciągu całego swojego życia powinna przekroczyć ten próg, podczas gdy większe hity, takie jak Firewatch mogą całkiem sprawnie przebić się przez ustalone przez Valve limity. Pytanie brzmi ile z naszych, polskich tytułów będzie faktycznie w stanie „dorosnąć” do 5 czy 10 procentowej oszczędności?