Superman: Rok Pierwszy jest komiksem, który w teorii ma wszystko. Wspaniałe nazwiska będące gwarantem jakości, piękne wydanie, historię, która broni się sama oraz trudną do opisania otoczkę, którą autorzy podpierali się już wielokrotnie, przy opisywaniu dzieciństwa jednej z najbardziej znanych postaci komiksowych świata.

W internecie nie brakuje jednak mało przychylnych opinii na temat komiksu, który nie sprostał wyzwaniu opowiedzenia dobrej historii. Jak jest w rzeczywistości? Sprawdzamy!

Na początku skoncentrujmy się na zaletach komiksu, gdyż wady – chociaż są – zauważysz dopiero po czasie. Pierwsza, najłatwiej zauważalna, to nazwiska autorów komiksu. To Frank Miller oraz John Romita Jr., czyli duet który naprawdę trudno przeoczyć. Tym bardziej, że pierwszy z nich jest jednym z najważniejszych i najczęściej nagradzanych artystów; słynie z surowej estetyki, tworząc zarówno na potrzeby komiksu, jak i filmu. Zresztą Miller został wprowadzony do galerii sław Nagrody Eisnera za całokształt dokonań w branży komiksowej, więc wydawać by się mogło, że jest zabezpieczeniem dobrej sprzedaży albumu.

Drugi z nich, John Romita Jr., to artysta, którego polski czytelnik kojarzyć może przede wszystkim z albumu Daredevila „The Man Without Fear” oraz albumów Spider-Mana wydawanych pod szyldem TM-Semic. Trzeba mu również oddać, że nie jest artystą jednego wydawnictwa. Współpracował z Marvelem oraz Image Comics a obecnie pracuje na wyłączność dla DC. Musisz przyznać, że zaczyna się naprawdę dobrze!

Gorzej, że historia „nieco” odbiega od oryginalnej linii, którą nie tylko Polacy poznali przy okazji wczesnych wydań przygód Człowieka ze Stali. Jest mocno podkoloryzowana, najpewniej w zamyśle przybliżenia postaci kolejnemu pokoleniu fanów komiksu. Bazuje oczywiście na oryginale ukazując postać dorastającego Clarka Kenta i ogrom problemów, z jakimi on sam i jego ziemska rodzina muszą się mierzyć – od lat najmłodszych po dorastającą młodzież, a z czasem poważnego faceta podejmującego pracę w Daily Planet. To jednak, co było główną siłą napędową albumu rozpada się w najlepsze wraz z wprowadzeniem całego wątku podmorskiego królestwa, które dodatkowo ma (pośredni) wpływ na poznanie chociażby Lois Lane. I z jednej strony rozumiem nawet własną interpretację. Nikt nie zabroni Millerowi eksperymentować z treścią. Z drugiej, istnieją granice, których przekraczać się nie powinno jak choćby zburzenie artystycznej wizji oryginału, poprzez nadanie całości zdecydowanie bardziej nadnaturalnego charakteru.

Pomimo tego, przynajmniej w połowie komiks jest wart tak ceny, jak i uwagi. Fragmenty, w których album koncentruje się trudach dorastania Kenta, ciągłej samokontroli, licznych wpadkach, próbach zrozumienia odpowiedzialności jaka na nim ciąży przy jednoczesnych szaleńczych wygłupach za młodu, kształtowaniu własnego społeczeństwa, pierwszym podrygolataniu są zdecydowanie istotnym elementem tego znaczonego szkicami Romity Juniora zeszytu. Wspomnianego artystę zresztą i jego charakterystyczną kreskę kocha się lub nienawidzi. To przede wszystkim on, ilustrując recenzowany album, włożył cały swój talent w tę porywającą historię o próbach, które musi przejść młody Clark, aby odnaleźć swoje miejsce na świecie. Miller wprawdzie mu przy tym pomaga, jednak już na pierwszy rzut oka widać, że historia czerpie po trochu z grafomanii, po trochu z bazgrołów charakterystycznych ostatnio dla tego komiksowego weterana. Czy to jednak stanowi o tym, że rzeczona interpretacja jest z gruntu zła? Absolutnie nie.

Bo ma naprawdę kilka dobrych momentów. To przede wszystkim… hmm… powieść obyczajowa, która na pierwszy plan wysuwa nie tyle Clarka jako człowieka, co łudząco podobnego do gatunku Homo Sapiens Recens kosmitę próbującego odnaleźć się w całkiem nowej rzeczywistości. To jednocześnie całkiem nowe spojrzenie na tę charakterystyczną postać, przez co wspomniana nabiera nieco innego sznytu. Podobać mogą Ci się również dodatki w postaci galerii alternatywnych okładek, wyglądu samego wydania komiksu czy szkiców koncepcyjnych. O rysunkach Romity nie wspominając.

Fabularnie komiks trąci jednak myszką, z rozdziału na rozdział stając się opowieścią dla amerykańskich nastolatków, dopełniając artystycznego zjazdu w niebyt wraz z zakończeniem, które mówiąc naprawdę delikatnie, rozczarowuje. W dodatku robi to w stylu, którego osobiście nie znoszę, czyli ładując połowę bohaterów uniwersum do jednego wora. Po cholerę scenarzysta wpakował tu Wonder Woman? Walka z Waynem? Spętanie lassem prawdy Lexa Luthora? No dobra, ja wysiadam…

 

Podsumowanie: Gdyby Superman: Rok Pierwszy skrócić o połowę, o połowę lepsza byłaby finalna ocena recenzowanego albumu. Jednak w zastałej sytuacji nie pozostaje mi nic innego jak wskazać, że komiks można (chociaż wcale nie trzeba) przeczytać. W tak podanej formule nie tylko świadczy o scenopisarskim wypaleniu się, ale również o tym, że nie jest to pozycja obowiązkowa. Nie dla tych fanów, którzy pamiętają, że to przecież Martha Kent uszyła synowi strój, który notabene przeszedł modyfikację słynnej eski, wyglądającej obecnie jak pół dupy zza krzaka. Nie dla fanów, którzy pamiętają lata 90. znaczone opowieściami Arka Wróblewskiego. W końcu nie dla czytelników Pixelposta.

Jeśli jednak nie zaliczasz się do żadnej z wymienionych wyżej grup, uderzaj. Całkiem możliwe, że przypadnie Ci do gustu.

Gatunek: amerykański komiks superbohaterski
Scenariusz: Frank Miller
Rysunki: John Romita Jr.
Wydawnictwo: Egmont / Świat Komiksu
Liczba stron: 216
Format: album w twardej oprawie
Wymiary komiksu: 21,5 x 27,5 cm
Cena okładkowa: 79,99 zł
Ocena: Można