Chciałby się powiedzieć – ale to jest dobre! A pomyśleć tylko, że po lekturze paru pierwszych stron komiksu Jeffa Lemire’a chciałem głęboko odetchnąć, spodziewając się wymuszonej recenzenckim obowiązkiem drogi przez mękę. Nie chodzi bynajmniej o wysoki próg wejścia, bo „Descender” jest łatwo przyswajalny, ale o, że tak powiem, mise-en-scène, które wydaje się udziwnione. Oto mamy jako tako poukładany świat przyszłości i wyłaniające się znienacka ogromne, milczące roboty burzące ten ład i odchodzące czym prędzej, również w tejże ciszy. O co chodzi? Jak? Kto? Dlaczego? Lemire z rozmysłem prowokuje czytelnika do zadania sobie tych pytań, które z początku brzmią dość niedorzecznie, ale prędko orientujemy się, że nad tym samym głowią się i bohaterowie.

Kanadyjski autor stopniowo kusi i zaciąga nas, ślęczących nad tym albumem, do świata, który się pogubił. To nie jest typowy obrazek, choć rozmaite popkulturowe inspiracje są tu ewidentne, a bodaj jego najbardziej chwytającym za serce elementem jest trwający holokaust maszyn; maszyn, dodajmy, rozumnych, obwinianych za zaistniałą sytuację. Cały układ planetarny przeżarty jest agresją i lękiem, ale zwiastunem nadziei okazuje się odnalezienie mechanicznego dziecka, którego kod jest tożsamy z kodem Żniwiarzy, owych ogromnych istot odpowiedzialnych za destrukcję.

TIM-21, bo takie imię nosi, jest kluczem do wyjaśnienia zagadki, dlatego prócz wysłanników tego, co zostało z rady galaktycznej, polują nań łowcy nagród. „Descender: Blaszane gwiazdy” to zaledwie zapowiedź gwiezdnej opowieści drogi, będącej nie tylko eklektycznym połączeniem kwestii, jakich fantastyka dotyka od lat – których głównym tematem jest tutaj poszukiwanie miejsca sztucznej inteligencji na mapie historii ludzkości – ale i angażującą historią przygodową.