Witajcie w Osteoporozie – mieście pełnym szkieletów i nekropolii. Bo tam, gdzie swoje pośmiertne żywoty spędzają połyskujący kośćcem bohaterowie – cmentarz to ledwie początek nowej drogi… hm życia.
W gruncie rzeczy nie wiedziałem czego się spodziewać po tej historii napisanej przez Radosława Orła i nakreślonej (czarno-białą kreską) przez Pawła Kędzierskiego. Powtórki z Grima Fandango? Próby sięgnięcia po stylistykę Dia de Muertos? A może czegoś bardziej swojskiego, zabarwionego szkieletami i odrobiną polskich akcentów? (niepotrzebne skreślić)
Jeśli zestawimy nasze obyczaje pogrzebowe z podejściem do śmierci i symboliki szkieletów w innych kulturach – to właściwie od razu moglibyśmy założyć pośmiertną maskę ponuraka i zbudować świat, w którym nie ma się z czego śmiać. Jednak w tytułowych Szkieletach żywot pośmiertny tytułowych bohaterów potraktowano z dużą dawką ironii i wapnia. Już samo przedstawienie postaci sugeruje, iż będzie wielokulturowo i z wpływami popkulturowymi. Od Almy (przypominającą dziewczynkę z F.E.A.R.), po Totenkopfa, Il Dottore i Prometeusa X. No dobrze, ale kto w tym kościstym teatrze odgrywa główne role? Para kompletnych durni i nieudaczników – bezrobotny MacKluski i do niedawna grabarz Wy’Doodley. Cmentarne zamieszanie zaczyna się od bezpardonowego ataku przeprowadzonego prze z Mr. Skina z użyciem broni biologicznej więżącej szkielety w skórzanych workach. Obocznym wątkiem jest tu pojawienie się na plaży szkieletu Behemota, z którego nasi dwaj bohaterowie pozyskują groźny (w gruncie rzeczy falliczny) oręż.
Brzmi absurdalnie? Owszem. I zarazem fantastycznie, choć sama historia meandruje wokół niezwiązanych ze sobą wydarzeń jakby nie mogła się zdecydować, na którym z kręgów osiąść. Będziemy zatem rzucani od drogerii z denaturatem, po miejsce osamotnienia i osadzenia Prometeusa X, przerażające jaskinie pełne szkieletów obleczonych w skóry, lasy z piszczeli, piszczelosilosy. Nie zabrakło elementów rozrywkowych (oprócz wspomnianego denaturatu, popijanego na zmianę z borygo) – w tym występów wieszczki Dolor z kotem, spotkania z Almą i jej babką (śniąca tylko puste przebiegi), pacyfistycznego hummusu, tudzież typowych dla protestujących – nonsensownie niedopasowanych wrzut. Problem w tym, że ta historia urywa się w najmniej oczekiwanym momencie i pewnie przyjdzie nam jeszcze poczekać na jej dokończenie.
Niewątpliwie rysunki Pawła Kędzierskiego to coś, co nadaje wyrazistego charakteru całej, zaplanowanej serii (jak można się domyślać) oraz obocznym zjawiskom związanym ze Szkieletami (w tym obrazkowe historyjki na Instagramie). W czarno-białym świecie nawet dymki w inwersie nie rażą, ale dobrze wpisują się w ten zwariowany świat.
Podsumowanie: Absurdalna, chaotyczna konstrukcja tej historii, w której ważną rolę odgrywa mocarne prącie Behemota, a śledztwo (napędzane przekupstwem i mikrobiałkami) powierzono nieudacznikom i raczej podrzędnym denaturystom świetnie trzyma się rysunkowego szkieletu tego szkieletowego świata. Za pierwszym razem dałem się porwać historii, która niekoniecznie podążała właściwym torem, ale te przypadkowe przygody Wy’Doodley’a i MacKluskiego okazały się całkiem zabawne i (przeczytane i obejrzane uważniej raz jeszcze) warte wyczekiwania na kontynuację.
Scenariusz: Radosław Orzeł
Rysunki: Paweł Kędzierski
Liczba stron: 52
Format: miękka oprawa, 210×297 mm
Wydawca: własny nakład
Cena okładkowa: 29,99 zł
Ocena: Koniecznie czytać!
PS Miejmy nadzieję, że podtytuł komiksu nie skojarzy się Wam z ponurymi wydarzeniami z nadwiślańskiego kraju.