Jeśli tytuł jakiegokolwiek z wytworów kultury brzmi w sposób zbliżony do recenzowanego, odbiorcy najpewniej z marszu podzielą się na dwa obozy. Pierwszy z nich albo zrezygnuje z zakupu czując się odgórnie ostrzeżonym, albo komiks nabędzie, aczkolwiek po jego lekturze przyzna rację autorowi. Drugi z nich momentalnie wyczuje sarkazm w tytule i kupi album nawet nie tyle z przekory, co kierowany sentymentem dla nazwiska twórcy i dziecięcych wypraw na grzbiecie Smoka Diplodoka.

Wspólnych mianowników jest jednak więcej niż różnic, więc bez względu na to, która postawa Ci bliższa, po lekturze komiksu zauważysz, że:

– Baranowski mistrzem polskiego komiksu jest i basta!
– „Do bani z takim komiksem” to utwór przeznaczony dla ludzi cechujących się absurdalnym poczuciem humoru,
– Album przesiąknięty jest do cna słownymi gierkami, odniesieniami do popkultury [ówczesnej, wszak oryginalnie wydany został w 2005 roku – przyp.red.] oraz wcześniejszych przygód profesora i jego nietuzinkowej, acz na swój sposób niegłupiej gosposi,
– Zawiera w cenie zakupu dodatkowe fanty, niezwykle cenne dla fanów twórczości pana Tadeusza.

Niespodziewane dotąd opady Yeti…

…brzmią absurdalnie, ponieważ o taką właśnie konwencję ociera się każdy kadr komiksu, którego autor zasłynął w Polsce przede wszystkim z takich wydań, jak „Podróż Smokiem Diplodokiem”, „Na co dybie w wielorybie czubek nosa Eskimosa” czy „Ecie-pecie o wszechświecie, wynalazku i komecie”. Chociaż z oczywistych względów najbliżej jest mu do „Antresolki profesorka Nerwosolka”. Przede wszystkim z tego powodu, że główni aktorzy tego absurdalnego dramatu, czyli Profesorek Nerwosolek oraz Entomologia Motylkowska są też głównymi bohaterami recenzowanego albumu. To właśnie profesor w swoich urojeniach próbuje wykorzystać fotele portacji do swodobnego przemieszczania się do łazienki w pilnej potrzebie poprawienia makijażu tudzież dyskutuje z Lordem o „wyrzszości jenzyka polskiego nad innymi, ruwnie skrajnie tródnymi do pżysfojenia” [zachowano oryginalną pisownię, gdybyście chcieli przyłapać nas na błędach – przypis red.]. W tym jednak tkwi siła dzieła Baranowskiego; w abstrakcyjnym podłożu, w zaklinaniu rzeczywistości, która niestety również jego samego, wydawać by się mogło, pokonała.

Pomimo osobistych perturbacji autora, komiks ten jest wyjątkowy nie tylko z powodu reedycji, dzięki której młodsi PESEL-em czytelnicy mają sposobność poznać dzieła wybitnego artysty, uhonorowanego m.in. orderem Gloria Artis. To samo wydanie, oferujące również w cenie mniejszy formatem komiks z samymi szkicami oryginału, wolnymi myślami autora, oznaczeniami plansz i przed nałożeniem tuszu, oraz… plakat, który można powiesić nad łóżkiem. Heh, normalnie jakby czas na chwilę stanął w miejscu.

Stałe łącze, frajer-bajer i Łindołsy do przewietrzenia

Wspomniałem o odniesieniach do popkultury. Nie będą one jednak widoczne dla każdego i dostępne na pierwszy rzut oka. To cytaty z tekstów piosenek „Kabaretu Starszych Panów”, to nawiązanie do przygód Kal-Ela i jego wyjątkowym sposobie przybycia na Ziemię, jak również przemyceni bohaterowie z Mickiewiczowskich utworów literackich. To jednym słowem klasa sama w sobie; teraz już się takich komiksów nie robi. Zresztą, oryginalnie wydany „Do bani z takim komiksem” miał niezwykle limitowany nakład (jedynie 550 egzemplarzy), który trafił do garstki fanów. Recenzowany jest na szczęście dostępny w szerokiej dystrybucji dzięki uprzejmości Kultury Gniewu.

Czy mam do niego jak czytelnik wychowany na twórczości autora zastrzeżenia? A jakże! Po pierwsze, kreska pana Tadeusza ewoluowała… na gorsze. To wciąż ten sam, chociaż już nie taki sam Profesorek Nerwosolek, a nawet Entomologia i mały Diplodok wydają się nieco brzydsi niż przed laty [kreskę oryginalną będziesz miał szansę porównać na stronie 42 oraz tylnej okładce – przyp.red.]. Dodatkowo mysz, z uporem maniaka twierdząca, że komiks jest jest absolutnie do niczego, jest postacią ani śmieszną, ani oryginalną. Do takiego Orient Mena się nie umywa, że o kultowych bohaterach kadrów nawet nie wspominam.

Podsumowanie: Obiekcje zatem mam, ale cóż z tego? Skoro nabycie tego albumu jest w zasadzie absolutnym obowiązkiem każdego, kto albo miał niekłamaną przyjemność spotkać się osobiście z Mistrzem Polskiego Komiksu, albo moim wzorem wychował się na zeszytach Polcha, Baranowskiego, Christy, Pawel czy Chmielewskiego. To takie podium, że aż mnie ciarki przeszły, kiedy na potrzeby tej recenzji wspominam ich nazwiska…

Ostatnie kadry tego albumu to swoiste pożegnanie z czytelnikami, ubrane w mocno ewokacyjny ton. To dobrze znane postacie oddalające się ku zachodowi słońca, pozostawiające nadzieje na powrót, wspominające podróże w okolice czterech kątów i pieca w Trójkącie Bermudzkim. To swoista kropka na i postawiona przez autora, będąca jednocześnie wyznacznikiem całego albumu – prześmiewczego, abstrakcyjnego, wielokrotnie przebijającego czwartą ścianę. Albumu, którego nie możesz nie mieć w swojej kolekcji!

Gatunek: hmmm…
Scenariusz: Tadeusz Baranowski
Rysunki: Tadeusz Baranowski
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Liczba stron: 47
Format: album w twardej oprawie
Cena okładkowa: 59,90 zł
Ocena: Polecamy