Czytając poniższą recenzję czwartego tomu przygód członków Biura Badań Paranormalnych i Obrony powinieneś wiedzieć, że tekst ten to po prawdzie recenzja pięciu dowolnie wyjętych z kontekstu odcinków Dynastii. O ile oczywiście jest to komiks, z którym masz do czynienia po raz pierwszy, lub zwyczajnie nie trafiają do Ciebie przygody Abe’a Sapiena, Liz Sherman, homunkulusa Rogera, Johanna Kraussa i Kate Corrigan.
Jeśli jednak moim wzorem, Twoja komiksowa biblioteka ugina się pod ciężarem wszystkim wydanych dotychczas tomów Hellboya, a z serią B.P.R.D. miałeś do czynienia również w oryginale (stąd zastosowanie anglojęzycznego skrótu – przyp. red.), wiesz już nie tylko o jakiej opowieści mowa, ale prawdopodobnie domyślasz się, że poniższy tekst będzie utrzymany we względnie optymistycznym tonie.
Jak bowiem napisać recenzję, która opowiada o niewielkim wyimku obszernego, obrośniętego wieloma wątkami cyklu w taki sposób, aby postronny czytelnik nie mający wcześniej styczności z Mignolaverse, odnalazł się w niej bez większego problemu? Może zwracając uwagę na poszczególne części rzeczonego tomu, za które nie tylko odpowiedzialni są różni scenografowie (Laurence Cambell, Tyler Crook, John Arcudi i Mike Mignola)? A może wskazując na odmienne wątki splecione w całość większej układanki? Bo wiedzieć powinieneś, że pierwsze skrzypce w czwartym tomie odgrywa Ashley Strode – dotychczas drugoplanowa postać, która niespodziewanie wyrosła na wartą uwagi personę, rozwiązującą tajemnice starego domu w opowiadaniu Egzorcystka – jednego zresztą z najmocniejszych punktów recenzowanego albumu, zarówno pod kątem grafiki, jak i fabuły. Albumu, w którym „wyzwania rangi apokaliptycznej schodzą na razie na dalszy plan, zaś agenci biura zajmują się sprawami aktualnymi”. Bo tak już jest z ogromnymi historiami – na pierwszy plan wysuwają się osoby dotychczas marginalizowane, inne umierają, a pozostałe na polu bitwy nadają ton aktualnym wydarzeniom.
Trudno zresztą powiedzieć więcej o warstwy wizualnej, jeśli obcuje się z BBPO od samego początku. W przeciwieństwie do innych komiksów, w których zbytnia nadaktywność wątków prowadzi do eksperymentów z doborem rysowników, tutaj wszystko się spina – pod kątem „rozumienia” szerszego przekazu, podobnych styli graficznych. To o tym doborze pisze zresztą Scott Allie w swoich wstępach, zawsze będących interesującą lekturą i pewnego rodzaju wprowadzeniem w przygody zespołu Bruttenholma.
Jak pewnie się domyślasz, nie ocenię komiksu w sposób, którego Ty jako czytelnik mógłbyś się nie spodziewać. To prawdziwie krwisty kawał mięsa, które coraz mocniej zmierza do finału zaplanowanego przez Egmont na 2020 rok. Już w tym tomie „czuć beznadziejne położenie ludzkości; czuć też, że autorzy cyklu rozstawiają sobie po raz ostatni pionki na planszy i chowają asy w rękawie, przygotowując się do konkluzji.” Co zatem będzie dziać się w następnym?
Podsumowanie: BBPO – Piekło na Ziemi, tom 4 to komiks dynamiczny, wielowątkowy, odzwierciedlający wzajemne relacje, emanujący energią różnorodnych emocji. To album, który inaczej konsumuje się czytając go w przelocie, a całkiem inaczej w nocy, kiedy domownicy słodko śpią. To w końcu jeden z ostatnich puzzli, który tworzy piękny obraz sygnowany szkicem Mignoli. Będąc fanem Mike’a nie możesz nie mieć go w swojej kolekcji.
—
Gatunek: amerykański komiks superbohaterski
Scenariusz: John Arcudi, Mike Mignola
Rysunki: Tyler Crook, Laurence Campbell, Cameron Stewart, Joe Querio, Mike Norton
Wydawnictwo: Egmont / Świat Komiksu
Liczba stron: 420
Format: oprawa twarda
Wymiary komiksu: 17 x 26 cm
Cena okładkowa: 119,99 zł
Ocena: Polecamy
PS: Cytaty pochodzą z opinii Przemysława Pawełka – chodzącej, komiksowej biblii, ogromnego fana twórczości ojca Hellboya.