Aż trudno uwierzyć, że od premiery kanadyjskiego Cube’a minęły już dwie dekady. Wciąż spoglądam na to dzieło z duża przyjemnością, nie tylko ze względu na to, jak wiele można osiągnąć sprawną fabułą przy skromnym budżecie. Ale nie o Cube, Hypercube (w reżyserii wrocławianina), czy Cube Zero to opowieść.

Hiszpanie. Zawsze traktowałem ich opowieści za zbyt zwariowane, by kiedykolwiek do mnie trafiły. Już Cervantes ze swoim Don Kichotem wskazał mi, że Hiszpanów po prostu nie rozumiem, a Pedro Almodovar tylko potwierdził, że z hiszpańską twórczością po prostu jest mi nie po drodze (wolę zamerykanizowane wersje). I chyba tylko Rec zapadł mi w pamięć, uchylając raz furtkę do poczynań Hiszpanów na polu X muzy.

El Hoyo przypomniał mi, jak dobrze dwie dekady wstecz bawiłem się przy Cube, tonąc w atmosferze niedopowiedzeń, wielkich liczb pierwszych, tajemnic, relacji pomiędzy bohaterami i poszukiwania wyjścia z opresji. El Hoyo buduje opowieść dokładnie na tym samym schemacie, ale z otoczką jakiejś kuchni, szykującej wykwintne dania. Dla mnie było to natychmiastowe skojarzenie z Wielkim Żarciem Marcello Mastroianniego (eh, Włosi, kolejna nacja, której dzieł tak samo nie rozumiem, jak Hiszpanów). Słowem mamy już bazę: żarcie i Cube’a. I sprytnego scenarzystę, Davida Desolę, który zmiksował te wątki w zgrabną (przyznaję), ciekawą (muszę przyznać) i intrygującą (po pierwszych kilkunastu minutach) opowieść.

Mamy więc coś w rodzaju więzienia, tytułową El Hoyo (El Dziurę), przetłumaczoną na polski i anglosaski jako Platformę (The Platform), gdzie na własne życzenie (lub z konieczności), pod wpływem oczekiwanych korzyści trafiają ludzie. Mają tam po prostu przetrwać parę miesięcy, w dwuosobowych celach. Przysługuje im prawo do zabrania ze sobą jednego przedmiotu. Problem w tym, że Dziura ma pośrodku platformę, przemierzającą wszystkie piętra nie-wiadomo-jak-głębokiego miejsca uwięzienia, wożącą od samego szczytu po niezmierzoną głębię żarcie. Tylko te dwa założenia (jeden przedmiot na więźnia i jedzenie transportowane windą – jak w dawnych dworkach – pomiędzy kuchnią, a wygłodniałymi mieszkańcami) dają szansę na zbudowanie ciekawej fabuły.

Dodajmy jeszcze dwa fakty – spoglądając w górę lub w dół, poprzez przestrzeń przemierzaną przez platformę, możemy dostrzec innych więźniów, ba – nawet z nimi pogadać. Do tego wszystkiego dodajmy jeszcze jedną ważną informację – im wyżej, tym łatwiej się żyje, bo platforma z jedzeniem jest bardziej wypełniona. Mieszkańcy niższych poziomów mogą cierpieć z głodu i niedożywienia, albo zbierać z platformy złośliwości pozostawione przez wyżej położonych współwięźniów. Aby dopełnić pełni fabularnego tła, dodajmy jeszcze, że uwięzieni mają do dyspozycji tylko prosty zlew z bieżącą wodą i lustrem (innych urządzeń sanitarnych brak), mogą spożywać posiłki z platformy tylko tak długo, jak zatrzymuje się ona na ich poziomie (zachowanie na później jedzenia skutkuje nagłym obniżeniem lub podwyższeniem temperatury, do stopnia nieznośnego dla ludzkiego organizmu), a na dodatek przebywają na jednym piętrze tylko przez miesiąc – po tym czasie są usypiani gazem i przenoszeni na inny poziom. Nie wiadomo na bazie jakiego klucza.

Spójrzmy teraz na chwilę na pierwszą parę współwięźniów – jeden zdecydował się zabrać ze sobą nóż, drugi książkę – wspomnianego już wcześniej Don Kichota. W tym dziwnym, pełnym prostych reguł świecie książka Cervantesa jawi się niczym jedyny element znanego nam świata, umożliwiający zachowanie zdrowego rozsądku. Ale to zdrowy rozsądek podpowiada, że nóż byłby sensowniejszym wyborem. I El Hoyo i Cube opowiadają o tym samym: stanie uwięzienia i zestawie podstawowych reguł, odsłanianych wraz z fabułą.

Tylko że Galder Gaztelu-Urrutia buduje świat z elementarną hierarchią – ci, którzy są uwięzieni wyżej mają po prostu lepiej. Nie zdradzę ani kadru z dalszych wydarzeń, bo kompozycja elementów El Hoyo układa się w przerażającą dystopię, odzwierciedlenie naszego świata – dosłowne, niekiedy bijące po oczach swoim grindhouse’owym charakterem. Jak szokujący niegdyś Rec – naturalizmem przedstawienia zarazy i zombie. Platforma jest odbiciem naszego społeczeństwa, obnaża schematy działań ludzkich w zależności od jednego elementu: stanu posiadania. I jest to obraz przerażający, który nie daje nadziei na jakiekolwiek, pozytywne zakończenie. Owszem, fabuła El Hoyo wskazuje pewne rozwiązania, ale… społeczeństwo ani nie jest na nie gotowe, ani zaproponowane wyjścia (choć oczywiste) nie są akceptowalne dla większości uwięzionych.

Podsumowanie: Choć opowieść ta nie daje jasnych odpowiedzi, co do znaczenia Dziury i najlepszych metod przetrwania – oddaje nam za to wizualnego puzzle’a, z którego sami musimy wyciągnąć wnioski. Co by było, gdybyśmy doświadczyli w krótkim okresie różnych „poziomów” w drabince finansowych lub społecznych osiągnięć. To taka huśtawka statusów społecznych, która daje sporo do myślenia. Znacznie bardziej intrygująca od Cube’a. Dodajmy do tego wyraziste role aktorskie, zarówno głównego bohatera Iván Massagué (znanego głównie z ról komediowych), jego współtowarzysza – Zoriona Eguileora, jak i Antonii San Juan Fernández (w zupełnie odległej od swoich typowych ról postaci) i Alexandru Masangkay, przeszukującej Dziurę, i mamy bardzo ciekawą dystopię, pełną niezwykłych bohaterów. Raczej dla widzów o mocnych nerwach. Dawno nie oglądałem filmu, który by tak bardzo mnie poruszył, gdzie zwykła liczba na ścianie niosła ze sobą przerażające konsekwencje.

Tytuł oryginalny: El Hoyo

Gatunek: SF, dystopia, grinhouse

Czas: 94 minuty

Reżyseria: Galder Gaztelu-Urrutia

Scenariusz: David Desola, Pedro Rivero

Aktorzy: Iván Massagué Horta, Antonia San Juan Fernández, Zorion Eguileor, Ludwig Emilio Buale Coka, Alexandra Masangkay

Premiera (Netflix): 20.03.2020

Ocena: Polecamy