Z końcem stycznia Elderborn wyszedł z Early Access i nareszcie możemy cieszyć się jego pełną wersją. Mimo że kluczenie po zapomnianych katakumbach i starożytnych miastach ma w świecie gier długą historię, autorom udało się wnieść tu powiew świeżości.
Gdy włączam nowy tytuł i mam wydać na jego temat osąd to od razu zastanawiam się z czym go porównać. W końcu ocena ma wartość jedynie w kontekście i zakładam, że jeśli recenzent twierdzi, że coś jest, na przykład, “kiepskie” to potrafi to uzasadnić, pokazując lepszą alternatywę. W taki oto sposób Wasteland 2 był porównywany do Fallouta, Pillars of Eternity do Baldur’s Gate, a nadchodzący Diabotical na sto procent będzie się musiał “zmierzyć” z Quake’iem.
Autorzy Elderborn sprawili mi jednak nie lada zagwozdkę, bo przygotowali hybrydę jakiej nie dane mi było jeszcze doświadczyć. Moje najbliższe skojarzenia to mikstura HeXena, Shadow Warriora (tych nowych od Flying Wild Hog) i Dark Souls. Brzmi ciekawie? To zapraszam do dalszej lektury.
Zarys fabuły poznajemy z intra – w przeszłości wydarzył się jakiś kataklizm (domyślamy się, że spadł meteoryt), a na zgliszczach dawnej krainy powstało potężne miasto, którego armia nękała zamieszkałe w jego okolicy plemiona. W pewnym momencie ci ostatni powiedzieli “dość” i pod wodzą wojownika Janusa (nie mylić z Januszem) starli się z rzeczoną armią, w wyniku czego zaginęli, ale i samo miasto zamknęło swe granice. Legendy głoszą, że w mieście można odnaleźć sekret wiecznej młodości i tutaj do akcji wkracza gracz, który wyrusza w przygodę, aby dostać się do miasta przez system umieszczonych pod nim jaskiń.
Nie jest to jakaś wyjątkowo oryginalna historia (chociaż zwroty fabuły się zdarzają, ale bez spoilerów), lecz nie ma się też co oszukiwać – solą Elderborn jest rozgrywka wynikła z oferowanej mechaniki i to tym elementem warto się zainteresować.
Dostaliśmy zatem slasher z perspektywy pierwszej osoby w duchu wspomnianego Dark Souls, ale autorzy wprowadzili własne drobne modyfikacje, które sprawiły, że element frustracji został mocno zredukowany (co nie znaczy, że jest nieobecny – żebyście potem pretensji nie mieli). Z jednej więc strony mamy punkty kontrolne, po użyciu których odradzają się wszyscy przeciwnicy, ale z drugiej występują one dużo częściej niż przyzwyczaiły nas do tego produkcje From Software; wyprowadzanie uderzeń na oślep zostanie przez grę ukarane, ale jednocześnie “okienko” na wykonanie uniku czy parowania daje dużo większy margines błędu; mamy ograniczoną liczbę fiolek, które odnawiają życie na kształt Estusów, ale regenerują się same w trakcie walki, bez potrzeby powrotu do punktu kontrolnego, itd.
Nie jesteśmy też ograniczeni żadnym paskiem wytrzymałości (można unikać i bić do woli), ani limitem broni w obecnym wyposażeniu – w każdej chwili możemy błyskawicznie przełączyć się na dowolną broń, którą znaleźliśmy po drodze, co jest wręcz zalecane, bo oręż warto dobierać do sytuacji. Jako prezentację tej ostatniej myśli proponuję poniższy filmik, gdzie walczę na przemian młotem, który zadaje duże obrażenia, oraz włócznią, która umożliwia parowanie, a przez to np. odbijanie strzał w kierunku przeciwników (czemu towarzyszy fajny efekt zwolnionego tempa):
Łyżką dziegciu może być tu to co napisałem już wyżej, czyli fakt, że większość tego co ma nam do zaoferowania gra to gameplay. Oznacza to, że jeśli po pierwszych dziesięciu minutach komuś nie spodoba się sposób eksploracji i prowadzenia walki to raczej nie ma tu czego szukać, bo będzie robił to samo już do końca. W tym aspekcie Elderbornowi bliżej do klasycznych FPS-ów z lat 90., niż do Dark Souls. Japońska produkcja przyzwyczaiła nas do pięknych panoram i różnorodnych lokacji, natomiast recenzowany tytuł oferuje jedynie trzy rozdziały – pierwszy dzieje się w jaskiniach, drugi w odizolowanym mieście, a trzeci… w niesprecyzowanym miejscu, którego się nie spodziewałem, więc pozwolę sobie tutaj nie psuć czytelnikom zabawy. Całość skończyłem w niecałe dziewięć godzin, z czego pierwsze trzy spędziłem w jaskiniach. To może spowodować uczucie monotonii, jeśli ktoś liczy na większą rozmaitość scenografii. Natomiast jeśli ktoś (wzorem starego Dooma) czerpie przyjemność z kluczenia po labiryntach pełnych kluczy i przełączników, znajdowania co jakiś czas kolejnej broni i walki z nowymi rodzajami przeciwników to Elderborn może mu się spodobać – mi się spodobał.
Co do plusów to zaliczyłbym do nich jeszcze muzykę. To, że pasuje do klimatu to jedno, ale na mnie wrażenie wywarło jak nieinwazyjnie potrafi wpleść się w rozgrywkę. Przez jakiś czas gramy w ciszy (pomijam “dżingiel” przy każdej śmierci), słuchając jedynie otaczających nas szumów, więc gdy muzyka już się pojawiła to zorientowałem się dopiero kilka minut po fakcie. Celowo później rozpocząłem rozgrywkę jeszcze raz, aby wyczuć moment w którym to nastąpiło – chciałbym widzieć więcej takich zabiegów w grach, bo bardzo wzmagają poczucie immersji, czyli tego czego od gier oczekuję najbardziej.
Zabrakło mi jednak jednego aspektu – większej liczby bossów. Patrząc na inspiracje, które doprowadziły do powstania Elderborn, aż prosi się o regularne potyczki z wyjątkowymi przeciwnikami, które przecież stały się w zasadzie wizytówką gier soulslike. Niestety tutaj doświadczymy jedynie dwóch takich starć (na końcu pierwszego i drugiego rozdziału gry), ale jedno z nich na pewno zapadnie w pamięć, o czym będzie jeszcze za chwilę.
Podsumowanie: Czy zatem warto zagrać w polską produkcję? Moim zdaniem tak, chociażby przez sam fakt, że autorzy spróbowali połączyć elementy dobrze graczom znane z różnych gatunków w coś nowego. Mam pełną świadomość ograniczeń jakie w większości przypadków narzuca na efekt końcowy etykietka “indie”, ale nie wykluczam, że Elderborn może przez swoją oryginalność znaleźć zwolenników, a w związku z tym być może także i naśladowców. Ja w taką hybrydę wcześniej nie grałem i cieszę się, że dostałem tę szansę.
Na zakończenie mam dla was coś na zachętę – jeden z boss fightów obecnych w grze. Gdy go pierwszy raz zobaczyłem to uśmiech od razu wskoczył mi na twarz i myślę, że każdy kto polubił pierwszą część Dark Souls od razu zobaczy na której dokładnie walce wzorowali się autorzy projektując swoją. Enjoy! 🙂
Sprzęt na którym tytuł był ogrywany:
CPU: Intel i5-9400F
GPU: Nvidia GeForce RTX 2060, 6 GB
RAM: 16 GB
Inne: napęd SSD
Gatunek: hybryda slashera z perspektywy pierwszej osoby i soulslike
Producent: Hyperstrange
System: PC (Steam)
Język polski: napisy
Premiera: 30 stycznia 2020
Ocena: Polecamy