Spacery kojarzą nam się ze zdrowym wypoczynkiem na świeżym powietrzu, swobodą i beztroską. Spacery kosmiczne to zupełne przeciwieństwo tradycyjnego spacerowania. Są stresujące, niebezpieczne i niezbyt wygodne. Jednak dla spektakularnych widoków danych naprawdę nielicznym ludziom warto ponieść wszelkie wyrzeczenia.

Pierwszy spacer kosmiczny wykonał Rosjanin Aleksiej Leonow w ramach misji Woschod 2 w marcu 1965 roku. Spacer trwał 12 minut i 9 sekund, a trzydziestoletni Leonow intensywnie szkolił się do niego przez 18 miesięcy. W końcu po raz pierwszy w historii człowiek miał wydostać się ze statku kosmicznego i wyjść w otwartą przestrzeń. Dowódcą misji i pierwszym pilotem był Paweł Bielajew. Rakieta startująca z kosmodromu w Bajkonurze wyniosła ich na orbitę około 500 km. W statku ze względu na ciasnotę mieściło się tylko dwóch kosmonautów i tylko jeden z nich mógł wcisnąć się w skafander kosmiczny. Aby człowiek mógł wydostać się na zewnątrz, już na orbicie uruchamiano wąską, nadmuchiwaną śluzę. Leonow z trudem przecisnął się na zewnątrz. Eskapada była uwieczniana na kamerze doczepionej do śluzy. Pokonany dystans wyniósł około 5 metrów. Tyle luzu zapewniała uwięź łącząca go ze statkiem. Niby niedaleko, ale szybko okazało się, że nawet na tak krótką przechadzkę trzeba się odpowiednio ubrać. Ciśnienie w skafandrze, wobec braku ciśnienia na zewnątrz i prawdopodobnie zbyt małej ilości warstw, rozdęło go jak balon i spacerowicz nie miał jak wcisnąć się z powrotem do statku. Musiał spuścić dużo powietrza, żeby skafander oklapł. Ryzykował przy tym utratę przytomności z braku tlenu, a potem z przegrzania w wyniku z desperackich ruchów podczas prób dostania się do statku. Misja skończyła się pomyślnie, wyczyn był historyczny, ale wymagał straceńczej wręcz odwagi i determinacji.

„Różne drzwi wiodły nas w kosmos. Gdyby nie było tych, nie byłoby i moich prowadzących ze statku w otwartą przestrzeń kosmiczną” – Aleksiej Leonow, kosmonauta

Pierwszy amerykański spacer kosmiczny odbył Ed White tylko kilka tygodni później, w czerwcu 1965 w ramach misji Gemini 4. Brała w niej udział też załoga tylko dwuosobowa, w której dowódcą był James McDivitt. Amerykanie swój spacer przygotowali z przytupem. White był na dłuższej, bo 8-metrowej uwięzi, i spędził na zewnątrz 23 minuty – prawie dwa razy dłużej niż Leonow. Dodatkowo miał do dyspozycji prototypowy egzemplarz specjalnego pistoletu odrzutowego, którego używał do manewrowania. W bajeranckim gadżecie w stylu Jamesa Bonda paliwo skończyło się jednak już po trzech minutach, więc potem musiał manewrować przez podciąganie się na uwięzi tak jak Rosjanin. White też miał trudności z powrotem ze spaceru, ale zupełnie innego rodzaju, niż można by się spodziewać. McDivitt zachęcał go do powrotu do statku, a White przekomarzał się, że za bardzo podoba mu się na zewnątrz, żeby wracać. Choć oglądał Ziemię z prawie o połowę mniejszego pułapu niż Leonow, trudno mu się dziwić, że po prostu nie chciał przestać się napawać widokiem.

Kadr z rosyjskiego filmu „Czas pionierów” o wyczynie Leonowa. Choć to rekonstrukcja, warto zwrócić uwagę, jak mała jest kapsuła i jak prowizorycznie wygląda śluza. Dla porównania powyżej autentyczny selfik Leonowa z historycznej misji

Od tych pionierskich czasów minęło ponad 50 lat. Choć spacerowanie w kosmosie dalej jest zajęciem mocno elitarnym i niebezpiecznym, to jednak sporo się zmieniło. Wyjścia na spacer z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej trwają teraz typowo od pięciu do nawet ośmiu godzin. To już prawie normalne dniówki, jednak „dojazd” do pracy trwa dłużej niż dla większości z nas. Przygotowania do wyjścia w przestrzeń, czyli włożenia skafandra i oddychania czystym tlenem w celu pozbycia się azotu z krwi, też trwają kilka godzin. Tego w filmach SF nie zobaczymy, ale tak długie czasy w skafandrze kosmicznym wiążą się z koniecznością noszenia pieluchomajtek, bo na spacerze nie ma ani jak, ani gdzie pójść na stronę. Lepiej też nie jeść nic wywołującego nudności, bo wymiotowanie w skafandrze kosmicznym do przyjemności nie należy.

W trakcie misji STS-114, pierwszej po katastrofie wahadłowca Columbia, astronauta Stephen Robinson spacerował na leniucha, wykorzystując robotyczne ramię, będące na wyposażeniu Międzynarodowej Stacji Kosmicznej

Dalej normą bezpieczeństwa jest praca na uwięzi. Jeśli spacerowicz straci uchwyt i odpadnie od statku, zawsze może wrócić, ciągnąc za linę. Bez środków asekuracyjnych astronauta mógłby znajdować się kilka metrów od statku, machać rękami i nogami, ile wlezie, i nie posunąć się ani o centymetr bliżej. Do amerykańskich skafandrów na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej doczepiany jest dodatkowo SAFER. To rodzaj rakietowego plecaka, który pozwala na ograniczone manewrowanie, zatrzymanie niepożądanego ruchu obrotowego lub powrót do statku, nawet w przypadku zerwania się z uwięzi. To odchudzona wersja większego plecaka MMU – Manned Maneuvering Unit, którym George Clooney wykonywał szalone piruety w filmie „Gravity”.

Astronauta Mark Lee był pierwszym użytkownikiem systemu asekuracyjnego SAFER. To odrzutowa nakładka na plecak, przypięta od dołu i po bokach, ze sterowaniem przy klatce piersiowej, wyposażona w 24 dysze uwalniające azot pod ciśnieniem

W niedalekiej przyszłości tego rodzaju środki asekuracyjne będą prawdopodobnie działały podobnie jak drony same wracające do bazy. Wystarczyłoby wcisnąć przysłowiowy czerwony guzik, a elektronika wykonałaby resztę i to nie tylko w sytuacji zerwania z uwięzi, ale też po prostu przy zwykłej dezorientacji. Nad takim rozwojem technologii pracuje firma Draper. Dodatkowo system samodzielnego powrotu można by uruchamiać zdalnie z pokładu, gdyby kosmiczny spacerowicz stracił przytomność.

Artykuł ukazał się w Pixelu #33, którego nakład został już wyczerpany. Zapraszamy jednak do sklepu Pixela po inne wydania drukowanego magazynu oraz po wersje cyfrowe Pixela.