Cytując na wstępie fragment Biblii Silverberg jasno podpowiada w jaką podróż wybieramy się razem z Edmundem Gundersenem, powracającym na byłą ziemską kolonie, Świat Holmana, teraz przez rdzennych mieszkańców przemianowany na Belzagor.
Któż pozna, czy siła życiowa synów ludzkich idzie w górę, a siła życiowa zwierząt zstępuje w dół, do ziemi? – 3,21 Księga Koheleta, Stary Testament
To podróż do czyśćca, wiodąca głównego bohatera szlakiem dawnych przyjaciół i wydarzeń, z którymi nie uporał się i nie rozliczył, nosząc brzemię winy za dawne grzechy, sprzed niemal dekady. Gundersen pracował dla Kompanii na Świece Holmana oświetlanym, czasami nocą przez pięć księżyców. Jednak to nie naturalne satelity Belzagora świadczyły o unikalności tego świata, ale dwie inteligentne rasy koegzystujące na jednej planecie – nildory przypominające wielkie słonie z rogami na głowie i sulidory – wielkie, owłosione, dwunożne stworzenia, podobne do małp. W okresie kolonizacji ziemskiej nildory były traktowane przez pracowników Kompanii jako tania siła robocza – potężne, łagodne stworzenia chętnie służyły ludziom jako żywe transportery. Ziemianie korzystali z uroków Świata Holmana nie tylko w celach turystycznych, dla Kompanii planeta ta była źródłem wężowego jadu, bezcennej substancji wspomagającej odrastanie tkanek ludzkich. Trudno uwierzyć, że Kompania zrezygnowała z posiadania tak cennych zasobów, ale stało się, Belzagor wrócił do swoich rdzennych mieszkańców, a ludzie stali się tylko gośćmi na tej pełnej kontrastów planecie.
Opublikowana po raz pierwszy w 1971 roku minipowieść Roberta Silverberga to wstęp do rozważań o sposobie postrzegania obcego świata przez najeźdźców – ludzi. Traktujących łagodnych obcych jako zwierzęta. Wprowadzających zamęt w ich obyczaje, kulturę i wierzenia. Ludzie, aroganccy i zapatrzeni w swoje interesy (jakkolwiek by to nie brzmiało), niedostrzegający niczego więcej poza czubkiem własnego nosa, traktowali lokalne religie jako zabobony i wytwory fantazji mieszkańców planety. O tym samym opowiada Ksenocyd Orsona Scotta Carda, choć tu opowieść skupia się na obustronnym niezrozumieniu dwóch ras – ludzi i Prosiaczków. Silverberg buduje jednak fabułę wokół powieści drogi, naszpikowanej wspomnieniami. Gundersen przyjeżdża na Belzagora, by ostatecznie rozliczyć się ze swoja przeszłością. Dla turystów jest kimś w rodzaju bohatera – człowiekiem, który zna ekosystem planety i opowiada o obyczajach nildorów, napotkanych zaraz po opuszczeniu lądownika. Nildory, po niemal całkowitym opuszczeniu planety przez ludzi, na której pozostała może setka ziemian, wciąż wypełniają dla turystów pracę – służą jako żywe pojazdy. Dla powracającego do Świata Holmana Gundersena zaskakującym widokiem jest obecność sulidorów – również pełniących służbę w hotelu. Do tej pory sulidory – drapieżniki, żywiące się mięsem zwierząt – były przeciwwagą dla łagodnych roślinożerców – nildorów. Gundersen przez wiele lat postrzegał i myślał o nilidorach jako o zwierzętach, na co wpływ miało podobieństwo tych istot do ich ziemskich odpowiedników, brak rąk umożliwiających wykonywanie przedmiotów i brak śladów zaawansowanej cywilizacji, będącej cechą ras inteligentnych. Ludzka percepcja, skrzywiona przez skłonność do rozpatrywania obcego świata przez pryzmat własnych doświadczeń, uniemożliwiła dostrzeżenie znaczenia ceremonii, która co dla nildorów była najważniejsza: ponownych narodzin.
I tu w opowieści Silverberga robi się naprawdę dziwnie – mowa o podróży, w która raz na jakiś czas każdy z sulidorów wyrusza, pielgrzymując na wysoką górę, gdzie odbywa się cała ceremonia. Nad wydarzeniem i terenem świętego miejsca trzymają pieczę sulidory – druga z inteligentnych ras. Ludzie nigdy nie zrozumieli zależności pomiędzy sulidorami i nildorami – nie zadali sobie trudu, by połączyć rozproszone po Belzagorze fakty. Swoją drogą i nildory strzegły swych rytualnych tajemnic, a sulidory nigdy nie były nazbyt gadatliwe. Ludzie w okresie kolonialnym zdołali jedynie obserwować nildory zatopione w rytualne tańca, reszta Świata Holmana pozostawała nieodgadnioną tajemnicą.
Gundersen powraca też do swoich starych przyjaciół i znajomych, spotykając w porcie kosmicznym Van Benekera (w teraźniejszości Belzagora – przewodnika wycieczek turystycznych i alkoholika), Seenę Royce (dawną miłość, dziś przyodzianą w amebę-symbiota z płaskowyżu, spijającego pot ze skóry), Cullena (niestrudzonego badacza, który wpadł w niełaskę nildorów) i Jeffa Kurza, który niegdyś wprowadził naszego bohatera w tajemne rytuały związane z jadem węży. I tak Gundersen wyrusza w podróż do Krainy Mgieł i na Górę Ponownych Narodzin, gdzie czeka rytuał…
Siłą tej skromnej w liczbę stron minipowieści jest kontrast pomiędzy naszym a obcym światem, wyrażony zarówno barwną fauną i florą, jak i obcym dla ludzkiego myśleniem I drobne smaczki, obrazujące, jak bardzo obcy dla ludzi jest Świat Holmana – jak chociażby przemiana Kurtza, czy grzyby żerujące w ciałach Henry’ego Dykstry i Pauleen Mazor, albo Gio Salomone opanowany przez formę życia złożoną z kryształów. Oczywiście wydźwięk tej opowieści jest znacznie ważniejszy od tych smaczków, dlatego, sięgając po komiksową adaptację W dół, do ziemi, warto również prześledzić wydarzenia przedstawione w pierwowzorze tej opowieści. Pierwsze, francuskojęzyczne wydanie komiksu W dół, do ziemi datowane jest na 2018 rok, 47 lat po premierze powieści Silverberga. Wymowa tej historii wciąż jest niezwykła, choć zmiany fabularne w adaptacji komiksowej w wielu przypadkach są zupełnie niepotrzebne. Sami oceńcie, sięgając zarówno po komiks, jak i książkę mistrza, który później zbudował jeszcze większą wizję obcego świata w Kronikach Majipooru.
PS Warto zapamiętać: na długa podróż przez bezdroża i góry warto zabrać ze sobą podręczny miotacz Kompanii. Ten z regulowaną siłą płomienia.