Nazywanie zdecydowanej większości gier mianem „sztuki” to jak przypinanie fastfoodowi metki „restauracji”. Jeśli bardzo rozszerzyć definicję, przymknąć oboje oczu i mieć sporo dobrej woli, to może będzie miało to odrobinę sensu…

…a jednak od czasu do czasu trafia się perełka, którą nawet największy sceptyk bez chwili wahania określi jako sztukę, i to taką przez duże „S”. Poruszająca fabularnie, nietuzinkowa pod względem wizualnym, prowokująca do głębokich przemyśleń na ważne tematy – ot, taki Van Gogh, Rembrandt czy inny Da Vinci gier wideo. Gdyby ktoś postanowił wprowadzić Międzynarodowy Dzień Sztuki w Grach, ostatni dzień czerwca pasowałby w tym celu jak ulał.

The Last Day of June, bo o niej tu mowa, jest bowiem jednym z tych dzieł, które poruszają pod każdym względem, wywołują zróżnicowane emocje i nie dają o sobie zapomnieć długo po tym, jak odejdziemy od monitora. Mówi o stracie, osamotnieniu, lekkomyślności czy porzuceniu, ale też o determinacji i niesłabnącej nadziei. Opowiada o tym w sposób prosty i przyziemny, bez silenia się na sztuczną dramaturgię, dzięki czemu tym bardziej współodczuwamy emocje towarzyszące bohaterom gry.

The Last Day of June to historia szczęśliwej pary, Carla i June, która po romantycznym pikniku nad jeziorem wraca do domu. Niestety, na drogę, goniąc za piłką, wbiega chłopiec. Samochód wpada w poślizg, a w wypadku ginie dziewczyna, z kolei główny bohater przykuty jest do wózka inwalidzkiego. Pewnego razu budzi się w środku nocy i odkrywa, że może zmienić bieg wydarzeń. Ale czy na pewno? Dlaczego chłopiec bawił się piłką na jezdni? Czy w przeciwnym wypadku do tragedii by nie doszło? A poza tym, to… STOP. Więcej nie powiem, gdyż to właśnie odkrywanie różnych wersji historii i rozważanie, o co tu chodzi stanowi największy przysmak w The Last Day of June. Dość powiedzieć, że opowieść wciąga i karmi syndrom „jeszcze jednej zagadki”, a nad zakończeniem cały czas trwają dyskusje.

Ale właśnie, zagadki! Omawiany tytuł, choć mocno nastawiony na narrację, w warstwie mechaniki należy do gatunku prostych przygodówek. Wcielając się kolejno w sąsiadów głównego bohatera, przemierzać będziemy okolice i rozwiązywać nieskomplikowane łamigłówki. Celem każdej z nich jest takie poprowadzenie wydarzeń, aby nie doszło do wypadku. Nie nastawiajcie się jednak na długie główkowanie i nie szukajcie solucji w sieci – zagadki są tu wręcz pretekstowe, mają na celu przybliżenie poszczególnych postaci. Dzięki temu jednak gra nie wytraca dynamiki, a gracz może się skupić na fabule.

The Lat Day of June ujęło mnie również w kwestii oprawy. Wizualnie gra prezentuje się dość prosto, jednak twórcy zastosowali szereg filtrów, dzięki którym prostota nie jest tożsama z ubóstwem. Na ogromną pochwałę zasługuje przede wszystkim to, jak za pomocą zmian w palecie barw i tonacji twórcy kreują klimat danego momentu w grze. To jeden z bardzo rzadkich przykładów produkcji, w której opowieść snuta jest nie tylko dialogami*, ale samymi kolorami czy nałożonymi filtrami. Dodajmy do tego bardzo dobrą muzykę i fenomenalne wręcz udźwiękowienie, a otrzymamy grę o bardzo wysokiej wartości artystycznej.

Podsumowanie: The Last Day of June to niesamowicie bogata w treść, głęboka i poruszająca opowieść – i jako taka sprawdza się świetnie. Jeżeli lubicie historie, które dają do myślenia i pozostają z wami na długo po zakończeniu rozgrywki, trudno o lepszą rekomendację. Warto jednak pamiętać, że gra wystarcza na około trzech godzin niespiesznej rozgrywki, podczas gdy wyceniona została na 71,99 zł (GOG) – w moim odczuciu jest to nieco zbyt dużo. Obecnie jednak omawiana produkcja znajduje się w promocji, a za kwotę 14,29 zł naprawdę nie ma się co dłużej zastanawiać. Polecam!

*Dialogi w kontekście The Last Day of June to rzecz specyficzna. Postacie nie używają słów, a porozumiewają się prostymi dźwiękami. Jednak dzięki wyrazistej mimice ich emocje przekazywane są bardzo sugestywnie.

Gatunek: narracyjna gra przygodowa

Producent: Ovosonico

Wydawca: 505 Games

System: PC, PS4, Switch

Język polski: brak / nie dotyczy

Ocena: Polecamy