Gdybym był trzydzieści lat młodszy i znalazł tę grę w jakimś BBS-ie, byłbym zachwycony. Ale i dziś spędziłem przy niej udany wieczór.
Ech, pecetowe platformówki wczesnych lat 90.: Bio Menace, Crystal Caves, Monster Bash, Cosmo’s Cosmic Adventure czy oczywiście kolejne odsłony serii Commander Keen… Żadna nie mogła się równać z o wiele starszymi klasykami gatunku takimi jak Super Mario Bros. i Alex Kidd in Miracle World, ale wszystkie bardzo chciały udowodnić, że pecety nadają się do zręcznościowych zabaw równie dobrze jak konsole Nintendo i Segi, a klawiatura z powodzeniem może zastąpić pada. Jako ówczesny użytkownik komputera PC AT z ogromnym sentymentem wspominam wyżej wymienione tytuły. Jak się okazuje, nie ja jeden. Twórca Sleeping Menace również musi je wciąż bardzo lubić.
Sleeping Menace, choć zostało stworzone z wykorzystaniem współczesnych narzędzi (Unity) i działa na współczesnych maszynach (PC, Mac, a nawet przeglądarka internetowa), wygląda i brzmi zupełnie jak Commander Keen. Podobna jest również sama rozgrywka: gracz skacze po platformach, unika lub likwiduje celnym strzałem przeszkadzajki na planszach i zapuszcza się w coraz dalsze partie labiryntu, by ostatecznie dotrzeć do wyjścia lub zginąć po drodze.
W tym miejscu należy podkreślić, że gra jest całkowicie bezkrwawa i dostosowana do potrzeb najmłodszych odbiorców (jak Commander Keen właśnie). Choć sprawa wydaje się poważna: oto dzieciak o imieniu Kevin utknął w sennym koszmarze, z którego – z pomocą gracza – musi się wydostać, ścigające go stwory nie są na szczęście przerażające, lecz kreskówkowe. A i ich likwidacja odbywa się przy pomocy… baseballowej piłeczki.
Oczywiście młodociany gracz może odbić się od tytułu tak wiernie i bezwzględnie odtwarzającego klimat dawnych platformówek nie tylko w kwestiach graficznych (kolorystyka, rozdzielczość), lecz i w gameplayu. Uprzedźmy więc, że i tutaj – jak przed laty – często przyjdzie przeżywać gorycz porażki po skoku wykonanym ułamek sekundy zbyt wcześnie czy przesunięciu bohatera o piksel za daleko. No cóż, tak grało się wtedy i tak gra się również w Sleeping Menace. Natomiast weterani pecetowych platformówek, którzy wychowali się np. na przygodach Dangerous Dave’a, będą mogli sprawdzić, czy w ich palcach nadal tkwi odrobina dawnej magii (w moich, niestety, została jej już tylko resztka).
Gra – będąc w istocie wprawką rodem z game jamu – nie jest długa, co może być jej wadą, ale i zaletą. Będzie bowiem miłym doświadczeniem i nie zdąży się znudzić. Choć trochę szkoda, że autor nie zadbał o większe urozmaicenie w projektach poziomów czy samej rozgrywce. Nawet Keen miał drążek pogo do dyspozycji, a Kevin tylko skacze i rzuca piłeczkami… Może w następnych częściach pojawią się nowe elementy zabawy, bo póki co cała gra wygląda jak pierwszy epizod przygody – wzorem dawnych hitów Apogee – udostępniony jako shareware. Co też jest zresztą miłym nawiązaniem do dawnych lat.
Podsumowanie: Sleeping Menace pozwala dzisiejszym czterdziestolatkom odbyć krótką, choć obfitującą we wzruszenia podróż do lat dzieciństwa. Jeśli jednak w dzieciństwie dręczyły cię senne koszmary lub nie miałeś na początku lat 90. kontaktu z komputerem PC – doświadczenie to może okazać się nieco traumatyczne.
Gatunek: platformówka
Producent: Blodyavenger
Język polski: nie
System: PC, Mac, online
Ocena: Można