W gąszczu gigantycznych premier oraz w trakcie oczekiwania na konsole nowej generacji nietrudno jest zupełnie przegapić nowy hit od studia inXile. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że Deep Silver, które jest jego wydawcą, raczej nie wykosztowało się zbytnio na marketing. Tak czy inaczej, kultowe seria będąca przodkiem Fallouta powraca po raz kolejny. Przyjrzyjmy się temu, czy jest to godny powrót.
Dla tych, którzy nie zdążyli jeszcze przejść części drugiej, spieszę z dobrymi wieściami. „Trójka” jest co prawda kontynuacją tamtych wydarzeń, jednak twórcy bardzo ładnie z tego wybrnęli, sprawiając, że wilk jest syty, a owca cała. Akcja Wasteland 3 rozgrywa się bowiem jakieś dwie dekady później, zatem nawet zakończenie poprzednika zostało przedstawione w sposób dość mglisty, weterani zaś z czasem będą mogli wyłapywać kolejne smaczki z uniwersum. Trwa postnuklearna zima, a czasy dla Strażników Pustyni są jeszcze cięższe niż kiedykolwiek dotąd. Będąc zupełnie pod ścianą decydują się na podróż do Kolorado, by wesprzeć pewnego watażkę, który tytułuje się Patriarchą. Nie czeka ich jednak miła podróż.
Gra nie bawi się z nami w żadne podchody i od pierwszego cinematica dostajemy ostro po twarzy na otrzeźwienie. Podczas przeprawy przez trudny trakt Strażnicy wpadają w pułapkę przygotowaną przez niejakich Dorseyów – szaloną grupę morderców z apokaliptycznym zacięciem (i jednocześnie jedną z groźniejszych frakcji w grze). Tak się składa, że wyjście z tarapatów bez szwanku jest dla graczy swoistym prologiem. Od początku zatem możemy przetestować możliwości bojowe naszych postaci. Na start bowiem tworzymy dwójkę bohaterów, ewentualnie bierzemy duet z kilku już przygotowanych wariantów. Choć edytor umożliwia bardzo wszechstronne modelowanie, wśród istniejących par zdecydowałem się na świetnie dobrany tandem: azjatycką parę ojciec-córka, w której ten pierwszy jest rozżalonym i zabójczym na bliski dystans wdowcem, ona zaś znakomicie go dopełnia dzięki umiejętnościom strzelania ze snajperki.
Po klimatycznym i genialnie zmontowanym wstępie (pobrzmiewający w trakcie finałowej potyczki kawałek Washed in The Blood of The Lamb długo mi nie wyjdzie z głowy), który od razu ukazuje zdradliwy charakter tych okolic, przyjdzie nam spotkać się wreszcie z Patriarchą. Samozwańczy włodarz Colorado Springs daje nam dużą, ale dość mocno zakurzoną siedzibę – a jako że jesteśmy jedynymi ocalałymi z karawany, czeka nas nieco roboty z rekrutacją – zlecając przy tym misję do wykonania. Nielichą misję, bo wymaga utemperowania niegrzecznych dzieciaków staruszka. Biorąc pod uwagę to, że rozeszły się po świecie, są niebezpieczne i stoi za nimi zazwyczaj całkiem pokaźna siła ognia, nie ma raczej realnej opcji, byśmy byli w stanie z marszu ich przyprowadzić za uszy do domu. Wspominałem, że cała zgraja ma być przyprowadzona do tatusia żywcem? No właśnie. Zanim zatem wybierzemy się na łowy, potrzeba nam okrzepnąć.
InXile Entertainment kupiło mnie po raz kolejny już przy okazji Wasteland 2. I to pomimo szeregu wad tej gry – od technicznych niedoróbek aż po niepraktyczne elementy gameplayu. Szorstka, pełna czarnego humoru historia, wyraziste postacie, no i rzecz jasna poczucie przynależności do brutalnych, mało schludnych, ale wciąż starających się utrzymać pewne standardy w bandyckim świecie strażników. „Trójka” to ewolucja rzeczonych konceptów w pełnym tego słowa znaczeniu – a nawet nieco więcej. Gdy lwia część tytułów stara się uderzyć w jak największą widowiskowość, oferując coraz to większe (i nierzadko – coraz bardziej puste) połacie terenu, rzucając coraz wymyślniejszych Wielkich Złoczyńców, chcących zniszczyć/zdobyć/terraformować znany świat, Wasteland 3 ujmuje swoją prostolinijnością.
Nie ratujemy ludzkości, nie jesteśmy błędnymi rycerzami, bezinteresownie (no, prawie) robiąc dobre uczynki. Mówiąc brutalnie, należymy do organizacji obdartusów, którzy najlepsze lata ma już dawno za sobą, przez co zmuszeni zostaliśmy do podążania za w najlepszym razie mniejszym złem. Bo i nikt z tego wycinka Kolorado nie jest do końca „tym dobrym”. Sam Patriarcha, który dał nam w miarę świeży start na tych zaśnieżonych terenach, pomimo swojego ględzenia o powszechnej wolności jakoś dziwnie nie ma specjalnej ochoty ustąpić ze swojego stanowiska (albo chociaż zwołać jakiś rodzaj wolnej elekcji), uzasadniając to określonymi potrzebami. Jeśli będziemy przykładać dużą wagę do fabularnych wyborów, zawsze znajdziemy powody, by poprzeć lub potępić daną frakcję.
Teren, w którym przychodzi nam grać też nie należy do najrozleglejszych, jednak jest w nim tyle życia, że absolutnie nie powinno to przeszkadzać. Co więcej, tutaj faktycznie możemy poczuć, że nasze decyzje mają wpływ na bieg wydarzeń, w których uczestniczymy. Ekipa z inXile czerpie w tym względzie najlepsze tradycje choćby z pierwszych Falloutów, przypominając o tym nawet samą stylistyką (np. obrazowanie statystyk przypomina starego, dobrego Pip-Boya).
Tak jak w starej szkole, dostajemy zupełnie wolną rękę w kwestii kierunku i metod działania w każdej sytuacji. Wydatnie pomaga nam w tym gama różnego sprzętu i skilli, umożliwiających stworzenie bardzo elastycznej drużyny (max 6 członków w ekipie uderzeniowej). Pomiędzy osiedlami i innymi skupiskami przemieszczamy się pokaźnych rozmiarów pojazdem. Szybko przekonujemy się, że stanowi on nie tylko typowy wehikuł, ale także wartościowy atut w zespole. Z czasem pojawia się możliwość dokupienia odpowiednich wzmocnień, dzięki czemu w trakcie niektórych potyczek służy nam ogniowym wsparciem. Bardzo często decydującym, warto dodać. Przyjdzie nam też przebijać się np. przez zanieczyszczone tereny, co wymuszać będzie nowe ulepszenia.
Znakomitym pomysłem jest także rozwijanie bazy. Gdy Patriarcha oddaje nam ją pod opiekę, jest to sfatygowany, w większości opustoszały budynek. Potem jednak pojawi się możliwość sprowadzania doń różnego rodzaju specjalistów w swoich dziedzinach, tak aby zapełniali poszczególne pomieszczenia (np. koszary czy centrum medyczne). Na tym sprawa się nie kończy, ponieważ czasami – gdy zaczniemy dobierać pomagierów z bardzo różnych miejsc – dochodzi na przykład do konfliktu interesów i „sąsiedzi” zaczynają wyrażać niezadowolenie, a nawet się buntować. Dzięki tej opcji posiadanie bazy nie jest tylko i wyłącznie papierowym dodatkiem, a ewoluującym wraz z nami ważnym elementem rozgrywki.
Rdzeń rozgrywki składa się z dwóch filarów: eksploracja, która ma prawo nieco przypominać tę z serii Fallout czy Baldur’s Gate (z naciskiem na drugą część), oraz system walki, zapożyczający nieco z X-COM. W zależności od zdolności towarzyszy, zareagować możemy na wiele sposobów, od skłonienia kogoś prośbą lub groźbą poprzez bardzo bogaty asortyment opcji dialogowych. Nieraz decyzje podjęte dużo wcześniej mogą mieć kluczowe znaczenie w dalszej fazie scenariusza. Tego typu rozwiązania sprawiają, że Wasteland 3 można – a wręcz naprawdę warto – przejść nie jeden, a kilka razy.
Czasem pozostaje także po prostu walka. Bo choć unikać walki można w wieloraki sposób, mimo wszystko to nie jest Placescape: Torment. Tutaj kłaniają się pewne mechaniki zaimplementowanego z X-COM-ów. W ogólnym rozrachunku potyczki uważam za angażujące i dające spore pole do popisu – szczególnie dzięki osłonom czy interaktywnym elementom otoczenia – jednak wydaje się, że mogło to wyglądać jeszcze lepiej. Szkoda, że zabrakło pomysłu na umożliwienie zastawiania na wroga pułapek, ewentualnie chociaż swobodniejszego rozmieszczenia oddziału przed walką. A tak zazwyczaj jesteśmy dostrzegani w absurdalnie szybkim czasie, co odbiera kilka ciekawych taktycznych możliwości.
Z innych uwag, naprawdę można było lepiej wymyślić management ekwipunkiem. Na samym początku rozgrywki – gdy jeszcze nie mamy aż tylu przedmiotów – nie jest to aż tak kłopotliwe, jednak wraz z progresem wpadać nam będzie w ręce coraz więcej różnego rodzaju ustrojstw. Aby się ich pozbyć, sprzedać lub zmodyfikować, musimy zajmować się każdym z osobna, co jest już niepotrzebną stratą czasu. Problematyczne może być również długie ładowanie się lokacji. A jest ono dość częste, biorąc nawet pod uwagę samą naturę gatunku. Nie mogę za to narzekać na grafikę, która może nie jest fotorealistycznym cudem, należy za to do tych pozycji, które nadrabiają tego typu niedoskonałości niesamowicie „naszkicowanymi” lokacjami, bez których Wasteland 3 nie mógłby poszczycić się takimi klimatami. Wtóruje temu bezbłędny voice acting i dźwięk w duecie z kilkoma klimatycznymi kawałkami.
Podsumowanie: Ten rok przyniósł nam całkiem sporo gier w trybie izometrycznym mniej bądź bardziej spowinowaconych z RPG, ale Wasteland 3 chyba najbardziej mi przypadł do gustu. Tytuł od inXile Entertainment wygrywa w głównej mierze nie innowacjami – których na dobrą sprawę nie ma – a uczciwym dla gracza, spójnym settingiem, w który następnie wpleciono rozwiązania z największych klasyków gatunku. Atmosfera nuklearnej postapokalipsy, niesamowite replayability i totalna (dla wielu wręcz przytłaczająca) swoboda w poruszaniu się po żywym Colorado Springs – właśnie to sprawiło, że dla mnie jest to jedna z najlepszych pozycji 2020 roku. Wielu zapewne nieco mocniej podkreśli pewne wady nowego Wastelanda, ale w moim ujęciu liczba zalet jest na tyle duża, że bez wahania przyznaję najwyższą ocenę w tej skali.
Gatunek: turowe RPG
Producent: inXile Entertainment
System: PC (Windows, Linux), PS4, Xbox One, macOS
Język polski: tak
Premiera: 28 sierpnia 2020
Ocena: Koniecznie grać!