O starych komputerach i starych grach z Krzysztofem Ziembikiem rozmawia Robert Łapiński.
W którym roku i z jakim modelem Atari rozpoczęła się twoja przygoda z komputerami?
Moja przygoda z Atari zaczęła się jeszcze zanim… posiadłem jakikolwiek komputer! Pamiętam doskonale, że ten sprzęt zafascynował mnie, gdy wpadł mi w ręce listopadowy numer magazynu Komputer z 1986 roku. Na okładce była tam niezwykła na owe czasy grafika generowana przez komputer Atari ST. A w środku… więcej kolorowych zdjęć z ekranu ST i opisy sprzętu Atari zarówno tego 8-bitowego, jak i 16-bitowego, z obietnicą jego najwyższej jakości. Ogromne wrażenie wywarły na mnie te grafiki Stefana Szczypki, a do tego urzekły mnie jego pełne pozytywnych emocji, prawie literackie opisy sprzętu i oprogramowania Atari. Zapragnąłem tak samo… rysować jak Szczypka i pisać jak Szczypka! Chociaż wówczas, jako dzieciak, nawet nie wiedziałem, kto jest autorem tych cudów. W ogóle mnie to nie interesowało. Ważne było, że to było piękne wizualnie i tekstowo! To był ten moment, który zaważył na moim dalszym życiu. W praktyce po trzech latach oczekiwania dostałem od rodziców Atari 65XE z magnetofonem XC12, oczywiście z Pewexu, a dopiero po kolejnych dwóch latach kupiłem od kolegi używany Atari 520ST. Dokładnie taki, jaki oczarował mnie w magazynie Komputer. Byłem wniebowzięty! Mimo że potem sprzedałem go, żeby kupić wyższy model 1040STE, to po paru latach udało mi się go odnaleźć i odkupić. Mam więc również ten wczesny model, jeszcze z oznaczeniem STM, co oznaczało wbudowany modulator telewizyjny i osobną stację dyskietek SF314. Mój pierwszy ST trafił z powrotem do domu.

Wolałeś grać, jak większość ówczesnych użytkowników mikrokomputerów, czy od razu zacząłeś przygodę z programowaniem?
Zabawę w programowanie też zacząłem, zanim jeszcze miałem jakikolwiek komputer. Pisałem programy w LOGO na sucho, na kartkach papierów. Nawet stworzyłem własne pisemko o programowaniu w Logo (byłem chyba jego jedynym czytelnikiem!). Nie posiadałem jeszcze komputera ani dostępu do niego, nie wiedziałem, czy moje programy działają, nie miałem żadnej literatury poza Bajtkami i Komputerami. Gdzieś tam musiałem wypatrzeć jakiś kurs LOGO albo chociaż spis komend i urzekła mnie prostota i logiczność tego języka. Zdobyłem też podręcznik do tak egzotycznych języków jak Cobol czy Forth, niestety zupełnie mi potem nieprzydatnych. Ale dały podstawy do logicznego myślenia i rozumienia programowania.
Potem w Miejskim Domu Kultury trafiłem do kółka komputerowego, gdzie było kilka Timexów 2048. Niestety, kółko w praktyce ograniczało się do grania, które mnie wówczas totalnie nie interesowało. Tylko od czasu do czasu udawało mi się dopchać do klawiatury i przepisać jakiś prosty program w BASIC-u z Bajtka. Po zakupie Atari 65XE oczywiście najpierw przepadłem dla gier, ale interesowało mnie też przepisywanie programów w BASIC-u z firmowej instrukcji, ich modyfikowanie i sprawdzanie, jak zadziałają. Z tym, że BASIC mi się nie spodobał, był niewygodny. Oddawałem się więc innej mojej pasji: rysowaniu. Ale tutaj blokowała mnie powolna współpraca z magnetofonem, zapis i odczyt rysunków trwał godzinami.
Dopiero gdy w moje ręce wpadło ST, rozwinąłem skrzydła. Po pierwsze, grafikę rysowało się szybko dzięki doskonałemu interfejsowi graficznemu i świetnym programom (ulubiony DEGAS Elite!). Po drugie, na ST powstał rewelacyjny język programowania GFA BASIC. Niby w nazwie ma BASIC, ale go nie przypominał. Był językiem strukturalnym, modułowym, logicznym, z przewygodnym interpreterem i kompilatorem. Brakowało mi tylko literatury, więc wiele rzeczy trzeba było rozgryzać samemu. Mimo to udało mi się napisać kilkanaście programów do ST, w tym niektóre spore: system AFTER do transferu plików z ST do małego Atari czy Kameleon do konwersji grafiki, a nawet własny program graficzny do rysowania na ST w trybie graficznym małego Atari.

Od co najmniej kilku lat obserwujemy mocny boom na retro, a na tym tle wyraźnie widać, że w Polsce to scena użytkowników Atari jest najbardziej prężna. Jak myślisz, z czego to wynika?
Dla mnie odpowiedź jest oczywista. Pokolenie obecnych 30- i 40-latków wraca z sentymentem do lat swojego dzieciństwa, młodości. Czują nostalgię, pociąg do tamtych emocji. To są ludzie najczęściej już ze stabilną sytuacją życiową, z rodziną, stałą pracą zarobkową. Nie zabiegają już tak o karierę, nie poświęcają już czasu na wyszalenie się albo na zakładanie rodziny czy domu. Mają więcej czasu na to, żeby poświęcić się hobby. I to przyciąga również młodszych, którzy są zaciekawieni, dlaczego ci starzy tym tak się fascynują. Każde pokolenie miało własne hobby w dzieciństwie, do którego z przyjemnością wraca po osiągnięciu stabilizacji. U nas te lata akurat przypadały na czasy rewolucji komputerowej lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, gdy komputery stały się domowe, trafiły pod strzechy.
No i z tego powodu Atari! Był to przecież jeden z najpopularniejszych komputerów w Polsce. Jak wskazywały ankiety magazynów z tamtych lat, posiadacze komputerów spod znaku góry Fuji byli najliczniejszą grupą komputerową. Prężność tej społeczności w naszym kraju jest zapewne paradoksalnie spowodowana tym, że ten komputer, odwrotnie niż inne marki, nie był zbyt popularny na Zachodzie. Oprogramowanie, które stamtąd do nas spływało na inne komputery, na Atari nie było dostępne. Atarowcy byli zmuszeni wiele rzeczy stworzyć sobie sami. Nie tylko swoje oprogramowanie, ale i rozwiązania techniczne, rozszerzenia, modyfikacje. Nie było o to trudno, ponieważ zainteresowanie elektroniką, trochę przymusowe, było bardzo powszechne we wszystkich demoludach, również w Polsce. W efekcie na Atari powstało mnóstwo rozszerzeń sprzętowych, a także wiele polskich gier, w tym takie hity jak Robbo, które powędrowały potem na inne platformy.

Prowadzona przez ciebie strona AtariOnline.pl zrzesza olbrzymią i żywą społeczność. Kiedy strona ruszyła i na czym polega jej fenomen?
Wystartowałem z nią dokładnie 20.04.2004 roku, żeby zacząć od jakiejś zabawnej daty. Początkowo chciałem się tylko podzielić plikami gier, które uzbierałem od początku mojej przygody z Atari, ale potem znalazłem więcej czasu na pisanie i zacząłem informować o tym, co ciekawego udało mi się znaleźć w świecie Atari, z kim interesującym porozmawiać. Odkryłem, że niesamowitą przyjemność sprawia mi prezentowanie mało znanych w środowisku osób, które robią świetne rzeczy! Wówczas panowała moda, żeby doceniać tylko wielkie osiągnięcia, na przykład wspaniałe dema uznanych od lat scenowców. Umniejszano znaczenie prób, uczenia się, drobnych programów. Starałem się zmienić to myślenie. Zaprezentowałem w wywiadach i artykułach kilkadziesiąt osób i ich osiągnięcia na Atari, nawet bardzo drobne. Czasem to dla nich był przełom. Z anonimowych uczestników forów stali się bardzo rozpoznawalni. Dostawali energii do działań, tworzenia i po latach sami stawali się guru społeczności, a na swoim koncie mają teraz wiele produkcji. Podam przykład Arka Lubaszki, ponieważ on sam na swoim blogu opisał taką historię. Ale takich osób było znacznie więcej. To eksponowanie twórców było świadome, celowe i zamierzone przeze mnie prawie od samego początku istnienia AtariOnline.pl.
Druga rzecz, którą udało mi się zmienić w zwyczajach społeczności, było nawiązanie kontaktów między polskimi a zagranicznymi atarowcami. Kiedy zaczynałem stronę, powszechna była maniera, by się z ludźmi „stamtąd” nie zadawać, ponieważ i tak tamci mało umieją w porównaniu z naszymi koderami, grafikami, muzykami, a do tego dyskutują o niczym, prawie niczego nie tworzą. Może jedna, dwie osoby z Polski utrzymywały kontakty z zagranicą, głównie w celu uzyskiwania informacji. Nie było chęci do współpracy przy projektach programistycznych czy sprzętowych. Nie zgadzałem się z tym podejściem i postanowiłem to zmienić. Nawiązałem dziesiątki bliskich kontaktów z ludźmi z różnych krajów, od Wielkiej Brytanii i USA, przez Niemcy i Czechy po egzotyczne Chile i Peru. Do dzisiaj mam tam wirtualnych przyjaciół od Atari, którzy jak jest potrzeba, są w stanie mi pomóc, na przykład z tłumaczeniem naszych gier, włączeniem się do projektu z grafiką, muzyką czy kodem. Ale głównym moim motywem nigdy nie były moje korzyści. Dlatego starałem się rzucać mosty między osobami, które mogłyby razem współpracować. Podam przykład gry Bomb Jake, która powstała, ponieważ związałem współpracą kolegę z Wielkiej Brytanii i drugiego z Polski, którzy do mnie prywatnie pisali, że zamierzają rozpocząć konwersję tej samej gry. Nic wzajemnie o tych swoich planach nie wiedzieli, ale potem razem połączyli siły i udało się zrobić hit. W tym projekcie inicjowałem kontakty i robiłem za tłumacza dziesiątków e-maili. To samo było z wieloma innymi grami. Gdy tylko była możliwość wprowadzenia do projektu kogoś nowego, korzystałem z niej. Zazwyczaj ludzie wolą współpracę w gronie osób już sobie wcześniej znanych, przetestowanych. Ja wolałem rotację, ponieważ w ten sposób zwiększała się gwałtownie liczba twórców, liczba wierzących w swoje siły i chcących współpracować. To dawało kopa całej społeczności. Do tego napisałem milion postów na różnych forach zagranicznych przybliżając polskie osiągnięcia kolegów i drugi milion e-maili, w których namawiałem do współpracy z Polakami. Dzisiaj ta praca już jest zapomniana, ludzie już sami od lat się kontaktują, nie ma barier narodowościowych. Jestem dumny, że dołożyłem do tego spory kamyk.
Trzeci rys, który chciałem nadać portalowi AtariOnline.pl, oprócz kreowania ducha współpracy i doceniania nawet najmniejszych przejawów twórczości, to stworzenie atmosfery dobrej zabawy. Bez zadęcia, bez krytykanctwa, narzekania, marudzenia. To tylko nasze hobby i też trzeba mieć do tego zdrowy dystans. Oczywiście nie zawsze się to udawało, samemu też zdarzało mi się tracić cierpliwość, zachować emocjonalnie. Ale generalnie klimat strony i forum przyciąga wiele osób, które po prostu chcą pogadać o Atari i porobić coś na Atari bez bycia zgniecionym przez nieprzychylne opinie. Na naszym forum nie ma po prawdzie żadnej moderacji ani żaden admin nie dyscyplinuje ludzi. A mimo to liczba niewłaściwych zachowań jest znikoma. To też świadczy o tym, że gromadzą się tam fajni ludzie.
Chciałbym też podkreślić, że AtarOnline.pl nie traktuję jako swojej własności. Nie jest moja, ale nasza. Nie wszyscy to rozumieją, przyzwyczajeni do tradycyjnych hierarchicznych organizacji i zasad, nie rozumieją, że AtariOnline.pl ma inne założenia. Nie ma tu redaktora naczelnego, redaktorów czy klasycznych adminów. Jeżeli ktoś czuje, że chce pisać o Atari – choćby jeden artykuł – może nawet sam go opublikować i w ten sposób zostać redaktorem. Nawet jeżeli treść jest kontrowersyjna, a ja czy ktoś inny się nie zgadza z jego treścią – i tak jest na to miejsce u nas.
Jeżeli zaś ktoś zaczyna zabierać się za sprawy organizacyjne przy serwisie, „ogarnia całość”, wtedy można by go nazwać redaktorem naczelnym. Ale nikt nikogo nie mianuje, to się dzieje samo. W ten sposób, gdy kilka lat temu wyczerpała się moja energia do prowadzenia serwisu, pałeczkę z własnej inicjatywy przejął Marek Cora, bo szkoda mu było, żeby AtariOnline.pl przestało działać. A po nim Adam Wachowski, który również miał taką pozytywną motywację. Osobiście wyznaję zasadę, że rządzi serwisem ten, kto mu poświęca czas i swoją pracę. Powtarzam to również przy każdym projekcie, dzięki czemu nie marnotrawi się zaangażowania ludzi. Markowi i Adamowi też to powiedziałem, gdy wprowadzali swoje zmiany i pytali o rady. Nawet gdy niektóre zmiany mi się nie podobały, nie zmieniłem zdania: kto wkłada swój wysiłek w serwis, ten ma prawo decydować. Ja mogłem służyć tylko radą albo sugestią. Nie doszukasz się tutaj także adminów, którzy narzucą swoją wolę, bo są adminami. Nie ma też ściśle wytyczonego regulaminu. Trzeba zachowywać się przyzwoicie. A mimo to od lat już 14 serwis działa i wciąż pojawiają się nowi ludzie.

Ostatnio mamy do czynienia z niespotykanym wcześniej zjawiskiem. Poza niezmiennie popularną reaktywacją klasycznych sprzętów i gier sprzed lat, dochodzi do nowych, współczesnych wydań gier, książek, a nawet sprzętów i akcesoriów komputerowych dedykowanych komputerom 8-/16-bitowym. Sam napisałeś ostatnio grę na Atari i wydałeś książkę o Robbo. Czy to retro 2.0?
W moim przypadku to żadne retro! Ja Atari używam od starych czasów nieprzerwanie, nie zawsze regularnie, czasem w jakimś okresie musiało przeczekać w piwnicy, ale nigdy nie zrezygnowałem z rysowania w Crack Art na moim 4160STE czy z grania na moim 800XE. Dla mnie to taki sam codzienny sprzęt, jak dla innych odkurzacz czy pralka. Tylko sprzęty AGD już parę razy musiałem wymienić, bo starzeją się technologicznie i fizycznie, a zabawa na Atari nie chce się znudzić, zestarzeć… Wciąga jak dawniej
Programów na Atari też nie zacząłem pisać od niedawna. To tylko kontynuacja moich pomysłów i projektów z dzieciństwa, które wtedy zapisywałem i szkicowałem w zeszycie. Tylko nieliczne zostały wtedy ukończone, ale nigdy nie zapomniałem o tych nieukończonych. Do tego mam mnóstwo narysowanej wówczas grafiki. Czasami wykorzystuję te starotki i po ich podrasowaniu trafiają do nowych produkcji czy też pojawiają się na okładkach pism o Atari lub w innych miejscach. Konsekwencja popłaca.

Pixel to pismo o grach, więc nie może zabraknąć tego pytania. Jak jest twoja ulubiona gra ever i w jaką grałeś ostatnio na współczesnym sprzęcie?
Ulubiona gra jest na Atari STE i nazywa się Wings of Death II. Doszedłem w niej do perfekcji i pobiłem wszelkie znane mi światowe rekordy. Ale znalazłbym jeszcze kilka bardzo ulubionych na ST, bo uwielbiałem ścigać się bolidem F1 we Vroom, bić rekordy stołów w pinballu Obsession, tworzyć chaos w Chaos Engine czy spędzać godzinami czas w powietrzu w F29 Retaliator. Z kolei znajdzie się też masa gier z małego Atari, które bardzo sobie cenię, jak Road Race, Zybex, Rescue on Fractalus, Star Raiders II, Robbo i Misja.
Moim zdaniem w klimatach retro nie chodzi tylko o hobby i kolekcjonerstwo. Zgodzisz się ze mną, że to jest ciekawe zjawisko społeczne, socjologiczne?
Dla mnie zjawisko retro to przede wszystkim zjawisko psychologiczne. Zauważam zachowania, które moim zdaniem wynikają z zaspokajania potrzeby poczucia szczęścia przez powrót do emocji z dzieciństwa. Wtedy nasze życie było zazwyczaj beztroskie i kojarzymy to z wszystkimi czynnościami, sprzętami, które wówczas nam towarzyszyły. No bo przecież obiektywnie Atari nie jest ani szybszym, ani lepszym komputerem niż współczesny pecet. A jednak… przez filtr naszej osobowości, naszych wspomnień – jest lepszy! I tego życzę wszystkim czytelnikom Pixela, żeby ich retrokomputery zawsze były najlepsze, żeby mieli czas wracać do pasji, które kształtowały się razem z nami.
Artykuł ukazał się w Pixelu #37, którego nakład został już wyczerpany. Zapraszamy jednak do sklepu Pixela po inne wydania drukowanego magazynu oraz po wersje cyfrowe Pixela.