Od czasów „Top Secret” tytułem tym (pożyczonym od Zbigniewa Herberta) polska prasa growa zwykła opatrywać artykuły obwieszczające śmierć kolejnych platform sprzętowych. Zaczęło się w 1992 roku od ośmiobitowego Atari. Nadszedł moment, by tematem podobnego „raportu” uczynić samą prasę grową.

Sytuacja jest znana i niewesoła: mało kto czyta o grach, bo lepiej jest gry oglądać, a ci, którzy jeszcze czytają, wolą czytać za darmo w internecie. Co odbija się na sprzedaży, zainteresowaniu reklamodawców, przychodach wydawców i – w konsekwencji – honorariach autorskich. Jeszcze chwila i na ekranie tej gry pojawi się napis „game over”.

Praca, hobby, pieniądze

Piszę tekst. Szperam w internecie, odwiedzam biblioteczną czytelnię, bo w internecie nie ma wszystkiego, wypytuję ludzi przez e-mail i telefon, wstukuję notatki do edytora, zbieram zdjęcia i ilustracje, robię podpisy, śródteksty, czytam wersję po redakcji i wersję po składzie… Całość zajmuje mi cztery dni pracy, tekst trafia do druku, po miesiącu na konto wpływa honorarium. Dwieście złotych. Jak by nie patrzeć, wychodzi pięć dyszek za dzień, sześć złotych z groszami za godzinę. Myślę sobie, że chyba już nie będę szukał tak czasochłonnych tematów.

Następne dwa dni gram w grę. Jest średnia, ale obiecałem recenzję, więc przechodzę kolejne poziomy, ściągam screenshoty, notuję zalety i wady, trzeciego dnia spisuję to, co zaobserwowałem, na papierze. Redakcja, korekta, druk, po miesiącu honorarium. Niecała stówka na koncie. Podejrzewam, że kolejną grę do recenzji ogram w maksimum dwa wieczory.

Odnajduję autora gry sprzed lat. Dzwonię, nawet się ucieszył, że ktoś pamięta. „Panie redaktorze, świetnie, że prasa się interesuje, zapraszam do mnie, porozmawiamy, pokażę zdjęcia i dokumenty” – mówi. Mieszka na drugim końcu Polski. Jak mu powiedzieć, że „pan redaktor”, gdyby przyjechał, wydałby całe honorarium za tekst na koszty biletów? Że „prasie” wystarczy, jeśli porozmawiamy przez telefon?

Za teksty płaci się autorom skandalicznie mało, więc ci piszą coraz szybciej i coraz słabiej, a czytelnicy nie chcą czytać słabych tekstów, więc nie kupują prasy. Co oczywiście odbija się na sprzedaży, zainteresowaniu reklamodawców itd., a w konsekwencji autorom będzie się płacić jeszcze mniej.

Redaktorzy, którzy próbowali z pisania o grach uczynić swoje źródło utrzymania, odchodzą do innych mediów lub zmieniają branżę. Zostają hobbyści za dnia uprawiający odmienne zawody, a wieczorami bawiący się w growe dziennikarstwo. Ale i poświęcenie dla hobby ma swoje granice. Zamiast za sześć złotych krzywić plecy w bibliotece i przy klawiaturze, lepiej iść na spacer. Zamiast trzy dni recenzować średniaka za stówkę, lepiej pograć w coś bez notesu obok pada lub obejrzeć serial.

Satysfakcja, przyjemność, czytelnicy

Tekst ukazał się w magazynie. Jeszcze nie wiem, że dostanę za niego dwieście złotych, więc jeszcze jest przyjemnie. Jeszcze jest szansa przynajmniej na uczucie satysfakcji. Włożyłem w pisanie sporo serca i potu, ale myślę, że to, co napisałem, zaciekawi czytelników, zwłaszcza że z badań wyszło, że nasz czytelnik to człowiek poważny, wykształcony, po trzydziestce. Sprawdzam więc na fanpage’u magazynu, jakie reakcje wywołał artykuł, jakie są uwagi i refleksje. Niestety, poważni, wykształceni, po trzydziestce czytelnicy na fanpage’u kłócą się już tylko o to, czy okładka numeru jest ładna czy brzydka.

Niezrażony (jeszcze nie było honorarium), zgłaszam w redakcji chęć napisania kolejnego tekstu. Będzie długi, wnikliwy, mam ciekawych rozmówców, unikatowe materiały, a tematu, choć polska prasa growa ma już trzydzieści lat, nikt jeszcze nigdy nie poruszył. Niestety, nadal nie poruszy, bo redakcja tekstu nie chce. Za długi, za wnikliwy. „Lepiej napisz jakąś topkę, czytelnicy wolą topki” – słyszę. Trochę się oburzam, no bo jak to, ale później dochodzę do wniosku, że redakcja ma rację. Faktycznie wolą topki. Piszę o 10 grach, które coś tam lub 20 bohaterach gier, którzy coś innego.

Prasa growa rywalizuje z internetem w dostarczaniu krótkich newsów, anegdotek, recenzji na trzy akapity i rozrywkowej publicystyki, a czytelnicy wolą to samo czytać w internecie, bo szybciej, za darmo, a do toalety wygodniej zabrać smartfon niż drukowany magazyn. Co oczywiście odbija się na sprzedaży tych ostatnich, zainteresowaniu reklamodawców itd. Ale i na czytelnikach, na tym, jakie treści konsumują i jakie tematy zajmują ich uwagę.

Co poszło nie tak? Dlaczego czytelników bardziej interesuje okładka magazynu, grubość papieru, pełne wersje i obecność na łamach działu ze starymi żartami niż jakość publicystyki? Czy redakcja, która takiej publicystyki nie chce na łamach, boi się, że zniechęci tę jeszcze sięgającą po czasopismo resztkę czytelników? A może winni są autorzy, którzy piszą tak słabo, że czytelnicy po lekturze nawet nie mają o czym myśleć i z czym dyskutować?

Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość

Trzydzieści lat temu uparcie wędrowałem między łódzkimi kioskami z pytaniem „czy jest nowy Top Secret?”. Zazwyczaj nie było. Nieco później irytowałem okoliczne kioskarki, zmuszając je do szukania po półkach magazynów o egzotycznie brzmiących tytułach: „Secret Service”, „Gambler”, „Commodore & Amiga”, „Reset”, „CD-Action”, „PSX Extreme”, „Click”, „Neo Plus”… Dreszczyk emocji przy kartkowaniu nowego, z trudem upolowanego numeru to jedno z najmilszych wspomnień mojego dzieciństwa.

Oczywiście dziś już jest bez dreszczyku, prasa nie ta, a i mnie przybyło siwych włosów i coraz trudniej o wzruszenia. Niemniej nadal raz w miesiącu chodzę do kiosku, nadal odwracam wzrok od ekranu smartfona, by w skupieniu poczytać coś na papierze. Wbrew wynikom sprzedaży growych periodyków chciałbym wierzyć, że sytuacja ta nie ulegnie zmianie. Czy jest szansa na zatrzymanie upadku prasy growej?

Nie będę udawał, że znam odpowiedź na tak postawione pytanie, ale wiem, co można zrobić. Drogi Czytelniku, odłóż smartfona, na którym scrollujesz ten tekst, idź do kiosku, kup magazyn (nawet jeśli nie podoba ci się jego okładka), przeczytaj, przemyśl, skomentuj, poleć znajomym, zamów prenumeratę. Podskoczy sprzedaż, będą fundusze dla autorów, okaże się, że chcemy publicystyki do czytania, nie do scrollowania, będzie więcej dobrych tekstów, będzie po co chodzić do kiosku. Może się uda i wszyscy na tym skorzystamy. Jeśli nie – wszyscy stracimy coś cennego.