Wiedźmin 3 robił sporo rzeczy całkiem okej, ale czy naprawdę może się pochwalić fajnymi, znaczącymi decyzjami?

Ostatnia duża produkcja RED-ów robiła od groma rzeczy dobrze – naprawdę, trzeba by wykazać dużo złej woli, by powiedzieć, że Wiedźmin 3 to szmira. Jednocześnie jednak, jako człowiek, który usiadł do gry dopiero teraz i ma dość świeże wrażenia z wszystkich trzech części serii nie potrafię powiedzieć, że znaczące decyzje są jego najmocniejszą stroną. Głównie dlatego, że w wielu historiach opowiadanych przez Wiedźminy moje – gracza – zdanie, się zwyczajnie nie liczy.

Gadam bzdury? To przyjrzyjmy się sprawie bliżej, zaczynając od ulubionego scenariusza połowy chyba populacji graczy w Wiedźmina, Krwawego Barona. Pomijając kwestię tego, że historia raz za razem próbuje wybielić Barona jako przemocowca, z uporem maniaka odbierając wolną wolę uwikłanym w sprawę kobietom – ani córka, ani żona naszego dzielnego mordercy-żołnierza nie mają tu zbyt wiele do powiedzenia – Geralt nawet nie rozmawia z „babcią” o tym kim, naprawdę jest i czego chce, a o córce decydujemy akurat tyle, że albo mówimy Baronowi gdzie ona jest, albo nie – dokonując kolejnych wyborów w tym zadaniu zupełnie nie mam pojęcia, jakie przyniosą rezultaty. Nienarodzona córka, która zmieniła się w potworka? Możemy ją zmienić w dobrego duszka albo zabić, ale nie odbija się to na historii. Uwięziony w drzewie „duch lasu”? Nie mamy pojęcia, w którą stronę się sprawa potoczy, wiemy tyle, że jeden scenariusz pozwala nam uratować dzieci. Zakończenie historii? Geralt jest po prostu wodzony za nos i nie ma dobrego rozwiązania. Z jednej strony można powiedzieć, że jasne, działają tu dużo potężniejsze siły, magia, blablabla i zgodzić się, że mieliśmy poczuć, że nasz bohater jest za małym pypciem, by kontrolować przebieg tych wydarzeń – ma to nawet sens.

Tyle tylko, że ten sam mechanizm działa w przypadku znacznie mniejszych zadań dokładnie w ten sam sposób. Wiedźmin spotyka bandę elfów, które chcą zlinczować kupca, rzekomo handlującego brudnym, szkodliwym fisstechem, choć tak się składa, że akurat nie ma ani grama przy sobie. Mój wybór? Pozwolić zabić gościa bez dowodów, albo ubić elfy. Co z tego, że mam super-jedi-aksji, którym mieszałem już 15 innym npcom w głowie wyciągając informacje – teraz nie mam szans, mam dokonać „szarego” wyboru. Alejkę dalej spotykam ludzi, którzy chcą ubić elfy – sytuacja toczy się identycznie – nikogo nie da tu się oczarować, zastraszyć, spacyfikować. Albo ich biję, albo umrą jacyś niewinni. Bo tak.

W ten sam sposób rozgrywają się zresztą inne rzeczy – kiedy w głównym queście jakiś oślizgły kupiec wciąga mnie w zasadzkę, a potem pluje w twarz, to nie ode mnie, gracza, zależy, czy puszczę go wolno, czy zabiję czy chociaż stłukę na kwaśne jabłko – gra decyduje za mnie, że facet ma przeżyć. Kiedy wykonuję zlecenie dla krasnoluda, który przegrał papiery w karty, mówię mu, że nie robię żadnej roboty za darmo i negocjuję stawkę. Gdy chwilę później mam usunąć z burdelu bandę oprychów, Geralt zmienia się w białego rycerza i nie tylko nie negocjuje zapłaty, ale wręcz dostaje opcję, by zrezygnować z wciskanych mu przez wdzięczne dziwki pieniędzy. To chwila, kto w końcu decyduje, ja, czy gra?

Z tego względu uważam wybory pokazane w Cyberpunku 2077 za dużo lepsze – V gadając z korpo-babką i potem zdradzając ją (lub nie) w miarę rozumie, że jej firma może ją srogo pokarać, jeśli nie znajdzie kreta i w moich rękach jest to, czy zrobię z niej sojusznika, czy nie. Czy to płytszy wybór niż coś o bardzo zawoalowanych konsekwencjach, jak w historii Krwawego Barona? Na bogów, tak, ale jednocześnie widzę, że to rezultat MOICH działań i MOICH wyborów, a nie scenarzysty, który akurat miał fantazję by dać mi albo ograniczyć wybory. I jest to dużo lepsza decyzja, niż przytoczony w wywiadzie dla Polygamii cytat o Wielkim Złym Wampirze:

„Naprawdę. Robimy to, zresztą robiliśmy to już w Wiedźminie 3 w dodatku Krew i wino. Jest tam ten starszy wampir, przed którym wszyscy ostrzegają Geralta. Mówią, że nie będzie w stanie go pokonać. Jest zbyt potężny, jego moc jest niemal boska. “Nie rzucaj mu wyzwania, nie próbuj z nim walczyć”. I jeżeli mimo tego gracz pójdzie do tego wampira i spróbuje go pokonać, zostaje momentalnie zabity. I tyle. Nie ma nawet minimalnej szansy na jego pokonanie”.

Chcę decydować o tym co zrobię, i jak to zrobię, a nie wpadać na Wielkie Wampirze Ściany. Dlatego, choć mam trochę zastrzeżeń do pokazanego dema, zdecydowanie wolę mieć decyzyjność jak w tym 50-minutowym demie, którym chwalą się Czerwoni, niż czasem mieć nad czymś kontrolę, jak to bywa u Geralta. I nikt nie powie mi, że wszystkie wspomniane ślepe zaułki, od jakich odbijałem się w Wiedźminie 3 to był, jak twierdzi we wspomnianym wywiadzie Patrick Mills, były po prostu „rzeczami, których Geralt by nie zrobił” – część z nich była po prostu leniwym projektowaniem zadań, których nikomu nie chciało się wydłużać dodając kolejne linie dialogu. Oby Cyberpunk był pod tym względem lepszy.