Jeżeli tytuł recenzji wydaje Wam się masłem maślanym, to wiedzcie, że idealnie obrazuje on moje doświadczenia z Trüberbrook. Jest to ten typ gry, w której twórcy chcieli pociągnąć wiele srok za ogon, ale niespecjalnie im wyszło. Przypadek? Nie sądzę…
Profesor fizyki kwantowej Hans Tannhauser otrzymuje informację o wygranej na loterii. Nagroda? Pobyt w luksusowym kurorcie wypoczynkowym Trüberbrook, z wszelkimi atrakcjami i wygodami. Tyle tylko, że nasz bohater nie przypomina sobie, by brał udział w jakiejkolwiek loterii. Na miejscu okazuje się, że kurort nie jest wcale tak malowniczy i luksusowy, jak wspominano, ludzie zachowują się dziwnie, a w powietrzu unosi się aura tajemnicy. Już podczas pierwszej nocy do pokoju profesora włamuje się dziwnie wyglądający, świecący w ciemnościach osobnik, kradnąc jego notatki dotyczące najnowszych badań w dziedzinie fizyki kwantowej. Bohater rusza jego śladem…
Brzmi interesująco? Jak najbardziej, choć już na wstępie widoczne są klisze i zapożyczenia z innych dzieł kultury, na czele z prozą Kinga, motywami z X-Files czy kultowego Silent Hill. Gdy jednak czekamy na ciąg dalszy, na jakieś kreatywne rozwinięcie tematu, okazuje się, że owe inspiracje stanowią jedynie bezrefleksyjną kalkomanię, w dodatku w dość losowym i niekoniecznie spójnym stylu. Cała historia, jak również atmosfera czy ton gry pozbawione są głębi pierwowzorów, z których czerpały. Co gorsza, im dalej w las, tym opowieść staje się coraz bardziej absurdalna, a finał to nic innego, jak zżynka z tanich bajeczek science-fiction. Brakuje zgłębienia poszczególnych motywów i szerszego wglądu w psychikę bohaterów. Ostatecznie fabuła okazuje się płytka, głupiutka i nie mająca większego składu czy sensu – a już samo to stanowi potężny zarzut w kierunku przygodowej gry point and click.
Nie lepiej niestety wygląda sprawa z zagadkami. Tu również twórcy postanowili wzorować się na najlepszych – tyle tylko, że chyba nie do końca wiedzieli, co kopiować i jak to robić. Pamiętacie wyzwania stawiane przed nami w serii Monkey Island? Oprócz tych całkiem sensownych i logicznych, były i absurdalne, w których połączenie ptasiego pierza, kubka od herbaty i gumki do włosów dawało nam miniaturową maszynę parową. W Trüberbrook twórcy wzięli to sobie do serca – zdecydowana większość łamigłówek to kompletna abstrakcja, nie mająca z logiką wiele wspólnego. O ile jednak u kultowych poprzedników miało to uzasadnienie w przyjętej konwencji, tak tutaj odniosłem wrażenie, że powodem zastosowania takiego modelu jest czyste niechlujstwo i brak pomysłu na naprawdę angażujące, ciekawe zagadki. Sami zresztą oceńcie – przykłady zamieszczam w ramce na dole.
Niewiele ciepłych słów mogę również powiedzieć o mechanice gry i interfejsie. Ten skrojony został w pełni pod możliwości konsol. Wszystkie aktywne elementy możemy podświetlać (co jest akurat in plus), natomiast nie mamy możliwości samemu pogłówkować, co można użyć z czym, bądź w jakim miejscu. Działa to tak, że gdy podejdziemy do aktywnego miejsca i wciśniemy przycisk odpowiedzialny za akcję, gra sama wskaże nam, czy mamy przedmioty możliwe do użycia, a jeżeli tak – wylistuje je. Kolejne wciśnięcie przycisku i pstryk, użyte! Z jednej strony rozwiązuje to problem niekończących się prób zastosowania „wszystkiego na wszystkim”, jednak jednocześnie pozbawia rozgrywkę jakiejkolwiek formy wyzwania. Trüberbrook uproszczone jest do tego stopnia, że choć możemy podejrzeć ekwipunek, nie ma możliwości wyświetlenia opisów posiadanych fantów czy choćby przyjrzenia im się bliżej. Mechanicznie więc gra okazuje się dość prostym „klikaczem” dla bardzo casualowego odbiorcy.
Narzekać nie mogę za to na stronę wizualną Trüberbrook. O ile sama grafika nie prezentuje sobą wybitnie wysokiego poziomu, o tyle stylistyka dobrze współgra z klimatem i wydarzeniami na ekranie. Postacie są przerysowane, a całość przypomina animację dla dzieci, choć w bardziej poważnym tonie. Z kolei wszelkie krajobrazy, widoki czy otoczenie są jak żywo wzięte z lynchowskiego Miasteczka Twin Peaks. To samo tyczy się zresztą warstwy dźwiękowej – spokojnej, stonowanej, lekko hipnotyzującej. Gdyby tylko twórcy nieco mocniej się postarali i stworzyli nieco więcej miejscówek…
No właśnie, długość rozgrywki również nie zachwyca. GOG Galaxy pokazuje nieco ponad 4,5 godziny, podczas których udało mi się ukończyć przygodę.
Podsumowanie: W połączeniu z nietrzymającą się kupy, banalną i naiwną historią, a także zrobionymi na odczepnego zagadkami wyłania się obraz gry, na którą zabrakło pomysłu, a najpewniej również umiejętności. Gdy Trüberbrook będzie akurat na solidnej promocji, można pokusić się o danie mu szansy, jednak nie liczcie na nic ponad średniaka, w dodatku z tej niższej półki.
Ramka – Miasteczko Absurdów: Kto zabił wszelką logikę?
Uwaga, poniższy fragment zawiera spoiler dotyczący jednej z zagadek.
Zagadki w Trübersbrook to istny festiwal absurdu. Za przykład niech posłuży łamigłówka, w której na środku placu stoi sobie zbroja rycerza. Aby się w nią odziać, musimy ją najpierw… przewrócić. Po co? Czy przewrócona zbroja lepiej się zakłada od stojącej? Nie sądzę. Co więcej, samego aktu wandalizmu dokonać możemy tylko i wyłącznie przez rzucenie w rzeczony pancerz otwieraczem do konserw (?!). Niestety, podobnych bzdur jest w grze zatrzęsienie, ta przytoczona stanowi tylko wierzchołek góry lodowej, na której Trubersbrook, niczym Titanic, z hukiem się rozbija.
Gatunek: przygotówka point and click
Producent: btf
Wydawca: Headup Games
Język polski: napisy
Premiera: 12 marca 2019
Ocena: Odradzamy