Insomniac wygrzebał się ze swojej przygody z Oculusem i przeszedł w objęcia Sony. Od prawie czterech lat przygotowuje wyłączną grę na PS4, która ma szansę stać się hitem tej jesieni. Mieliśmy okazję ograć pierwszy etap nowego interaktywnego Spider-Mana.

Trzeba na wstępnie przypomnieć, że jest to złoty okres dla gier na PS4. W gospodarstwach domowych jest już ponad 80 milionów tych konsol, nadszedł więc idealny czas na realizację zysków na grach. Sony potrzebuje teraz nowych wyłącznych gier bardziej niż powietrza. Insomniac jest dobrym strzałem, bo lipy nie odwalają i zawsze dostarczają doskonałe dzieło w swojej kategorii. Takie jak Edge of Nowhere, którym zachwycaliśmy się w Pixelu latem 2016 roku.

Spider-Man rozgrywa się w Nowym Jorku, który został zbudowany z niebywałą pieczołowitością. Insomniac ma architektoniczne doświadczenie wyniesione z The Unspoken, gdzie na VR przygotował ślicznie wyglądające miejskie lokacje. W Spider-Manie można chodzić ulicami pełnymi ludzi, pędzić po ścianach budynków czy skakać po dachach. A i tak typowy dla współczesnych gier radar wskazuje, gdzie trzeba zmierzać. Dyskutowaliśmy o tym właśnie z Borkiem – kiedyś czerpało się przyjemność z rysowania map w Eye of the Beholder czy odnalezienia ukrytej w śniegach wioski w Gothiku 3, a dziś? Czy to w Wiedźminie 3, czy w Spider-Manie aparatura GPS wskazuje punkt docelowy i nie ma mowy o kluczeniu czy eksploracji. Po prostu realizuje się wskazania. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle – pewnie nie ma innego wyjścia. Niegdyś cieszyliśmy się każdą barwną lokacją w Eye of the Beholder, więc się chciało działać. Dziś nie ma na to czasu. Chce się jak najszybciej przelecieć przez barwne lokacje i jak najwięcej zobaczyć.

 

 

Pierwszy etap Spider-Mana to zwarcie z gangusem Wilsonem Fiskiem. Bohater doplątuje się do danej lokacji, zaczyna się mordobicie, potem przeskok przez kanały wentylacyjne, jakiś śmieszny one-liner Pete’a Parkera („Nie sądziłem, że tak paskudny przestępca ma tak czysty system wentylacji”) i nowa rozpierducha. Obecny podczas warszawskiego pokazu scenarzysta zapewniał, że potem jest sporo więcej eksploracji, pojawiają się elementy przygodowe. Jednak początek to klasyczny Punisher, Batman czy inna rozwalanka. I niestety podsycona fatalnej jakości polskim głosem bohatera, sprawiającego wrażenie, jakby uciekł z kanału Mini-Mini. Nie wiem, czy to nie jest głos Shakera z „Superstrikers”? Ale tak tylko strzelam. Był na pewno podobny.

Jest to potencjalnie wielka gra. Na podstawie tego, co zobaczyliśmy, rodzą się pewne obawy, ale rozwiejemy je dopiero recenzją w Pixelu. Jeśli się uda, to już w najbliższym numerze, który ukaże się pod koniec sierpnia. A jeśli nie zdążymy, to w kolejnym.