Tytuł recenzji tego komiksu nie jest dziełem przypadku. Grunty nasypowe są niejednoznaczne pod względem budowlanym, podłoże bywa słabe a zagłębienia w terenie wykluczają wylanie trwałych fundamentów. Podobnie jest z opisywanym albumem. Chociaż strzelistość wieżowców Gotham potrafi zrobić doskonałe pierwsze wrażenie, im bardziej zagłębimy się w ich strukturę, tym bardziej obawiamy się zawalenia.
Główne problemy najnowszych przygód Batmana jestem w stanie wskazać jednym tchem – scenariusz niewybijający się ponad przeciętność, szkice postaci niespecjalnie zapadające w pamięć (poprawne, ale zapominamy o nich równie szybko jak o porannym śniadaniu), bat-familia w pełnej krasie niekoniecznie dodająca uroku legendarnej postaci wykreowanej przez Kane’a i Fingera, w końcu bez większego pomysłu dodany przedruk Batman Annual #28, wprowadzający postać Nightrunnera. Przejdźmy zatem przez nie jeszcze raz, jednak nieco wolniej. I po kolei.
Scenariusz…
…nie jest zły sam w sobie. Odpowiedzialni za niego Kyle Higgins oraz Ryan Parrott nie wypadli sroce spod ogona. Pierwszy publikował w New York Times, serie Batman Beyond 2.0, czy historie o Nightwingu to jego zasługa. Parrott z kolei ma na koncie skrypty dla NBC oraz Hulu czy publikacje z wydawnictwie IDW. Tymczasem porównując go do wydanego już pewien czas temu albumu Batman: White Knight, którego scenariusz również cofał czytelnika do początków Gotham (ale był o niebo lepszy!), wydaje się być spisany nieco na siłę. Trzon napędowy recenzowanego albumu stanowi historia trzech największych rodów, założycieli miasta – Wayne’ów, Cobblepotów i Eliotów, którzy w porozumieniu z dwoma architektami stworzyli podwaliny metropolii, mającej w zamierzeniu konkurować z Metropolis. Opowieść po macoszemu traktuje jednak ich motywy działania, nie pokazuje żądzy pieniądza, chęci dorobku na sile i mięśniach klasy robotniczej wznoszącej kolejne mosty. Odbija piłeczkę pomiędzy latami minionymi a teraźniejszością, w której cały batmani ród z gracją kota przemierza Gotham, bez większego sensu huśtając się na tych swoich linkach.
Batman – jeszcze, charakterny Robin, chyba najlepiej zarysowany bohater opowieści – jako tako. Ale już na siłę wciśnięta Black Bat, Red Robin, kolejne pokolenia Wayne’ów z niestarzejącym się magicznie Alfredem opatrującym ich rany? Ja w tym miejscu podziękuję, pomijając fakt, że ich przeciwnikiem jest człowiek w zmodyfikowanym stroju XIX-wiecznego płetwonurka, którego próbują dorwać przez cały komiks, po czym powalają antagonistę jednym strzałem. Aha, ten oszalał od dekompresji. Ku*rwa mać…
Rysunki…
…nie przeszkadzają. Ale stanowią tak mocne tło całości, że jedynie raz (pomijając galerię okładek alternatywnych i szkice koncepcyjne postaci na końcu albumu) zawiesiłem na nich oko. Trevorowi McCarthy naprawdę nieźle udało się oddać psychopatyczną postać Husha. I podobnie, jak w przypadku scenarzystów – autor szkiców również ma się czym pochwalić (Dark Horse, WildStorm, Marvel, DC, branża filmowa, reklamowa), ale nijak nie wykorzystuje dorobku, który mógłby mówić za niego. Rysunki jakby na siłę przesycone są dojmującą czernią, brak tu magnesu w postaci wyróżniających się pociągnięć kreską, zapadających w pamięć kadrów.
Mogą się podobać (o gustach nie dyskutujemy), ale nie są interesujące na tyle, aby gdy mignie Ci album podpisany nazwiskiem McCarthy, zacząłbyś nadmiernie pocić się z ekscytacji. Oddać jednak trzeba, że retrospekcje nasuwające na myśl mocno steampunkowe klimaty wyszły całkiem nieźle.
Postać Nightrunnera…
…stanowić miała w zamyśle dodatek uzupełniający komiks Batman: Budowniczowie Gotham. I faktycznie, uzupełnia go w 1%, nadpisując gdzie znajduje się Bruce Wayne, który w kadrze recenzowanego komiksu pojawił się jeden raz. Jego obecność była jednak tak nieznacząca, nie wnosząc ze sobą żadnej wartości dodanej, że wspieranie się na annualowych wydaniach tylko po to, aby przedstawić ten wątek, jest co najmniej chybionym pomysłem. Skoro jednak Egmont zdecydował się na uzupełnienie albumu o to wydanie, jako wydawnictwo ma najpewniej zamysł na przybliżenie Nightrunnera polskim czytelnikom w przyszłości, aczkolwiek nie bardzo wiem na bazie czego, bo Comic Vine nie winduje popularności tej postaci ponad nigdy niewykorzystaną niszę. Tymczasem sama historia przenosi nas do Paryża, gdzie przebywający akurat Bruce rekrutuje parkourowca-muzułmanina do roli swojego następcy. I już sam nie wiem, czy scenarzyście peron odjechał, czy może DC na gwałt potrzebuje odpowiednika Kamali Khan.
Podsumowanie: Pomimo negatywnego wydźwięku recenzji, każdy kolekcjoner polskich wydań Batmana powinien posiadać recenzowany album w swojej kolekcji. Stosując szkolną skalę ocen przyznaję komiksowi mocno wyśrubowaną trójkę z plusem. Jeśli jednak z większym zaangażowaniem czytam wstępniak i oglądam szkice koncepcyjne Architecta, niż daję się porwać misternie plecionej linii fabularnej, jako odbiorcy, który ma komiks kupić, powinna Ci się zaświecić lampka ostrzegawcza.
Gatunek: komiks superbohaterski
Scenariusz: Kyle Higgins, Ryan Parrott
Rysunki: Trevor McCarthy, Graham Nolan
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Egmont / Klub Świata Komiksu
Liczba stron: 152
Format: album w twardej oprawie
Cena okładkowa: 59,99 zł
Ocena: Można