Kanon opowieści o Mrocznym Rycerzu zbiera w sobie albumy wyjątkowe, które w największym stopniu wpływają na losy wykreowanych postaci.
Ich treść natomiast wpływa na to, w jaki sposób historia odbierana jest przez kolejne pokolenia, a następujące po sobie resety serii potrafią odnaleźć po latach wspólny mianownik i wielokrotne odnosić się do wydarzeń sprzed lat. Bez cienia wątpliwości Knightfall jest kanoniczną historią, która zapisała się złotymi literami w świecie komiksu. Nie pozostaje jednak całkiem bez skazy, miewając momenty lepsze i gorsze.
Recenzowany album to zdecydowanie jeden z gorszych. Zanim napiszę, dlaczego tak uważam, przejdź razem ze mną po stronach tego zbiorczego albumu. Kartkując je, nie zauważysz różnic pomiędzy dwoma wcześniej wydanymi (recenzje których znajdziesz tutaj i tutaj). Jednak wczytując się momentalnie stwierdzisz, że skupienie uwagi czytelnika wokół Azraela i spłycenie wątków postaci pobocznych nie pomogło komiksowi. Nie da się ukryć również widocznych tendencji do ich przedstawienia na trzecim lub jeszcze bardziej odległym planie, zapominając o ich wpływie na wewnętrzne demony Jeana Paula Valleya. Dodajmy do tej wyliczanki słabo nakreślonych antagonistów oraz formalny brak Bane’a a otrzymamy komiks pozbawiony odzienia, który w poprzednich dwóch tomach był składową sukcesu.
Pamiętaj jednak o dwóch rzeczach. Knightfall to historia spisana blisko 30 lat temu, kiedy świat komiksu diametralnie różnił się od obecnego. To również epopeja, która zostawiła swój ślad na seriach pobocznych, kontynuowana nieomal dwa lata po formalnym zakończeniu Upadku Mrocznego Rycerza. Tak potężny crossover, tak potężna liczba scenarzystów, rysowników i inkerów ma pełne prawo łapać zadyszkę i nie spełniać oczekiwań ogółu. Co widoczne jest najwyraźniej, kiedy poprzeczka zawieszona jest okropnie wysoko. Momentami jest kiczowato w tej najgorszej komiksowej formie. Ale – hola, hola! – zdarzają się również mocne momenty.
Najjaśniejszą gwiazdą tomu 3 jest krój fabularny, który spaja postać Azraela. Tego, który działa w całkiem inny sposób niż Bruce Wayne. Który wyznaje inny system zasad i wartości; który bywa brutalny i nie musi chować się pod maską, aby wiadomo było, że strój skrywa całkiem innego niż poprzednio bohatera. Azraela, który w końcu potrafi brutalnie połamać przeciwnika, walczy z własną psyche i podwójną jaźnią, odbierając rzeczywistość w mocno pokręcony sposób. Systematycznie nawiedzająca go przeszłość spaja różne oryginalne wydawnictwa (Detective Comics #667–675, Robin #1–2, Batman: Shadow of The Bat #19–20, 24–28, Batman #501–508, Catwoman #6–7, Showcase ‘94 #7), nadaje albumowi osobowość i pozwala go doczytać do końca.
Drugą ważną kwestią jest fakt, że w latach 90. minionego stulecia na polskim rynku ukazał się nieznaczny ułamek z tej przepotężnej opowieści. Można zaryzykować stwierdzenie, że więcej z sumie było w nich fabularnych dziur niż uzupełniających je tytułów. Podczas gdy my wyobrażaliśmy sobie brakujące wątki nie mając jak po nie sięgnąć, amerykański odbiorca dostawał pozycje raz lepsze, innym razem gorsze jakościowo, ale składające się na gobelinowy obraz spleciony z mocnych włókien na trwałym firmamencie. Chcę przez to powiedzieć, że potknięcie nie stanowi o złym jakościowo produkcie; raczej otwiera oczy na pełniejszą całość, którą tym razem dostarcza nam scenariuszowy tercet Grant – Dixon – Moench. A rysunki Vince’a Garriano? O cholera, klasa sama w sobie!
Z redakcyjnego obowiązku dodaję kilka słów o samym wydaniu tego przepastnego, ciężkiego jak mały hantel albumu, który zamyka galeria kilku okładek i jeden szkic koncepcyjny postaci. Mało? Mało, bo Egmont przyzwyczaił nas do zwielokrotnionego dobra. Ale jeśli chcesz domknąć historię w jednym spójnym tomie, coś musi iść pod nóż. Tym razem padło na dodatki.
Podsumowanie: Trzeci tom Upadku Mrocznego Rycerza to synonim walki głównej postaci z samym sobą, konfliktu jego złożonych osobowości i próbą odpowiedzi na nieoczywiste pytania. To również zbiorczy, momentami kiczowaty komiks, niewykorzystujący potencjału postaci drugoplanowych. I co z tego! To w końcu kolejna część kanonicznej opowieści, w której spoglądamy na zanurzone w przemocy Gotham i żałujemy chwil, które przez kwestie licencyjne i schyłek TM-Semicowej epoki zostały nam odebrane. I chociaż recenzja ma wydźwięk nacechowany raczej negatywnie, nie wyobrażam sobie, aby jakikolwiek szanujący się fan Batmana nie miał albumu na swojej półce!
Gatunek: amerykański komiks superbohaterski
Scenariusz: Alan Grant, Chuck Dixon, Doug Moench
Rysunki: Graham Nolan, Bret Blevins, Jim Balent, Vincent Giarrano
Wydawca: Egmont / Klub Świata Komiksu
Liczba stron: 744
Format: twarda oprawa, 170×260 mm
Cena okładkowa: 199,99 zł
Ocena: Polecamy