Street Figher V właśnie wzbogacił się o Posion, Edmonda Hondę i Lucię. Dzięki temu w grze jest już imponująca liczba 38 wojowników. Super?! No właśnie niekoniecznie, gdyż za większość z nich trzeba dodatkowo zapłacić.

Street Fighter przez lata przyzwyczaił nas do tego, że każda gra dostaje ulepszone wersje z dodatkowymi postaciami i podtytułem w stylu: super, hyper, turbo, świder etc. Obecna część zerwała z tą tradycją. SFV jest z nami już od 2016 roku i zamiast podrasowanej edycji dostał liczne zastrzyki nowej zawartości. W takim podejściu nie widzę niczego złego, ale mam wrażanie, że mocno zachwiano proporcje.

Solą bijatyk są wojownicy i dziś normą jest, że nawalanki kuszą możliwością dokupowania nowych zabijaków. Anomalią jest jednak sytuacja, gdy dodatkowo płatnych walczaków jest zdecydowanie więcej niż tych zaserwowanych w dniu premiery.

Przyznam, że nie przeprowadziłem szeroko zakrojonych badań, ale zajrzałem do swojej biblioteki na Steamie i przy pomocy palców obu rąk, nóg i tic taków zrobiłem krótkie obliczenia. Zignorowałem przy tym Dead or Alive, które ma inny sposób dystrybucji (gra z minimalną zawartością dostępna jest za darmo, a całą resztę można dokupować), a jako DLC liczyłem także postacie dopiero zapowiedziane oraz dorzucane do preorderów. Oto, co mi wyszło:

Street Fighter 5: 16 postaci podstawowych + 22 dodatkowe (udział DLC: 58 proc.),

Mortla Kombat X: 24 + 9 dodatkowych (DLC: 27 proc.),

Injustice 2: 28 + 10 (DLC: 26 proc),

Mortal Komat 11: 24 + 7 (DLC: 22 proc),

Tekken 7: 36 + 9 (DLC: 20 proc.),

Soulcalibur 6: 25 + 4 (DLC: 16 proc.)

Jak widzicie, Street Fighter V ma więcej dodatkowo płatnych postaci niż dwie kolejne produkcje w zestawieniu razem wzięte. W dodatku liczba wojowników, których dostajemy z podstawką, jest zdecydowanie mniejsza niż u konkurencji. To bardzo niebezpieczne połączenie, ponieważ gracz zaczyna się zastanawiać, czy pierwotnej zawartości nie ograniczono specjalnie.

Oczywiście wypada przypomnieć, że Capcom jako jedyny umożliwia odblokowanie postaci za walutę zdobywaną w grze (Fight Money). To się chwali, ale kupić w ten sposób uda się 3 może 4 fighterów. I to pod warunkiem, że nie dacie się skusić na nowe stroje, areny, muzykę, kolory, ramki, firanki, wycieraczki, zbroje dla konia czy inne bajery, których jest miliard. Możliwości zdobycia wirtualnej kasy offline szybko się bowiem wyczerpują i gra oczekuje, że sięgniemy po tę prawdziwą. Alternatywą jest zdobywanie FM w sieci. Za wygraną walkę online dostaniecie okrągłe 50 FM. Odblokowanie wojownika kosztuje 100 000. Aby zdobyć jedną postać trzeba skopać w sieci 2 tys. tyłków. Powodzenia.

Zasadniczo podoba mi się pomysł odblokowywania zawartości przez aktywność w grze. W końcu tak właśnie jest w wielu klasycznych pozycjach. Śmieszą mnie więc pojawiające się przy licznych tytułach zarzuty pod adresem autorów, że wymagają od gracza grania. Problem pojawia się jednak, kiedy zabawa zostaje zamieniona w mozolny grind. A w SFV jest nawet gorzej, ponieważ stając do sieciowego pojedynku nie mamy pewności, że nawet liche 50 FM powędruje na nasze konto. W dodatku Capcom wraz z kolejnymi aktualizacjami ograniczył możliwość wirtualnego zarabiania. Dlatego w przypadku ostatnich przygód ludzi o potężnych udach nie mogę postawić znaku równości między darmowym odblokowaniem wojowników, a mikropłatnościami. Ta pierwsza opcja szybko się bowiem wyczerpuje i na arenie pozostaje tylko rozbicie świnki skarbonki

Oczywiście nie ma obowiązku kupowania DLC i nawet mając 16 postaci można żyć i grać w piątego Street Fightera. Niemniej, porównując go z Mortalami, Injustice, Soulcaliburem, czy przede wszystkim Tekkenem, widać, że produkcja Capcomu mocno odstaje pod względem tego, co oferuje w podstawce, za to dużo chętniej wyciąga rękę po dodatkowe pieniądze. Może się powtarzam, ale bardzo mi to nie gra. Pewnie także dlatego, że pozostałe nawalanki nie tylko mają więcej wojowników, ale także bardziej wciągające tryby. Dzięki temu ma się wrażenie, że zakupy w grze to opcja, z której możesz, ale nie musisz skorzystać. W SFV dosyć szybko przed oczami miałem gości z Capcomu nerwowo stukających w zegarek i czekających aż sięgnę do portfela.

Aby moja krytyka była choć trochę konstruktywna, postanowiłem wymyślić, co Chun-Li i Ryu mogą zrobić, żeby takie zrzędy jak ja przestały narzekać na ostatniego Street Fightera. I wydaje mi się, że niezłym pomysłem byłoby, gdyby premierom kolejnych DLC towarzyszyło obdarowywanie graczy pokaźną sumką FM, tak aby mogli odblokować którąś ze starszych postaci. Dzięki temu proporcje między wojownikami dostępnymi dla posiadaczy podstawki i tymi, za których trzeba dodatkowo zapłacić, przesunęłyby się nieco w kierunku normalności.

Niestety, jak dotąd Capcom utrudniał i usuwał sposoby na zdobycie FM, więc na rozdawnictwo bym nie liczył. Twórcy SF będą raczej dalej kroczyć swoją drogą i pozostaje mieć nadzieję, że Bandai Namco, Netherrealm i reszta ich konkurencji pozostanie wierna dewizie, że jeśli coś ma być dodatkiem, to nie może być większością.