Nie tak dawno fani klasycznych, chodzonych bijatyk mogli się cieszyć premierą czwartej odsłony Streets of Rage. Jeżeli się do nich zaliczacie i ciągle wam mało, to proponuję zwrócić uwagę na Shing!
Na początku wspomnę o małej głupotce, która mnie urzekła – po uruchomieniu gry obejrzałem intro, po czym pojawił się ekran tytułowy. Nie wszedłem od razu do menu, bo akurat szukałem czegoś w pobliżu komputera i po około minucie gra wczytała intro ponownie. Uśmiechnąłem się przy tym nostalgicznie, bo skojarzyło mi się to z “attract mode” z tytułów arcade. Skojarzenie pasuje tutaj jak ulał, bowiem Shing! reprezentuje gatunek znany każdemu, kto kiedykolwiek postawił w latach 90. stopę w “budzie” wypełnionej automatami – chodzone mordobicie.
Za nami ledwie jeden akapit, a już zdążyłem was okłamać, bowiem termin “mordobicie” jest tu o tyle nieadekwatny, że wszelakie maszkarony będziemy wycinać w pień bronią białą, ale o samym wycinaniu będzie później. Zarys fabuły, jak na nawalankę przystało, jest prosty jak konstrukcja cepa. Grupa demonów, które kolektywnie zwane są “Yokai” skradła nam artefakt o nazwie Gwiezdne Ziarno. Z bliżej nieznanych przyczyn był on oddalony o kilka ładnych kilometrów od miejsca pobytu osób, które miały go strzec, ale mniejsza o szczegóły – artefakt trzeba odzyskać i już! Zadanie bierze na siebie ekipa czterech osób wyszkolonych w sztukach walki: dowcipny Tetsuo, ambitna Aiko, mężny Wilhelm i biuściasta Bichiko. Jak co sprytniejsi z was zapewne wydedukowali z imion bohaterów gra utrzymana jest w klimatach orientu, ale takiego z przymrużeniem oka. Pod tym względem skojarzenie, które przyszło mi na myśl to stary Shadow Warrior od 3D Realms.
Do wyboru są wprawdzie cztery postacie, ale w praktyce niestety garnitur ich ciosów jest bardzo podobny. Nie jest to jakiś duży problem, bo system walki jest dosyć mocno rozbudowany, ale nie ukrywam, że wybierając potężnie zbudowanego i uzbrojonego w topór Wilhelma liczyłem na powolne, ale potężne cięcia, a okazało się, że pod względem szybkości poruszania nie ustępuje on drobnej Aiko i z podobną siłą też uderza. Nie oznacza to jednak, że obecność różnych protagonistów nie ma tu sensu. W trakcie gry będziemy mieli okazję bliżej ich poznać w przerywnikach filmowych, a także dialogach prowadzonych w chwili odpoczynku od walki. Informacje te możemy odkrywać, gromadzić i ponownie przeglądać, korzystając z opcji “lore”. Jest to o tyle wyróżniające się urozmaicenie, że z racji specyfiki platformy próżno było go szukać w automatowych klasykach, z których Shing! się przecież wywodzi, a zatem brawa dla autorów za wprowadzenie tego elementu.
No ale dość tego pitu pitu – przejdźmy do mięska, bo przecież nie po to człowiek włącza chodzoną bijatykę, żeby zastanawiać się nad słusznością moralnych wyborów bohaterów, czy analizować głębię ich przemyśleń. Jak pisałem wyżej, walkę prowadzimy broniami takimi jak miecz, topór, noże czy naginata (w zależności od postaci) i to przy tej okazji Shing! ujawnia swoją najbardziej charakterystyczną cechę, czyli interfejs. Zalecanym urządzeniem sterującym jest kontroler konsolowy, gdzie lewą gałką analogową sterujemy postacią w standardowy sposób, zaś ciosy wyprowadzamy prawą gałką – i to zarówno wychylając ją w danym kierunku jak i kreśląc drążkiem różne “wzorki” (np. jak zakręcimy gałką pełne kółeczko to zaatakujemy “młynkiem”). Daje to dużo możliwości takich jak atak na głowę, dobijanie leżących, “wystrzelenie” przeciwnika w powietrze, po to aby podążyć za nim i wykonać combo w powietrzu itd. Jeśli dodamy do tego pozostałe umiejętności takie jak wyskoki, uniki, bloki, czy parowanie to uzyskamy pokaźną liczbę narzędzi, którymi możemy rozprawić się z wrogami. Dodam, że urozmaicenie w wykonywanych akcjach jest wskazane, bo umożliwia nam nabicie dodatkowych punktów za styl. Wspomnę jeszcze, że jeśli nie posiadamy kontrolera to możemy posługiwać się po prostu klawiaturą i myszą, ale wtedy trzeba się nie lada “namachać” gryzoniem co odbiega od komfortu jaki daje nam pad.
Gdyby jednak ktoś stwierdził, że na stylu mu nie zależy i przejdzie sobie grę jednym ciosem, to niestety mam złe wieści. Przeciwnicy są zaprojektowani w tak zróżnicowany sposób, żeby niejako wymusić na graczu korzystanie z wszystkich danych mu możliwości. Dla przykładu, jeden z wrogów ma pole siłowe, które możemy rozbić parując rzucane przez niego w naszą stronę pociski. Inny z kolei może zmieniać opancerzenie swojego ciała i jeżeli chroni w danym momencie nogi to obrażenia zadamy mu jedynie ciosami w głowę (i vice versa). Na początku trochę mnie to frustrowało, ale z czasem doceniłem zamysł, a satysfakcja z gry rosła wraz z nabywaniem umiejętności, które umożliwiały zachowanie w tym wszystkim płynności. Pozytywnych wrażeń dodaje też sama oprawa – lokacje są zróżnicowane pod względem kolorystycznym, detalom poświęcono należytą uwagę, a animacje są bardzo płynne. Krew tryska na wszystkie strony, przepołowione korpusy latają wysoko i ogólnie jest miło.
Podsumowanie: Shing! to solidny przedstawiciel swojego gatunku. Z jednej strony trzyma się ustalonych i znanych od wielu lat ram, a z drugiej wprowadza swoje nowości w na tyle subtelny sposób, że nie niszczą “kanonu”, a stanowią powiew świeżości. Jest to nie lada wyczyn, biorąc pod uwagę, że chodzone nawalanki pokazały w zasadzie wszystko co miały do pokazania już w latach 90-tych. Rodzime studio Mass Creation na pewno nie ma się czego wstydzić – oby kolejne ich gry były równie udane.
Sprzęt na którym tytuł był ogrywany:
CPU: Intel i5-9400F
GPU: Nvidia GeForce RTX 2060, 6 GB
RAM: 16 GB
Inne: dysk SSD
Gatunek: Chodzona bijatyka (beat’em up)
Producent: Mass Creation
System: PC (Steam), PlayStation 4, Switch
Język polski: napisy
Premiera: 28 sierpnia 2020
Ocena: Polecamy