Na najnowszą produkcję twórców Butchera przyszło nam czekać kilka lat, ale na Odyna – było warto! Siłą „Padliny” jest sama rozgrywka oraz atmosfera, które razem tworzą wybuchową mieszankę. Zapraszam was do klaustrofobicznych korytarzy tajnego laboratorium.
Gdy swego czasu skończyłem Butchera, pomyślałem o jego twórcach, że „oni wiedzą o co w tym chodzi”. Z racji stylistyki retro nie była to oczywiście gra, która mogła walczyć o laury największego objawienia w kwestii oprawy wizualnej, ale pozostawiała gracza z poczuciem satysfakcji, co wielce sobie cenię. Z zainteresowaniem śledziłem, więc nowinki dotyczące Carriona, a im wyraźniej rysowała się perspektywa, że tytuł niedługo trafi na półki, tym większe było moje zniecierpliwienie, które osiągnęło apogeum, gdy na rynek trafiła wersja demonstracyjna. Po jej ograniu napisałem od razu do Voyagera, że zaklepuję recenzowanie pełnej produkcji. Nie widziałem tego inaczej – Carrion musiało być moje.
W grze wcielamy się w potwora – bezkształtną, rozumną masę, której udało się uciec ze swojej celi w podziemnym laboratorium i teraz sieje spustoszenie, próbując wydostać się na powierzchnię. Wspomniałem na wstępie, że siłą tytułu jest rozgrywka oraz atmosfera. Tę drugą idealnie oddaje fantastyczny zwiastun premierowy w formie krótkiego filmu animowanego. Jeżeli jeszcze go nie oglądaliście to gorąco zachęcam, żebyście zrobili to teraz:
Mimo że miejscem akcji nie jest odosobniona baza polarna, to skojarzenia nasuwają się od razu – film The Thing Johna Carpentera z pewnością nie jest autorom obcy i bardzo dobrze, bo jak się inspirować, to najlepszymi!
Wcielając się w naszą mackowatą kreaturę przyjdzie nam więc przeciskać się przez wąskie szyby wentylacyjne, pływać przez zalane magazyny i infekować kolejne fragmenty bazy, tworząc tym samym punkty odrodzenia, gdyby przyszło nam paść na posadzce pod naporem śrutu.
Apropos walki, to jej konstrukcja dobrze wpasowuje się w obraz całości. Zadajemy bowiem naszymi atakami bardzo duże obrażenia, ale często okazujemy się równie podatni na to co serwują nam przeciwnicy. W związku z powyższym atak frontalny jest możliwy, ale bardzo ryzykowny i nieoptymalny. Powinniśmy raczej skupiać się na odwracaniu uwagi ofiary, odseparowywaniu celów i szybkich, stanowczych atakach, po których ponownie znikniemy w ukryciu. Wszystko to ma charakter zręcznościowy, ale nie ma co się bać z przynajmniej dwóch powodów. Po pierwsze, Carrion jest w moim mniemaniu dużo łatwiejsze od Butchera, więc jeśli ktoś na wspomnienie o poprzedniej grze rodzimego studia poczuł od razu zniechęcenie, spodziewając się podobnych doświadczeń, to wiedzcie, że jest to mylne. Oczywiście trudniejsze fragmenty istnieją (zwłaszcza ostatni etap), ale nowy tytuł jest zdecydowanie bardziej przystępny. Po drugie, sterowanie jest obłędnie dobrze zrobione – gdy przyzwyczaimy się już do charakterystycznej bezwładności potwora to jego ruchy szybko staną się dla nas w pełni naturalne i będziemy śmigać między ścianami szybciej, niż zdążymy o tym pomyśleć.
Ja zdecydowałem się grać w Carrion klawiaturą oraz myszą i z miłym zaskoczeniem odkryłem, że przez dużą większość gry mogę używać jedynie gryzonia. Nie przypominam sobie kiedy ostatnim razem miałem możliwość obcować z grą zręcznościową, gdzie mogłem jednocześnie aktywnie uczestniczyć w rozgrywce i popijać coca-colę. Naprawdę duże brawa za tak wygodny interfejs.
A zatem pełzamy, skaczemy, pożeramy żywcem i tak plansza po planszy. Pojawia się zatem pytanie – czy to się nie znudzi po pięciu minutach? Otóż nie, bowiem gatunkowo Carrion to nic innego jak… Metroidvania! Wraz z postępem rozgrywki odblokowywać będziemy coraz to nowsze moce, które zwiększą naszą skuteczność w walce, a także dadzą dostęp do wcześniej niedostępnych regionów laboratorium, a ciekawość tego jaką moc otrzymamy następną skutecznie trzyma nas przy rozgrywce. Przełącznik znajduje się za gęsto ułożonymi wypustkami, przez które się nie przeciśniemy, żeby go sięgnąć? Żaden problem! Pomoże nam tutaj strzał z pajęczyny na wzór tej stosowanej przez Spider-Mana… a potem tą samą pajęczyną oblepimy personel naukowy zanim postanowimy ich przetrawić. Zresztą spójrzcie jak to wygląda w praktyce:
Żeby było ciekawiej, to jakie posiadamy moce jest też zależne od wielkości masy potwora i nie zawsze opłaca się dążyć do największego dostępnego rozmiaru. Cóż nam bowiem po umiejętności taranowania przeszkód jak przed sobą mamy fotokomórkę, która aktywuje systemy zabezpieczeń, mogące szybko się z nami rozprawić? Tutaj lepiej sprawdzi się niewidzialność, dostępna naszemu mniejszemu wcieleniu. W grze jest możliwość zdeponowania w ustalonych miejscach zbędnej masy (a potem wchłonięcia jej ponownie), więc czasem warto się zastanowić, czy nie warto z tej opcji skorzystać. Kończąc temat dodatkowych umiejętności powiem, że ich ukoronowaniem jak dla mnie jest opcja przejęcia kontroli nad pracownikami laboratorium, przy zachowaniu dla niepoznaki ich wyglądu. John Carpenter pełną gębą!
Tytuł pozwala nam pogłówkować, powalczyć, poeksplorować… gdzież jest więc ta łyżka dziegciu? Jedyne do czego mógłbym się ewentualnie przyczepić to długość gry, przy czym zaznaczam „mógłbym”, bo osobiście zdecydowanie wolę krótsze, a intensywniejsze produkcje, które zostawią mnie z poczuciem, że chciałbym troszkę więcej, niż rozwleczone tasiemce na dziesiątki godzin, gdzie większość czasu mija na podróży z punktu „A” do punktu „B”, bez jakichś większych urozmaiceń lub na szukaniu „znajdziek”, a jedyną towarzyszącą nam wtedy myślą jest: „niech to się już skończy”. Wiem jednak, że wiele osób zwraca na ten aspekt uwagę, więc dla uczciwości muszę o tym wspomnieć – Carrion to bardzo krótka gra. Ukończyłem całość w 5 godzin i 36 minut, a to też, wliczając dwa dłuższe „przycięcia”, gdzie biegałem po całej bazie zastanawiając się, w które miejsce powinienem się teraz udać, aby poczynić progres. Nie uświadczymy też w produkcji żadnego trybu New Game+, ani edytora, pozwalającego tworzyć nowe etapy lub wgrywać te stworzone przez innych graczy (a aż się o to prosi!). Pełna cena tytułu wynosi 71,99 zł. Czy w związku z tym zakup się opłaca? To już niech każdy zdecyduje sam.
Podsumowanie: Ostatni omówiony aspekt nie stanowi dla mnie większego mankamentu (a być może jest wręcz zaletą). W związku z tym po raz pierwszy od kiedy piszę recenzje dla Pixelpost.pl wystawiam grze najwyższą notę. Robię to z tym większą przyjemnością, że jest to produkt rodzimego studia. Z jednej strony gra wpisuje się w znany i licznie reprezentowany gatunek, a z drugiej przedstawia go, w dotąd niespotykanym świetle, zaś podstawowa „pętla rozgrywki” jest diabelnie satysfakcjonująca tak przez interfejs jak i szczegółowość oprawy. Gratuluję Phobia Game Studio… i nie ukrywam, że liczę na kolejne sukcesy 😉
Sprzęt na którym tytuł był ogrywany:
CPU: Intel i5-9400F
GPU: Nvidia GeForce RTX 2060, 6 GB
RAM: 16 GB
Inne: dysk SSD
Gatunek: Metroidvania
Producent: Phobia Game Studio
System: PC (GOG / Steam), Xbox One, Switch
Język polski: napisy
Premiera: 23 lipca 2020
Ocena: Koniecznie grać! (Patrol napisał po prostu: Rewelacja!)