Moja relacja z serią Fallout, od czasu przejęcia marki przez Bethesdę, nie należy do najłatwiejszych. Zarówno trzeciej i czwartej odsłonie cyklu (nie wspominam o świetnym New Vegas) daleko jest do doskonałości, ale mimo swych ułomności dalej nie potrafią mnie do siebie zniechęcić.
To jednak – niestety – może udać się najnowszemu dziecku Bethesdy. Już od czasu pierwszych zapowiedzi Fallout 76, podchodziłem do tego tytułu z niemałą rezerwą. Pomimo że traktowałem to bardziej jako MMO w świecie Fallout niż kolejną pełnoprawną odsłonę. Już sam początek przygody z wersją beta gry nie napawał mnie optymizmem. Launcher postanowił zbuntować się pod sam koniec procesu instalacji, przez co proces preloadu wydłużył mi się o ponad 2 godziny, ponieważ serwery przestały odpowiadać.
Samo wejście w świat wirtualnej Wirginii Zachodniej było doświadczeniem nad wyraz przyjemnym. Choć od samego początku nie mogłem oprzeć się lekkiemu uczuciu schizofrenii. Słyszałem głosy w różnych językach. Jak się okazało, byli to inni gracze. W Fallout 76 dostępna jest opcja czatu głosowego, bardzo fajna wiadomość. Szkoda tylko, że nie idzie wyciszyć mikrofonu, ani przestawić się na wersję tekstową czatu, gdyż tego po prostu nie ma. Co już takie fajne nie jest. Niby jest jakiś system gestów, ale to zdecydowanie za mało. I tym oto sposobem, zwiedzając mocno zazielenioną krainę, która jakoś przetrwała nuklearny holokaust, czułem się jak na wyjeździe zapoznawczym w ramach programu Erasmus, gdzieś w Bieszczadach.
Rozgrywka wykazuje się większą dynamiką niż w singlowych Falloutach. Co chwila coś mnie atakowało, roboty, ghoule czy też zdziczałe psy. I najczęściej były to większe grupy. System V.A.T.S. uległ pewnej przebudowie, aby pasował do walki w czasie rzeczywistym, pomagając graczowi w trakcie starć. Tak rzeczywiście bywa, ponieważ sama mechanika strzelania jest po prostu słaba, co da się odczuć szczególnie w trakcie pojedynków z przytłaczającym liczebnie wrogiem. O wiele przyjemniej wymachiwało mi się maczetą lub wielkim, powolnym toporem.
Sprzęt psuje się w miarę szybko, więc wypada zabawić się w śmieciarza zgarniając do plecaka każdy szmelc jaki nawinie się pod ręce, aby następnie użyć go do naprawy oręża lub wytworzenia czegoś nowego. Znany z czwórki system craftingu przypadł mi do gustu, nie mam tu się do czego przyczepić. Tak jak do kompletnie nowego SPECIALa, o ile karty z perkami nie padną ofiarą monetyzacji.
Najgorsze jest jednak to, że w ciągu dosłownie kilkugodzinnej zabawy przytrafiło mi się sporo dość niemiłych przygód z serwerami oraz ogólną stabilnością tytułu. Za pierwszym razem wywaliło mnie do pulpitu jeszcze w trakcie kreowania mojego awatara. Wróciłem do gry, i wszystko działało płynnie, aż do momentu, gdy po mojej walce z pierwszym napotkanym przeze mnie mutantem, ujrzałem swoją windowsową tapetę po raz drugi. Kolejne logowanie się do Fallout 76 okazało się już tylko drogą przez mękę, ponieważ dawno nie miałem takich lagów, w jakiejkolwiek grze multiplayerowej. I można by się tłumaczyć, że to tylko beta. Ale przecież premiera pełnej wersji gry odbędzie się już za chwilę, bo za niecałe 2 tygodnie. Obym był złym prorokiem, ale coś mi się zdaje, że Fallout 76 czeka wiele, wiele łatek, nim wyrośnie z niej cokolwiek dobrego.
To jednak tylko moje wstępne przemyślenia, i mam nadzieję, że jednak będę złym prorokiem.