Gdyby ktoś kiedyś zapytał mnie, czym powinny być gry niezależne, bez zbędnych wyjaśnień wskazałbym na Deliver us the Moon. Bo prawdziwy indyk to nie trzysta sześćdziesiąty siódmy rogue-like w konwencji pixel-art, z obowiązkowym, losowo generowanym światem. To nie pięćsetny JRPG robiony z lubością w Game Makerze, niemożliwy do odróżnienia od swoich czterystu dziewięćdziesięciu dziewięciu kuzynów. Nie jest to też dungeon crawler, którego nowatorstwo kończy się na tym, że wyświetlany jest bez ramek na ekranach o przekątnej 16:9. Prawdziwy indyk, proszę państwa, to…

…to gra, która w ramach swojego ograniczonego budżetu i niewielkiej ekipy dostarcza nowe, ciekawe wrażenia, których próżno szukać w produkcjach AAA. To zręczne dopasowanie skali gry i jej tematyki tak, by zachwycała na kilku polach, odpuszczając to, co nie jest dla niej kluczowe. Taką właśnie produkcją jest Deliver us the Moon – odważną, nietuzinkową, momentami nowatorską, a przy tym piękną, choć niepozbawioną ostrych kantów tu i tam. I wiecie co? Te bolączki w niczym jej nie przeszkadzają!

Zacznijmy jednak, jak należy – od początku. Historia przedstawiona w grze rozgrywa się w roku 2059. Kilkadziesiąt lat wcześniej zasoby energetyczne Ziemi zaczęły się wyczerpywać, a ludzkość, w poszukiwaniu rozwiązania, powołała WSA (World Space Agency – Światową Agencję Kosmiczną) i skierowała swoją uwagę na Księżyc. Tam też okryto helium-3 – związek, który może zapewnić zasilanie na długie lata. Zbudowano bazę zaopatrzoną w odpowiednie przekaźniki i na ponad 20 lat był spokój. Do czasu jednak, gdyż pewnego feralnego dnia transmisja energii ustała, a kontakt z personelem księżycowym się urwał. WSA rozwiązano, a ziemianie zaczęli się powoli godzić z wizją nieuchronnej zagłady. Nie wszyscy jednak – część byłych pracowników agencji w tajemnicy wdrażała własny plan wysłania człowieka na Księżyc i przywrócenia sprawności stacji. Tym człowiekiem, jakże by inaczej, jesteś ty, graczu.

Powiedzmy sobie wprost: choć fabuła momentami trąci nieco sztampą, jest w niej sporo przyjemnych zwrotów akcji i tajemnic do odkrycia, dzięki czemu ani na moment nie wkrada się nuda. Z dużym zainteresowaniem odkrywałem przyczyny awarii i stojącą za nią intrygę. Dużą rolę odegrał tutaj ciężki, mocno niepokojący klimat. Choć grze daleko jest do horroru, twórcy wręcz fenomenalnie grają na emocjach odbiorcy, budując atmosferę osamotnienia, poczucia pustki i odosobnienia. W połączeniu z genialnym ukazaniem bezmiaru kosmosu, produkcja wywarła na mnie ogromne wrażenie – co więcej, ani razu nie czułem tutaj sztuczności czy zbytniego naciągania rzeczywistości, a jest to sztuka, której nie opanowało nawet wiele gier z kategorii AAA.

W warstwie rozgrywki trudno jednoznacznie Deliver us the Moon zaszufladkować. Najbliżej jej do przygodówki, ze względu na wszędobylskie zagadki logiczne, gdzie trzeba czegoś użyć, coś włączyć (lub wyłączyć), coś innego przestawić lub odnaleźć. Z drugiej strony, co chwilę trafiamy na ciekawe pomysły autorów, takie jak konieczność poruszania się w próżni, sterowania czymś w rodzaju drona, kierowania pojazdem księżycowym, wzbogacone o elementy składankowe czy platformowe, a do tego przyprawione kilkoma (sensownymi!) QTE, a nawet… czasówkami! No dobrze, te ostatnie trafiają się kilka razy i potrafią być nieco irytujące. Przyznać jednak trzeba, że różnorodność i bogactwo stawianych przed graczem wyzwań może przyprawić o zawroty głowy, szczególnie biorąc pod uwagę, że gra robiona była przez relatywnie małe, niezależne studio. Ale! Żeby było weselej, wszystkie te elementy wykonane zostały co najmniej poprawnie, a w znakomitej większości – bardzo dobrze lub wręcz świetnie. Zagadki mają sensowne rozwiązanie, nie popadając przy tym w pułapkę oczywistości. Deliver us the Moon potrafi być wymagająca, choć w żadnym wypadku nie irytuje, co tylko potęguje chęć poznania dalszej części historii.

Wizualnie gra prezentuje się wyśmienicie. Twórcy najpewniej doskonale zdawali sobie sprawę ze swoich możliwości czasowo-finansowych, dlatego sprytnie osadzili grę w takich realiach, w których wielokrotne używanie podobnych assetów jest jak najbardziej uzasadnione. Modele są więc szczegółowe, tekstury (w większości) ostre i pieczołowicie wykonane, a animacje… Tutaj właśnie widzimy sensowne planowanie: główny bohater animowany jest świetnie, z kolei w przypadku odczytywanych hologramów inne postacie reprezentowane są przez statyczne figury, co pozwoliło twórcom zaoszczędzić czas i pieniądze, nie psując przy tym efektu końcowego. Tym jednak, co zachwyca w Deliver us the Moon najbardziej, jest oświetlenie. To ono przede wszystkim buduje klimat porzuconej stacji kosmicznej, to ono sprawia, że nieraz czujemy na plecach ciarki. Dodajmy, że gra obsługuje technologię ray-tracingu, a efekty bywają wręcz powalające.

Podobnie jak grafiką, byłem zachwycony warstwą audio. Muzyka stylem i funkcją przypomina tą ze świetnego The Talos Principle, stanowiąc odpowiednie tło dla rozgrywających się na ekranie wydarzeń. Choć nie wpada w ucho, to gdy tylko zdarzyło mi się ją na moment wyłączyć, od razu czułem, że czegoś ważnego tutaj brakuje. A dźwięki? Pierwsza klasa! Zróżnicowane, sugestywne, idealnie pasujące do kreowanej atmosfery. Co więcej, audio odgrywa ogromną rolę w budowaniu klimatu gry i poczucia niepokoju i osamotnienia u gracza.

No dobrze, ale żeby nie było za słodko, Deliver us the Moon posiada też kilka mniej lub bardziej irytujących mankamentów. Największym z nich jest nieco toporne sterowanie naszym astronautą. Momentami można odczuć brak pełnej kontroli nad ruchami postaci, co nie przeszkadza przez większość gry, jednak gdy musimy szybko manewrować w kosmosie w stanie nieważkości, w dodatku przy ograniczonym zapasie tlenu, potrafi to być frustrujące. Odniosłem też wrażenie, że twórcom zabrakło czasu i funduszy na szersze wykorzystanie niektórych mechanik. Ot, weźmy elementy skradankowe. Te pojawiają się w grze… raz. Gdy tylko wykonamy zadanie, nigdy więcej już na nie nie natrafiamy, a szkoda. Do wad zaliczyłbym też zaledwie średnio udaną pracę kamery, która w ciasnych pomieszczeniach chwilami lekko wariuje. Na koniec jeszcze wspomnę o menu. To wygląda po prostu szkaradnie. Tak, wiem, że to detal, ale jednak przy tak dobrej jakości grafiki w grze, olanie tego elementu wydaje mi się niezrozumiałe.

Podsumowanie: Na szczęście wszystkie wymienione bolączki to zaledwie detale i drobnostki, które, choć chwilami mogą zirytować, nie psują bardzo pozytywnego odbioru gry. Deliver us the Moon jest przemyślane, ciekawe, zróżnicowane, a przy tym bogate wizualnie i fenomenalnie udźwiękowione. W dodatku zajmie nam około siedmiu godzin intensywnej rozgrywki (przy założeniu poszukiwania dodatkowych ciekawostek, ale bez pełnego „lizania ścian”), co przy cenie 89,99 zł jest bardzo dobrym wynikiem. O takie indyki nic nie robiłem!

Gatunek: przygodówka z domieszką wielu elementów innych gatunków

Producent: KeokeN Interactive

Wydawca: Wired Productions

System: PC, w przygotowaniu – PS4 i Xbox One

Język polski: tak (napisy)

Ocena: Polecamy

Polska misja na Księżyc

Deliver us the Moon zostało przetłumaczone na kilka różnych języków, w tym i polski. Co ciekawe, nie ograniczono się do samych dialogów – przełożone zostały różne napisy na ścianach czy panelach kontrolnych. Wkradło się niestety kilka błędów i brak konsekwencji: ot, na przykład znajdowane czasopisma czy notatki są już w pełni po angielsku, choć dostępne są polskie podpisy. W dodatku ktoś „kopnął’ się przy tłumaczeniu klawiszologii i po wybraniu naszej ojczystej mowy, podpisy (tylko w menu na szczęście) pod klawiszami widzimy w języku… chińskim.