Na początek odrobina prywaty ale koniecznej dla tej recenzji. Dwie części zapoczątkowanej w 1985 roku serii Saboteur stanowiły jedne z moich pierwszych podróży do świata elektronicznej rozrywki. Zrobiły na mnie wrażenie jakie mogę porównać tylko z ujrzeniem po raz pierwszy Dooma, Mortal Kombat 2 czy Unreala.

Kiedy więc Clive Townsend zawitał na Pixel Heaven w 2018 roku i zapowiedział kolejne kontynuacje (tak, w liczbie mnogiej) kultowej serii, wspomnienia o przygodach w ciele wojowniczego ninja odżyły. Przy okazji okazało się, że sam Clive jest przesympatycznym i niesamowicie przystępnym człowiekiem.

Nie upłynęło wiele czasu, gdy wróciłem do odświeżonych wersji Sabouteura i Saboteura 2 by z zaskoczeniem odkryć, że pierwsza z nich została wzbogacona o dodatkowe poziomy. Dodajmy, że zrealizowane w bardziej nowoczesnej formie i z większym naciskiem na narrację, chociaż nadal w oprawie retro. Co upewniło mnie w przekonaniu, że Clive nadal doskonale wie jak tworzyć dobre gry. O przyszłość serii właściwie mogłem być spokojny.

Jakie więc są moje odczucie odnośnie najnowszej odsłony? Cóż, szczerze mówiąc mieszane. Po uruchomieniu gry od razu przekonujemy się, że Saboteur SiO nie bierze jeńców. No bo w której wydanej dzisiaj grze menu obsługuje się literami klawiatury? Dopiero podpięcie pada (testowałem na microsoftowym od Xboxa One) umożliwi poruszanie się po nim kursorem. „Chcieliście staroszkolnego doświadczenia to macie”, zdaje się krzyczeć gra już od progu.

Dobrze odzwierciedla to samą rozgrywkę. Po krótkim fabularnym prologu trafimy do rozległego poziomu bez żadnej mapy, gdzie naszym zadaniem jest zebrać wszystkie znajdźki zanim skończy się czas. Nasz ninja wracając z udanej akcji po niefortunnym zdarzeniu został bowiem ofiarą eksperymentu naukowego. Teraz, by uchronić się od zguby, musi zebrać odpowiednią ilość ametystu (tytułowy tlenek krzemu) zanim jego wiązania molekularne ulegną rozpadowi. Sukces kwitowany jest teleportem do następnego poziomu gdzie zabawa zaczyna się od nowa. Przyznam że rzucanie w ten sposób gracza z miejsca na miejsce jest rozwiązaniem scenariuszowo tyleż sprytnym co leniwym. Tym bardziej, że finał historii przynosi tylko więcej pytań i jest raczej zaproszeniem do następnej odsłony niż nagrodą w postaci wyjawienia tajemnicy, którą jesteśmy nęceni.

Zbieraj wszystko co fioletowe i uważaj na czas to jedyne co wiemy na starcie, resztę musimy rozpracować sami. Wzorem poprzednich części energia życiowa się regeneruje i możemy przeżyć upadek z dużej wysokości. No chyba że trafimy na zaostrzone kolce – obowiązkowy element wyposażenia każdej kopalni. Przyznam że poziom od którego zaczynamy przygodę był dla mnie niemałym rozczarowaniem. Stanowi bowiem krok wstecz nie tylko wobec współczesnych gier ale i w stosunku do oryginalnego Saboteura. Zamiast zróżnicowanej bazy do zbadania dostajemy monotonną miejscówkę i mało inspirujące zadanie.

Następny etap przynosi wytęsknioną zmianę, bowiem Saboteur staje się niemalże beat’em upem. Problem tylko w tym, że nie został jako taki zaprojektowany. Nasz wojownik nie dysponuje rozbudowanym zestawem ciosów. Możemy uderzyć pięścią (na stojąco lub w kucając), cisnąć shurikenem albo wykonać przydatny, acz ryzykowny wślizg. Przydatny bo umożliwia uniknięcie walki czy wydostanie się z nieprzyjemnej sytuacji, ryzykowny bo można wpakować się w sam środek wrażego oddziału. Wydostanie się z takiego kotła zazwyczaj jest okupione dużą stratą energii, nie mamy bowiem narzędzi do kontroli tłumu. Jedyną słuszną taktyką jest nie dawać się otoczyć i spamować pięścią nadchodzących oponentów. Walka nie sprawia zatem żadnej frajdy i staje się rodzajem ciężkiej pracy. Sytuację poprawiają zdobyte w połowie gry rękawice zapewniające nieskończone pociski, ale jest to raczej obejście problemu.

Gra podzielona została na 9 rozdziałów, co po odliczeniu prologu i outra daje nam 7 poziomów podzielonych na dwa wspomniane już wyżej rodzaje: labiryntowo-eksploracyjne oraz liniowe i nastawione na walkę. Oczywiście w kolejnych pojawiają się groźniejsi przeciwnicy charakterystyczni dla danej miejscówki oraz nowe mechaniki różnicujące rozgrywkę. Czasem ametyst trzeba wydropić z pokonanych wrogów, czasem uruchomić przełącznik czy zdobyć kartę dostępu. Niestety tu pojawiają się problemy. Na przykład takie ze szczebelkami. Kiedy spotkamy się z przeciwnikiem na drabinie obowiązuje zasada, że ten wyżej strąca tego niżej. A jako, że niemilcy spawnują się w nieskończoność często wejście na wyższy poziom staje się prawdziwym wyzwaniem. Wiadomo że w końcu trafi się okienko czasowe, ale tykający zegar skutecznie podnosi ciśnienie. Podobnie jak przełączniki wymagające wciśnięcia przycisku akcji przez dłuższą chwilę, nieprzerywaną wrażym atakiem . Czy konieczność podprowadzenia uzbrojonego w rakietnicę żołnierza i sprowokowania go do strzału w zbrojone drzwi blokujące przejście. W końcu się uda, ale w połączeniu z bezlitosnym limitem czasowym frustruje (zwłaszcza kiedy jak na złość nie ma nikogo w pobliżu). Nie jestem też zwolennikiem utrudnienia jakie zafundowano nam w finale. Drobinki ametystu są niewidoczne dopóki do nich nie podejdziemy, więc by zebrać wszystko trzeba zadreptać cały poziom (albo mieć dobrą pamięć lub notatki).

Owszem, wyliczam kolejne wady, ale mimo wszystko grało mi się nawet przyjemnie. Uczenie się na pamięć kolejnych poziomów i pokonywanie ich w najbardziej efektywny sposób to jednak bardzo satysfakcjonujące i coraz rzadsze doświadczenie. Saboteur SiO jest na tyle niszowym tytułem, że nie ma co liczyć na jakiekolwiek pomoce znalezione w Internecie. Przynajmniej w czasie pisania tej recenzji żadnych nie uświadczyłem. I choć obyło się bez rysowania własnych map to kilkukrotne podejście do niektórych etapów było niezbędne. Czasami by zapoznać się rozkładem pomieszczeń, czasem by znaleźć sposób na bossa, a czasem by domyśleć się czego gra od nas oczekuje. I to też jest piękne.

Podobnie jak swój urok ma oprawa. Retro grafika, zwłaszcza sprite’y i animacja postaci cieszą oko a dynamiczna, transowa muzyka zagrzewa do walki. Chociaż z czasem warto ją ściszyć bo na dłuższą metę może męczyć. Pomijając nieszczęsne kopalnie (tak, liczba mnoga) reszta miejscówek może robić wrażenie. W konfiguracji gry odnajdziemy m.in. opcje włączenia efektów symulujących obraz wyświetlany na telewizorze CRT oraz grafikę stylizowaną na charakterystyczną dla zasłużonych ośmiobitowców. Wiedziony sentymentem spróbowałem odpalić finałowy poziom w trybie Amstrada, niestety nasz infiltrator nieczytelnie zlewał się z tłem. Z drugiej strony to ninja, więc może tak być powinno? W Saboteur SiO przewidziano łatwiejszy poziomie trudności gry. Zastanawiałem się jak pogodzić honor wojownika z rzetelnością recenzenta. Bo powinienem tę opcję sprawdzić, ale jak uniknąć pohańbienia? Zdecydowałem przejść grę od początku do końca w trybie retro, tak jak Clive przykazał a potem sprawdzić wersję dla leszczy. Prawdę powiedziawszy – wiele się nie zmienia, bo jedynym ułatwieniem okazuje się… radar wskazujący najbliższy, ametystowy fant. Ja przynajmniej nie zauważyłem więcej różnic.

Polska wersja językowa gry jest dostępna, jednakże jestem dosyć wyczulony na błędy językowe (poza własnymi oczywiście), więc po trzech zauważonych potknięciach szybko wróciłem do mowy Szekspira.

Podsumowanie: Saboteur SiO to gra którą trudno polecić każdemu. Wymaga cierpliwości i wyrozumiałości, ale daje też sporo w zamian. Cieszy, że Clive eksperymentuje ze znaną formuła, niemniej eksperymenty nie zawsze są udane. W Saboteur SiO widać potencjał, ale też sporo niespójnych ze sobą rozwiązań. Skoro wzorem klasyków chcemy dopingować gracza limitem czasowym, może warto zrezygnować z frustrujących spowalniaczy? Jeśli chcemy zasypać go mrowiem przeciwników wskazane byłoby usprawnienie mechaniki walki. Ja na swoją wymarzoną kontynuację przygód zamaskowanego sabotażysty nadal czekam.

Grę testowałem w wersji pecetowej a po ukończeniu Steam naliczył mi 11 godzin zabawy (co uwzględnia wielokrotne podejścia do poziomów). Nie ma jeszcze wpisu dla Saboteur SiO w bazie serwisu How Long to Beat, więc zdradzamy wam cenną informację. Sam system osiągnięć w SiO jest wewnętrzny i niezintegrowany z platformą Valve.

Gatunek: retro akcja

Producent: Clive Townsend, SimFabric SA

Język polski: tak

System: PC, Switch

Premiera: 1 września 2020

Ocena: Można

PS Na sam koniec, wzorem Tomka Drabika, straszliwy suchar: co mówi zniecierpliwiony wartownik, kiedy ninja znowu buszuje mu po bazie? „Saboteur! Sio!”