Gruby miał bardzo nieestetyczny zwyczaj zalewania się łzami, gdy na telewizorze podpiętym do jego Atari 65 XE wyświetlił się komunikat „Load Error”. Był w tym swoim płaczu niezwykle spokojny. Oznajmiał jedynie cichutko zgromadzonym kolegom, że zaraz dokona defenestracji atarynki, a oznajmiał to tak, jakby prosił, żeby go ktoś od tego czynu powstrzymał. Choć i tak by tego nie zrobił. Gruby miał słabe nerwy. Ale dużo łez. Żartowaliśmy, żeby tak obficie nie ryczał, bo zamoczy węgiel do Atari. Wtedy ryczał jeszcze obficiej. Zgromadzeni amatorzy pikselowej rozrywki zastanawiali się nawet, czy gruby aby nie odwodni się, bo łzy waliły potokami.

U Maca, kiedy ładowała się gra, trzeba było chodzić po pokoju na palcach. I lepiej, żeby się wgrała. Sam już nie wiem, co było gorsze – to, że się nie wgrała, czy sam Mac, wtedy, gdy się nie wgrała. Wrzeszczał, jak oszalały, ganiając po pokoju z wybałuszonymi oczami, wieszcząc koniec świata, bo raz kolejny nie udało się załadować ogrywanego na potęgę Bruce Lee. Często wzorem mistrza, pięściami wymierzał sprawiedliwość upatrzonemu winowajcy, przez którego rzekomo wgryw się nie powiódł.

Inaczej było u Piotrka. Ten z wściekłości na komunikat „Load Error”, prawie wyrywał sobie ledwo wschodzące włosy łonowe. A następnie powoływał w pokoju coś w rodzaju komisji śledczej, badającej przyczyny katastrofy magnetofońskiej. Nigdy nikogo nie uderzył. I w zasadzie to te komisje były funta kłaków warte, ale niosły ze sobą sporo niepokoju i jakiś tam dreszcz emocji. U Piotrka wszystko musiało się zgadzać. Łącznie z ciastkami, które były, ale nie wolno było ich jeść. Czasami gra załadowała się trzy obroty licznika za wcześnie. I choć się wgrała, powstawała kolejna komisja śledcza, mająca na celu wyjaśnienie, dlaczego Zorro, który zwykle kończył się ładować ze stanem licznika 224, tym razem wgrał się przy stanie 221. Piotrek dziś wykłada na Politechnice…

Banan zawsze zamykał się w sobie, kiedy raz trzeci z rzędu nie udało się wgrać Draconusa. Siedział wygaszony przez cały wieczór, mimo, że wcześniej pałał entuzjazmem na gralniany wieczór z kumplami. Siał defetyzm nawet wtedy, gdy za którymś razem cud ten się w końcu zdarzył i ferajna w jego pokoju wpatrzona była w ekran telewizora Sanyo, gdzie operował Hans Kloss. Banan, tak jak bohater gry, był wtedy sam w rogu swojej kanapy. Wkurwiony. I pogrążony w swoim nieszczęściu. Przeklinał pod nosem firmę Atari. Kiedyś wyrzucił z drugiego piętra magnetofon, żeby skręcać go przez pół wakacji. Wgrywalność po sprowadzeniu wraku do mieszkania i naprawie, była taka sama, jak przed defenestracją. Był to już jednak najsławniejszy magnetofon na osiedlu i nawet jak gra się nie wgrała, to to był „ten magnetofon”, który dostał skrzydeł i wszystko mu się wybaczało.

Najgorzej grało się u Cinka. Gdy tylko piksele budziły zbyt dużo emocji i decybeli wydobywających się z młodych gardeł, nastroje brutalnie pacyfikowała jego matka, która zawsze była w domu. „Przestaniecie do cholery wrzeszczeć czy nie?! Bo wyłączę prąd!”. Potrafiła tak interweniować ze trzy razy. Kiedyś dotrzymała słowa. To było wtedy, gdy nieznacznie otyły Mac zdobywał swój pierwszy, ośmiobitowy, brązowy pas w „International Karate”. Cinek za wyczyn matki dostał tęgie łomoty…
Wspominam te piękne, szczenięce czasy, bo oto przyszedł dzień, w którym trzydzieści lat później, pierwszy raz w życiu zamiast magnetofonu z kasetą, podpiąłem do portu SIO małe, szare pudełeczko z kartą SD i napisem „LOTHAREK”. Kilkanaście sekund później bez błędu wgrał się Bruce Lee, a wyżej opisany świat zgasł, jak kineskop po interwencji matki Cinka. Jak to, tak, bez czekania? Bez tej znanej z dzieciństwa niepewności?Ucieszyłem się, że mam SIO2SD, ale i że nie był on dostępny w moich szczenięcych latach. Dzięki temu świetnie poznałem moich kumpli. Spotykaliśmy się u siebie w domach i przegrywaliśmy gry na dwukasetowych „jamnikach”. To trwało. Można było się trzy razy ze sobą pokłócić i pogodzić. Nikt nikogo nie wyrzucał ze znajomych, co najwyżej przez jakiś czas był osłem lub „ch!”. Z perspektywy lat, sam już nie wiem, czy spotykaliśmy się tylko dlatego, żeby pograć w grę, czy bardziej ważne dla nas było to, żeby ze sobą pobyć, pokumplować się. Zniesławić w sposób wybaczalny. Założyć o to, ile razy pacyfikować pokój będzie matka Cinka lub przy którym razie gruby konsekwentnie zaleje pokój łzami.