Ufundowany za pośrednictwem Kickstartera projekt Lost Ember przyciąga uwagę postacią wilczka (właściwie wilczycy), któremu towarzyszy błąkający się wokół ognik. Mooneye Studios tym jednym obrazem przekonało do siebie wielu graczy. I zaprosiło w intrygującą podróż po wyludnionym świecie, gdzie ślad swojej stopy odcisnęła dumna cywilizacja.

Lost Ember to gra narracyjna, w której nacisk położono na eksplorację, fabułę, półotwarty świat i zmianę wcieleń. Nie jest to jednak twór zjadliwy dla wszystkich graczy, oczekujących akcji, strzelania, czy manipulowania dziesiątkami przedmiotów. Cóż, jakby nie patrzeć naszym głównym bohaterem jest wilczyca, a właściwie dusza uwięziona w jej ciele (za jakieś przewinienia). I towarzyszący mu ognik-narrator – jeszcze jedna zagubiona dusza, która nie może odnaleźć drogi do Miasta Światła. Oboje mają przed sobą długa podróż, mającą na celu odkrycie tajemnic przeszłości i wyzwolenie swoich dusz, które w końcu (być może) odnajdą drogę do celu.

Przyznaję, przez całą grę wyprany z emocji, nieco sepleniący głos narratora był nieznośny i irytujący. Podobnie jak wilczy skowyt, który brzmiał jak głosowa symulacja, wydana przez ludzkie gardło. Były jednak też przynajmniej dwa elementy, które natychmiast wciągnęły mnie w opowieść o pradawnej cywilizacji, ich systemie wierzeń i dawnym cesarstwie, obserwowanym z perspektywy wspomnień.

W sumie irytujące były też błędy, uwidaczniające się szczególnie podczas podróży w ciasnych korytarzach, gdy kamera zaglądała poza tekstury, albo projekt mapy nie uwzględniał, że mogę przelecieć gdzieś na wysoką, skalną półkę, zmienić w wilczycę i zastanawiać się, jak mam stamtąd wrócić (podpowiedź: odczytując poprzedni punkt kontrolny).

No dobrze – zdradziłem jeden z największych atutów Lost Ember, który pozornie nie pasuje do narracyjnego charakteru gry – opcję zmiany wcielenia i idące za tą zmianą konsekwencje w sposobie poruszania się po świecie – czy to wszędobylska kapibara, podróżująca przez wąskie tunele i radośnie tocząca się przez świat, czy koliber, każda zmiana postaci daje nam nowe umiejętności i otwiera kolejną ścieżkę. W gruncie rzeczy, gdyby oddać graczom do zabawy piaskownicę z opcją swobodnej zmiany ciał, kto wie, jak wyglądałoby pole bitwy po kilkunastu minutach.

Właściwe określenie piaskownica pozostawia pewne niedopowiedzenie, bo część zwierząt podróżuje w powietrzu, wodzie, a tylko niektóre pod ziemią. Wszystko to razem daje ogromną frajdę z podróżowania po świecie gry, nawet jeśli mechanika ruchu niektórych zwierząt kuleje (zawsze możemy powrócić do postaci wilczycy, która porusza się najzgrabniej z całej gromady). Kaczki owszem latają, ale niezbyt wysoko. Kolibry są szybkie, acz podatne na gwałtowne ruchy powietrza. Zdarzają się i zwierzęta, których użyteczność z punktu widzenia fabuły jest wątpliwa… jak gigantyczne żółwie, świetliki, czy leniwce. Są i takie, które pod koniec gry dają na sporą dawkę adrenaliny, gdy radośnie biegamy po skałach. Projekt świata Lost Ember miał być jeszcze większy, w planach autorów. Kampania na Kickstarterze wymienia jeszcze trzy progi finansowe, które wprowadziłyby do świata gry 14 kolejnych gatunków zwierząt. Niepotrzebnie – bo pewnie dublowałby one inne gatunki w metodach eksploracji otoczenia.

Jak na produkcję zrealizowaną siłami małego studia – zarówno mechanika rozgrywki prowadzonej w różnych wcieleniach, jak i rozmach i wizualna strona świata, pomimo oczywistych uproszczeń, są na wysokim poziomie. To solidna produkcja, która da nam kilka godzin prawie niepowtarzalnych atrakcji (no dobrze, powtórzenia akcji ze spływem rwącym potokiem są, ale nie psują zabawy).

Dodatkowe kilka godzin spędzimy na dokładniejszej eksploracji otoczenia, odnajdując grzybki różnego rodzaju, zagubione amulety i przedmioty oraz generalnie ciesząc się swobodą latania, biegania, toczenia się, skakania, czy przedzierania przez bambusowe zagajniki. Albo „polując” na unikalne odmiany zwierząt. W całym świecie Lost Ember krajobraz zmienia się jak w kalejdoskopie, od wzgórz pokrytych zielenią, przez pomarańczowe piaski pustyni, po mroźne wierzchołki gór. Ten wizualny roller coaster jest przerywany wspomnieniami i jarzącymi się czerwienią barierami. Te ostatnie pokonamy, odczytując najważniejsze ze wspomnień. I tu właśnie, we wspomnieniach, kryje się cała fabuła Lost Ember.

Trzeba przyznać, że o ile w mechanice rozgrywki można doszukać się drobnych niedociągnięć, to sama opowieść jest zaprojektowana z głową, prowadzona konsekwentnie od początku do końca (z drobnymi retrospekcjami w tej retrospekcji), przy tym wszystkim to emocjonująca historia o relacjach, miłości, dokonywaniu wyboru i jego konsekwencjach. I tylko momentami zahaczająca o ckliwość i banał.

Rytm opowieści, przerywanej zabawą w bieganie/latanie/pływanie po świecie został dobrze rozplanowany, a nam raczej nie przyjdzie się na długo zgubić w zakamarkach świata, bo pomimo pozornie półotwartego świata jesteśmy trochę prowadzeni korytarzykiem od punktu kontrolnego do punktu kontrolnego.

Stylistyka wspomnień imponuje prostym, zgrabnym zabiegiem wizualnym: każda z postaci i obiektów z przeszłości przedstawiana jest w formie statycznego hologramu, o barwach budzących skojarzenia z zastygającą lawą. Jeśli w opowieści pojawia się ruch, to jest on obrazowany w formie zmieniających się poklatkowo slajdów. Cały ten zabieg stylistyczny dodaje uroku opowieści i przyznam, że chłonąłem każdy z kolejnych fragmentów z dużym zainteresowaniem.

Podsumowanie: Ciekawa mikstura gry narracyjnej, przyjemnego dla oka świata, zabarwionego echem dawnej cywilizacji i eksploracji otoczenia w różnych postaciach. Wilczyca w roli głównej, towarzyszący jej ognik i sprawnie zrealizowane mechaniki poruszania się w różnych postaciach sprzyjają dobrej zabawie przy odkrywaniu kolejnych warstw opowieści – zarówno przez pryzmat osobistych wyborów bohaterów, jak i poprzez metody działania oraz wierzenia dawnego cesarstwa.

Gatunek: eksploracyjna gra narracyjna

Producent: Mooneye Studios

Dystrybutor: Mooneye Studios

System: PC, PlayStation 4, Xbox One, Switch (wkrótce)

Język polski: brak

Ocena: Polecamy