Stawiając pierwsze znaki niniejszej recenzji miałem świadomość, że nie spisuję gorących wrażeń po przeczytaniu najnowszych komiksów dostępnych na rynku, z którymi obcuję jako reprezentant opiniotwórczego medium. Co najwyżej są już one lekko chłodne, tlące się jedynie w momentach mocniejszego powiewu wiatru. Ponieważ jednak jest to komiksy ważne, będące reprezentantami serii zakorzenionej w świadomości mojego pokolenia, w d*** mam rzeczone gorąco. Jakkolwiek to nie zabrzmi…
Co ważne, tekst ten dotyczy dwóch niedawno wydanych dzięki uprzejmości Kultury Gniewu pozycji z uniwersum wykreowanego przez Michała Śledzińskiego, tj. Osiedle Swoboda: Centrum oraz Osiedle Swoboda: Niedźwiedź. Nie rozdzielam ich, rozmieniając się przy okazji na drobne, a raczej spajam wspólnym tekstem, wskazując na jednoznacznego zwycięzcę tego nietuzinkowego, bo pokojowego „pojedynku” pomiędzy nimi.
Osiedla Swoboda: Centrum
Z pełną odpowiedzialnością za słowa, już na wstępie, polecam sięgnąć po Centrum. Nie tylko dlatego, że stworzona została od podstaw przez Śledzia; nie dlatego nawet, że jest pełnoprawną kontynuacją Osiedla znanego z czarno-białych plansz oddanych po raz pierwszy w czytelnicze ręce w 1999 roku. Powodem, dla którego sugeruję jego kupno jest sposób prowadzenia narracji, poziom żartów, używanie przekleństw w miejscach idealnie do nich pasujących (strzelanie k***ami jak z karabinu bez większego zamysłu jest bezsensowne w całej swojej rozciągłości), charakterystyczna kreska autora oraz odniesienie do pozornie zakończonych już przygód dobrze znanej ekipy osiedlowych przyjaciół.
To również trochę powrót do przeszłości, jednak w niezwykle nowoczesnym wehikule czasu. I chociaż muszę przyznać, że ręczne nakładanie tuszu ma w sobie pewną formę mistycyzmu, tak cyfrowe piórka i pędzle radzą sobie całkiem nieźle, dzięki czemu komiks jedynie zyskuje w oczach młodszego / nowego odbiorcy. Ci starsi natomiast mogą czuć się ukontentowani – wracają Ciachciarachciach, Psotka, Wiraż, Szopa, Niedźwiedź, czyli prawdziwa plejada bohaterów polskiego komiksu, będącego również jego wizytówką i wyznacznikiem dobrze ulokowanej gotówki.
Pixelpost: Jakie są największe różnice w tworzeniu komiksu w latach 90. XX wieku a obecnie? Oczywiście mam na myśli Twoje prace, niekoniecznie artystów zagranicznych.
Michał Śledziński: Jeśli chodzi o radochę z aktu tworzenia, to nie zmieniło się absolutnie nic. Nie wiem, czy nawet nie jest większa, bo wygospodarować czas na komiks jest mi coraz trudniej. Na szczęście z pomocą przychodzi technika: tablety, coraz wydajniejszy sprzęt, chmury i oprogramowanie, pozwalające na coraz szybsze działanie. Zacząłem również pracować w dobrze zintegrowanym środowisku, więc oszczędzam sporo czasu. Wiem, że dla wielu fanów komiksu w Polsce cyfrowe techniki tworzenia to nadal i nowość i kontrowersja, ale dla mnie komiks to wydrukowany lub udostępniony cyfrowo zeszyt, album, czyli kopia. Nie jestem fetyszystą oryginalnej planszy, mozolnej pracy piórkiem, stalówką. Jeśli te same efekty mogą osiągnąć cyfrowo w o wiele krótszym czasie, z łatwą możliwością edycji pracy, wybór jest prosty. Tak naprawdę, nawet nie mam wyboru, jeśli raz na dwa lata chcę dostarczyć czytelnikom premierowy pełnometrażowy materiał. Bo wznowień czy wydań zbiorczych, nad którymi również siedzę całymi tygodniami (nowe okładki, liternictwo itp.), już nawet nie liczę. Nie zapominajmy, że nad komiksem pracuję wyłącznie weekendowo i po godzinach, nad czym boleję od ponad dwóch dekad.
Na Centrum składają się trzy pełnoprawne historie oraz kilka pasków, które w innej rzeczywistości mogłyby z powodzeniem zostać wydrukowane w Świecie Młodych, tuż obok przygód Jonki, Jonka i Kleksa. Widać wyraźnie, że najnowsze albumy tworzone były przez przekrój życiowych wybojów i zmian zachodzących w otaczającej nas codzienności, z niewielką pomocą umiejętności Michała. Da się to odczuć obcując ze skryptem scenograficznym – ustawki pseudo gwiazd pod publikę, nawiedzeni influenscerzy, czy „latte na sojowym” to zjawiska nieobecne w drugiej połowie lat 90. Pominę fakt, że bohaterom bliżej do ustatkowanych obywateli niż do wymiotujących po kątach reprezentantów miejskiego folkloru i przymknę oko na roztaczaną w kadrach nostalgię za minionym. Ale za to wskażę na sukcesywne poszerzanie stworzonego od podstaw uniwersum, dzięki czemu jeszcze w 2020 roku na księgarnianych półkach powinna wylądować trzecia, pełnoprawna część Osiedla.
Samo wydanie komiksu zasługuje na ocenę przynajmniej dobrą – twarda okładka, czarno-biały druk (czerń mogłaby jednak być czernią, nie udającą ją szaroburą imitacją), dodatkowy listek, szkice koncepcyjne i niezwykle przystępna cena składają się na obraz komiksu, który bez cienia zażenowania postawisz na półce. Dzieciakom wprawdzie przeczytać nie pozwolisz, ale już z dobrym kumplem docenisz tak scenariusz, jak i szatę graficzną oraz powspominasz, jak za dzieciaka biegłeś do RUCH-u wydając magiczne 6,66 zł. Po czym wzniesiesz lufę za zdrowie Michała. Bo za całą bibliografię mu się zwyczajnie, cholera, należy!
Gatunek: dramat obyczajowo-komediowy
Scenariusz: Michał Śledziński
Rysunki: Michał Śledziński
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Stron: 100
Cena okładkowa: 39,90 zł
Format: album
Ocena: Warto przeczytać!
Osiedla Swoboda: Niedźwiedź
To komiks, który nie tyle nie przekonał mnie do siebie, co odrzucił wulgaryzmami, dosadnością i niestety kreską. Pamiętam, że pierwsze szkice Kamila Kochańskiego pojawiały się już w Produkcie, z miejsca zyskując moją antypatię ze względu na wymienione przed chwilą problemy. A może z tego powodu, że Osiedle Swoboda powinno być mimo wszystko ilustrowane przez ojca serii? Możliwe, że to kwestia podejścia, ale znacznie bardziej przemawia do mnie Niedźwiedź zrzucający owianą legendą kratkę w imię większego dobra niż robiący za zj*ba pseudo kozak nie mający poszanowania dla nikogo – tak napotkanych na swojej drodze ludzi, jak i samych czytelników.
Pixelpost: Skąd decyzja, aby to właśnie Niedźwiedzia osadzić w osobnym albumie?
Michał Śledziński: Decyzja zapadła jeszcze w czasach „Produktu”, w którym historie z Miśkiem ukazywały się po zakończeniu „głównej” Swobody. Stworzyłem wtedy dla magazynu serię „Mondo & Dab” i nie byłem w stanie pociągnąć solo więcej historii, więc zdecydowałem się na współpracę z Kurtem, z którym zrobiliśmy już razem „Gangstę” i „Gudrun”. Byłem ciekaw, co rysownik doda od siebie do Swobodnego uniwersum. Sam album, znany dziś, jak „Osiedle Swoboda: Niedźwiedź” to materiał w połowie składający właśnie z tamtych historii (tworzonych w latach 2002-2003) oraz narysowanych przez Kamila Kochańskiego do moich scenariuszy w latach 2012-2014, kiedy to Kultura Gniewu opublikowała OS:N po raz pierwszy. Nakład komiksu rozszedł się błyskawicznie. Decyzja o dodruku zapadła, kiedy zbliżałem się ku finałowi prac nad albumem „Osiedle Swoboda: Centrum” (który ukazał się pod koniec 2019 r.). Zdecydowaliśmy z Kulturą Gniewu o zrównaniu szaty graficznej całej serii, składającej się w tym momencie już z czterech pełnometrażowych albumów. IMHO wyszło to świetnie.
Osobiście uważam, pomimo równie pięknego wydania komiksu, że zwycięzca może być tylko jeden. I chociaż „Niedźwiedź” stanowi pewnego rodzaju formę uzupełnienia osiedlowych historii, do mnie znacznie bardziej przemawia wizja Śledzińskiego, który powołał do życia postać dającą się lubić pomimo wszystkich, posiadanych przez nią wad. Przeklinającego na lewo i prawo, będącego jedynie cieniem bohatera właściwego, osadzonego w osobnym albumie docenić nie sposób.
Gatunek: dramat obyczajowo-komediowy
Scenariusz: Michał Śledziński
Rysunki: Kamil „Kurt” Kochański
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Stron: 80
Cena okładkowa: 39,90 zł
Format: album
Ocena: Można rzucić okiem. Ale czy trzeba?
PS Cytaty uzupełniające niniejszą recenzję zostały podesłane i autoryzowane przez Michała Śledzińskiego, zaś egzemplarze recenzenckie otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Kultury Gniewu. Duża piona!