Gdy Ed Boon i John Tobias tworzyli pierwsze Mortal Kombat, z pewnością spodziewali się, że zostawią na kartach historii gier wideo trwały ślad. Wątpię jednak, że przewidzieli jak duży będzie to impakt.

W dzisiejszych czasach Mortal Kombat to już cała franczyza – filmy, animacje, komiksy, karcianki itd. A wszystko to zaczęło się równo trzydzieści lat temu, kiedy do amerykańskich salonów gier trafiły automaty z czymś co w pierwszej chwili mogło sprawiać wrażenie klona Street Fighter II, ale z digitalizowaną grafiką i bezprecedensowo wyśrubowanym poziomem przemocy.

Nie zamierzam tu opowiadać całej historii serii – napisano o niej przez ostatnie trzy dekady tuziny tekstów. Mogę wam polecić chociażby artykuł Bazyla o sekretach i mitach związanych z MK.

Ja zaś chciałem tylko krótko wyrazić osobistą radość związaną z marką, która towarzyszy mi w zasadzie przez całą moją „karierę” gracza. Mój pierwszy, bezpośredni kontakt z Mortal Kombat miał miejsce w pierwszej połowie lat 90-tych, w nadmorskiej miejscowości Dąbki, gdzie w jednym z salonów gier można było znaleźć automat z pierwszą częścią gry. Pamiętam, że wrzuciłem żeton i czy to z niecierpliwości, czy innego powodu wciskałem sobie ot tak bez sensu przyciski, co spowodowało, że jak tylko pojawił się ekran wyboru zawodnika to gra od razu zatwierdziła mi Kano (to na nim domyślnie znajduje się kursor). Pierwszą walkę jakoś wygrałem, ale nie rozumiałem idei „finish him!”. Postać przeciwnika była oszołomiona, więc myślałem, że to taki odpowiednik „gwiazdek nad głową” ze Street Fightera 😉 W drugiej walce poległem i postanowiłem nie wrzucać więcej żetonów, bo czułem, że poziom trudności jest zdecydowanie ponad moje możliwości… ale ziarno zainteresowania zostało zasiane.

Kolejne lata upłynęły pod znakiem grania w MK na PC i zbierania kolejnych wspomnień. Lekturę Secret Service zaczynałem zawsze od Kombat Korner, który to dział poświęcony był bijatykom ogólnie, ale jego nazwa ewidentnie była zainspirowana serią stworzoną przez Midway. Był taki czas, że praktycznie wszystkie kombinacje ciosów specjalnych z MK i MK2 miałem wykute na blachę (obecnie w głowie w całości ostały mi się jedynie sekwencje z pierwszej części gry). Pamiętam też, że Mortal Kombat Trilogy kupiliśmy wraz z tatą podczas wypadu na nieistniejącą już Giełdę Grzybowską w Warszawie. Gdy świat zachwycał się Tekken 3, ja jako pecetowiec tłukłem namiętnie w powszechnie krytykowane Mortal Kombat 4, a potem ze smutkiem i zazdrością przywitałem nowinę, że kolejne części pojawią się jedynie na konsolach. Na szczęście wraz z premierą dziewiątej odsłony, seria powróciła na blaszaki.

Ukoronowanie mojej przygody ze „Śmiertelną Walką” przyszło… w pracy! Gdy byłem testerem gier zostałem przydzielony na projekt, którym było Mortal Kombat 11. Widziałem „narodziny” tej gry od kuchni, z radością sprawdzając stan techniczny kolejnych otrzymywanych od NetherRealm Studios wersji, a fakt że widnieję na liście płac wyświetlanej po zakończeniu gry jest dla mnie fantastyczną pamiątką z tamtego okresu. A zatem pozwólcie że się pochwalę 😉

Co przyniesie dla serii przyszłość póki co nie wiadomo, ale z okazji rocznicy przygotowano film dokumentalny, w którym twórcy opowiedzą o kulisach produkcji Mortal Kombat na przestrzeni lat. W chwili gdy piszę ten tekst dostępny jest zwiastun, który możecie zobaczyć niżej:

A na zakończenie film z symbolicznych walk, które rozegraliśmy razem z Rozpad Eternitu, przy okazji wspominek o serii. Pierwsza z walk pokazuje nasze starcie w Mortal Kombat II, a druga w najnowszym Mortal Kombat 11, więc macie okazję porównać jak duże zmiany zaszły zarówno w oprawie jak i elementach składających się na rozgrywkę. Cieszę się, że twórcy zdają się nie zwalniać tempa mimo trzech dekad pracy nad MK i liczę, że kolejne części będą stale podnosić poprzeczkę 🙂