Kickstarterowy tytuł Owlcat Games pomimo pewnych mankamentów zyskał wcale niemałą popularność. Wyjście wersji konsolowej było w tym przypadku raczej przesądzone. Zobaczmy zatem, jak prezentuje się port Pathfindera.
Dla osób, których jakimś cudem ominęły wieści o tym tytule – Pathfinder: Kingmaker jest kickstarterowym projektem z 2018 roku, którego mechanika opiera się mocno na systemie Pathfinder Roleplaying Game, powstałym 11 lat temu. W skrócie oznacza to powrót zasad D&D, wszechwładnej elektronicznej kości, od której zależy powodzenie praktycznie wszelkich działań. Omawiana tutaj wersja na PS4 oferuje wszystkie możliwe rozszerzenia oraz dwa duże dodatki, więc ocena jej funkcjonalności idzie w parze z ponowną analizą samej produkcji.
Z gier przywracających do życia tradycje takich klasyków jak Baldur’s Gate czy Icewind Dale osobiście jestem zwolennikiem Pillars of Eternity, jednak w pełni potrafię zrozumieć popularność Pathfindera. Nie jest to gra idealna, ale do jego zalet można zaliczyć to, że nie stanowi jedynie powrotu do przeszłości w nowoczesnej oprawie. Podróżowanie z drużyną, wykonywanie questów oraz relacje z towarzyszami to zaledwie jeden z wielu istotnych elementów. Najlepiej o tym świadczy fakt, że startowa, długofalowa misja – odbicie siedziby pewnego problematycznego watażki – jest zaledwie prologiem. Całkiem pokaźnym, warto dodać, jako że przed pokonaniem niejakiego Stag Lorda i jego zakapiorów zwiedzimy wcale niemałą część mapy. Potem stajemy się faktycznymi władcami pewnego regionu.
I pisząc to nie chodzi mi o ograniczony micromanagement, wcale nie tak znowu trudny do znalezienia we współczesnych tytułach w tym gatunku. Zaraz po uroczystej ceremonii rozdania ziemi zostajemy wrzuceni w wir dworskich intryg. A technicznie rzecz biorąc, jeszcze w trakcie rzeczonego bankietu musimy podjąć pewne istotne decyzje, komu wstępnie sprzyjać lub nie. Prawdziwa zabawa zaczyna się dopiero po pojawieniu się we własnych włościach. Nasze kolejne wyprawy z dobraną drużyną staną się nie gwoździem programu, a jedną z licznych, kluczowych działalności.
Dobieranie doradców i zarządców poszczególnych sfer życia w krainie, polityczne intrygi czy naprawdę wysoko rozwinięta administracja. W grę wchodzi tworzenie nowych budynków, ustalanie traktatów, a nawet decydowanie o przeznaczeniu określonych miejsc po ich podbiciu. Istnieje opcja, która umożliwia uproszczenie pewnych elementów rządzenia – co jest dobre, bo nie każdy jest gotowy na tego typu wielozadaniowość – ale wydaje mi się, że kto tak robi, traci naprawdę sporo ciekawej zawartości, bo sam poziom rozbudowania tego wszystkiego jest zaiste imponujący i warto poczuć to na własnej skórze. Tutaj zarówno Pillarsy, jak i Divinity nie dają nawet przedsmaku tego, co oferuje Pathfinder.
Pathfinder: Kingmaker to nie jest pozycja, która koniecznie musi przypaść do gustu od razu. Podkreślam to, ponieważ sam odbiłem się niegdyś przy pierwszym podejściu w pecetowym wydaniu. Powód? Bardzo infantylny i dłużący się prolog. Składa się nań praktycznie cała wspomniana przeze mnie wcześniej sekwencja z polowaniem na groźnych bandytów, zawadzających (głównie ze względów politycznych) tym, którzy nas wynajęli do tej roboty, w zamian obiecując tereny dotąd zajęte przez rzeczonych zakapiorów. Ewidentnie zapatrzono się pod tym względem na Neverwinter Nights, chcąc jeszcze przebić bezpośredniego następcę Wrót Baldura rozmachem.
Zanim więc dojdziemy do swoistego finału prologu, przyjdzie nam jeszcze nieco się powłóczyć po okolicy. A jako że model podróży jest w Pathfinderze niezwykle męczący, łatwo jest się zniechęcić. Na plus przynajmniej można zaliczyć całkiem dobre i dające spore pole do popisu potyczki z aktywną pauzą. W trakcie starć możemy zrobić naprawdę dużo, łącznie z partyzanckim wymanewrowaniem nazbyt licznych sił wroga.
Kiedy już jednak przyniesiemy lokalnym możnym głowę Stag Lorda na talerzu, męczarnie zostaną nam wynagrodzone. Wielokrotnie natykałem się na stwierdzenie, że Pathfinder jest jednym wielkim listem miłosnym do klasycznych gier RPG. Przy mojej ponownej próbie – gdy naprawdę poznałem się na ogromie tej gry – muszę przyznać temu rację. Im dalej, tym mocniej odczuwać będziemy ogromną wolność wyboru – zarówno pod względem tworzenia własnej postaci, aż po decyzje, które będziemy podejmować po drodze. Nie ma tutaj czegoś takiego jak czarno-biały wybór. Widząc dwa możliwe wyjścia, zazwyczaj możemy co nieco podrążyć i znaleźć jakieś trzecie rozwiązanie – a czasem nawet i więcej. Absolutnie jesteśmy kowalami swojego losu i możemy poprowadzić naszych przyjaciół i poddanych, dokąd chcemy. Nawet na skraj przepaści, jeśli taka nasza wola.
Fabularnie gra prezentuje się nierówno. Z jednej strony niemało tam ciekawych, mniej oczywistych rozwiązań. Widać w tym rękę choćby Chrisa Avellone’a, absolutnego giganta branży, czy to przy co bardziej interesujących misjach, czy niestandardowych kompanach (np. krasnolud-kleryk z wieczną depresją, albo nieco sadystyczna nieumarła elfka). Intrygi na polu politycznym z początku są ledwie przyprószone tradycyjnymi dla settingu „siłami wyższymi”, przeznaczeniem itd. Potem, jak można się wnet domyślić, proporcje się odwracają. I całkiem nieźle to wychodzi.
Niestety, często oryginalne koncepty zastępowane są tymi najbardziej generycznymi rozwiązaniami rodem z zestawu klisz heroic fantasy. Odnoszę wrażenie, że ekipa z Owlcat na pewnych stadiach pracy zbyt mocno zasugerowała się inspirowaniem się historiami z D&D, bo niejednokrotnie zahaczyli o dość typową sztampę. Kolejnym zarzutem jest stanowczo zbyt dużo wodolejstwa w dialogach. Nieraz natknąłem się na sytuacje, kiedy dane postacie zaczynają wygłaszać nieomal referaty, co psuje dynamikę danej sceny. Czasem warto jednak zostawić trochę niedomówień.
Dochodzi do tego jeszcze wspomniana wcześniej kłopotliwa eksploracja gigantycznej mapy świata. Co więcej, podczas podróży nieraz natykamy się na losowe konfrontacje, składające się z dwóch-trzech przeciwników na krzyż i niczego innego do zaproponowania w lokacji, do której nas „ściąga” z mapy głównej. Ot, taki zapychacz na naprawdę dużą skalę. W tym właśnie aspekcie objawia się największa słabość tytułu: brak odważnego podejścia i świeżego spojrzenia, fabularnego twistu czy autorskiego spojrzenia na setting. Właśnie z tego powodu w moim odczuciu ta gra zawsze będzie za plecami czy to Pillarsów, czy kolejnych odsłon Divinity: Original Sin.
Na koniec zostawiłem sobie jeszcze mało przyjemny element zrugania pewnych istotnych elementów wersji na PS4. Jako że mam porównanie z pecetowym odpowiednikiem, mogę stwierdzić, że konwersja wyszła naprawdę kiepsko. Od razu rzucają się w oczy dość regularne spadki FPS-ów – a wierzcie mi, należę do osób, które najmniej zwracają uwagę na tego typu techniczne aspekty. Co rusz spotykamy się z mniej bądź bardziej irytującym glitchem, wielokrotnie także w trakcie poruszania się po elementach interfejsu dochodzi do dziwnych „zwiech” zmuszających do cofnięcia się. Nie poradzono sobie również ze skrótami na padzie, przez co osoba przyzwyczajona do ogrywania tytułów tego gatunku na PC może poczuć się niemal jak w czołgu. O przydługim ładowaniu się save’ów już nawet nie ma co szerzej wspominać.
Podsumowanie: Długo się zastanawiałem nad werdyktem. Pathfinder już sam w sobie stanowi dość niejednoznaczną propozycję, zachwycając różnorodnością i swobodą działania, jednocześnie nie zawsze wykorzystując w pełni swój potencjał, wpadając w pułapki związane z gatunkiem, który reprezentuje. Do tego jeszcze dochodzą problemy z konsolowym ujęciem, który mógł i powinien być wykonany po prostu lepiej. Zdecydowałem się zatem ostatecznie na kompromis. Fani gatunku z jakichś powodów mogący ograć Pathfinder: Kingmaker tylko na konsoli przełkną pewne mankamenty i zanurzą się w Definitive Edition, dające w porywach i 150 godzin czystej rozrywki. Reszcie polecam sprawdzić tę grę na PC. Mniej bólu, większe szanse na to, że się nie odbijemy.
Gatunek: izometryczna gra RPG
Producent: Owlcat Games
System: PC (Windows, Linux), PS4, macOS
Język polski: nie
Premiera: 18 sierpnia 2020
Ocena: Można / Polecamy (dla największych fanów gatunku)