Za nami 365 kolejnych, pełnych dni życia – tak realnego jak i wirtualnego. Co najbardziej zwróciło naszą uwagę w świecie gier?

Ten wpis będzie się składał niejako z dwóch części. Z jednej bowiem strony głupio podsumowywać dany rok, bez odnoszenia się do produktów i wydarzeń, które miały w nim miejsce, a z drugiej prawda jest taka, że na kilkadziesiąt tytułów, które udało mi się ukończyć od stycznia do grudnia 2021 roku, chyba raptem tylko dwa zostały wydane w tym przedziale czasowym. Istnieje jednak szansa, że jest więcej osób, które lubią, żeby produkcje „poleżały”, zanim się za nie zabiorą, więc chętnie podzielę się opinią o wybranych grach, które gościły na moim PC w przeciągu ostatnich dwunastu miesięcy.

Rok 2021 był pierwszym „pełnym”, w którym doświadczyliśmy mocy konsol najnowszej generacji. Mimo że zarówno Xbox Series X / S jak i PlayStation 5 ukazały się jeszcze w 2020, to ogólne problemy z ich dostępnością pozwoliły im rozwinąć skrzydła dopiero w 2021. Najnowsze produkty od Microsoftu i Sony oferują fantastyczne osiągi, a na rynku z pewnością będzie coraz więcej gier, które uwalniają ich potencjał… ale to nie te konsole, czy nawet gry na nie zmusiły mnie do najbardziej intensywnych przemyśleń na temat przyszłości branży… dokonała tego usługa.

Czy mowa o Xbox All Access, czy konkretnie o Xbox Game Pass (obojętnie czy w wersji „Ultimate”, czy zwykłej) to z mojej perspektywy Microsoft rozbił bank. Nigdy wcześniej model subskrypcji nie oferował tak wiele za tak niewiele. Korzystając z promocyjnej oferty kupna dostępu do usługi za 4 zł za miesiąc (a momentami nawet za trzy miesiące) niezliczona liczba graczy otrzymała dostęp do pokaźnej biblioteki gier, zawierającej także nowości.

Standardem, przy okazji premiery danego tytułu, stało się zadawanie pytania: „a będzie w Game Passie?”. Od razu powiem, że ja z tej oferty nie skorzystałem. Ujawnił się we mnie jakiś wewnętrzny „konserwatyzm”, który nie godzi się na to, żeby nie mieć dostępu do danej gry na stałe po jednorazowej opłacie. W końcu zrozumiałem jak czuli się fani pudełek, gdy świat został wzięty przebojem przez dystrybucję cyfrową (której, z kolei, byłem praktycznie od początku wielkim zwolennikiem).

Biorąc jednak kartkę i ołówek, a następnie dodając dwa do dwóch nie sposób zaprzeczyć, że stosunek ceny do jakości tej usługi jest praktycznie niezrównany. Nieco później do tego „wyścigu o subskrybentów” z mocną ofertą dołączyło imperium Jeffa Bezosa, bo Amazon Prime Gaming nie pozostał na polu opłacalności dłużny. Jak długo będziemy obserwować tak korzystne promocje na Game Pass, Amazon Prime Gaming i inne subskrypcje (no bo nie oszukujmy się – to nie potrwa wiecznie)? Czas pokaże.

Pozostając jeszcze na moment przy Microsoft, to mimo że sprzętem, na którym gram na co dzień jest pecet, a nie Xbox, i tak będę obserwował poczynania tej firmy, bo w marcu minionego roku miało miejsce nie lada przejęcie – Microsoft wykupił Zenimax Media, czyli w komplecie „zgarnął” też Bethesdę i powiązane z nią podmioty. Czy przyszłe tytuły z tak uznanych serii jak Elder Scrolls, czy Doom będą wydawane ekskluzywnie na sprzęt i platformy Microsoftu? Dowiemy się pewnie szybciej, niż nam się wydaje.

Przejdźmy jednak do gier (i ponownie zaznaczę, że niekoniecznie są to najnowsze produkcje, lecz takie, którymi się bezpośrednio zainteresowałem). W roku 2021 nadrobiłem ostatni megahit od id Software, czyli Doom Eternal, wraz z obydwoma jego DLC – czyli także wydanym w marcu The Ancient Gods – Part 2.

Ciężko opisać słowami jak wielką frajdę dała mi ta gra. Stanowi ona mój obecny standard jakości wykonania, do którego porównuję inne FPSy. Jednocześnie staram się nie porównywać jej zbytnio pod względem rozgrywki do Dooma z roku 2016, bo są to na tyle różne produkty (jeśli idzie o ich projekt), że bez problemu można znaleźć argumenty wywyższające dowolny z tych tytułów wobec drugiego. Ja się cieszę, że id Software nie poszło drogą „więcej tego samego”. Zaoferowali nowość z kilkoma kontrowersyjnymi, ale uzasadnionymi zmianami. Jedyna „wada” Doom Eternal jest taka, że trzeba nauczyć się w tę grę grać zanim zacznie ona przynosić przyjemność. Przez pierwsze trzy / cztery dni mój palec drżał momentami nad przyciskiem „uninstall”, ale się zawziąłem i nie żałuję.

Nie byłbym sobą, gdybym oprócz FPSów nie zwrócił również uwagi na bijatyki. To w roku 2021 przemogłem strach i zapoznałem się wstępnie z takimi seriami jak Guilty Gear, czy BlazBlue. Postanowiłem jednak skoczyć na nieco głębszą wodę i zamiast grać w najnowszy (i chwalony za przyjazność dla nowych użytkowników) Guilty Gear Strive, sięgnąłem nieco drzewiej i ambitnie zainstalowałem wszystkie dostępne na Steam poprzednie części, aż do Guilty Gear XX Accent Core Plus R włącznie.

Nie bolało aż tak jak się spodziewałem, a pozwoliło mi zrozumieć fenomen tych gier.

Jednak to nie Guilty Gear najbardziej mnie oczarował w temacie mordoklepek. Laur zwycięzcy przypada tutaj Streets of Rage 4. Jak to już wielokrotnie przy różnych okazjach mówiłem: tytuł ten nie zniszczył nic z tego co lubimy w chodzonych bijatykach, za to wszystko co dodał jest na plus. Jeżeli ktoś jeszcze nie próbował, a lubi „iść w prawo” (z przeszkodami ;)) to gorąco polecam. Odrzucając na bok nostalgię stwierdzam, że Streets of Rage 4 to najlepsza chodzona bijatyka w jaką grałem w życiu.

Rok 2021 stał także pod znakiem remasterów, gdzie kolektywna jaźń graczy wydała wyrok odnośnie tego, co na tym polu było dobre, a co złe. Nie mówiąc wprost, do której kategorii należy przypisać, które tytuły (bądź ich konkretne cechy), zdecydowanie najgłośniej było o Diablo II: Resurrected oraz Grand Theft Auto: The Trilogy – The Definitive Edition. Ponieważ opary kontrowersji jeszcze nie opadły, póki co zadowolę się pierwotnymi wydaniami obydwu gier.

„Na warsztat” wziąłem za to co innego: Command & Conquer: Remastered Collection. Ukończyłem zarówno Tiberian Dawn jak i Red Alert i mówię z pełnym przekonaniem, że ta kolekcja to jest WZÓR tego jak należy robić remastery. Gdy system E.V.A. przywitał mnie po instalacji słowami „welcome back, commander” to przeszły mnie ciarki, a głowa dostała strzał wspomnień… a potem było coraz lepiej. Ogromne brawa dla twórców!

Jeszcze w temacie remasterów, minione lato przyniosło też bardzo fajny prezent od Bethesdy – na okoliczność dwudziestych piątych (!!!) urodzin Quake’a gracze otrzymali odświeżoną wersję… i to w formie darmowej łatki! Piękny gest ze strony wydawcy 🙂 Po więcej informacji zapraszam do wpisu Voyagera, ale skoro o urodzinach Quake’a mowa to dorzucę coś od siebie.

W czerwcu zorganizowałem urodzinowy deathmatch”, który był wybitnie udany, do czego przyczyniły się oczywiście osoby, które wzięły w nim udział. Lepszej frekwencji nie mogłem sobie wymarzyć – nie zawiedliście!

Nagrałem wtedy trochę materiału filmowego, na którym uwieczniłem niektóre fragi i fragmenty rozmów oraz z którego przygotowałem pamiątkowy skrót. Jestem niezmiernie wdzięczny graczom, z którymi mogłem tamtego dnia „wymienić się” granatami, rakietami, promieniami spawarek i (przede wszystkim!) głupotami wygadywanymi na kanale głosowym. Jeżeli tam byliście, to mam nadzieję, że bawiliście się tak dobrze jak ja 🙂 Oto wspomniany skrót:

Na koniec tego przydługiego już wpisu zostawiłem polskie podwórko. Po pierwsze i najważniejsze, zakupiłem i ukończyłem grę powszechnie uważaną za pierwszy, komercyjnie wydany polski produkt z naszej ukochanej gałęzi rozrywki, czyli Puszkę Pandory, której autorem jest nie kto inny jak sam (baczność!) Naczelny (spocznij!), czyli Marcin „Borek” Borkowski. Nie była to jednak wersja oryginalna, a reedycja wzbogacona o nowe funkcje oraz intro i outro, do których to nowinek rękę przyłożył szereg uzdolnionych osób (m.in. Voyager). Jest to o tyle ważne, że prawdopodobnie od oryginału bym się odbił z racji toporności i leciwości interfejsu, ale remaster (tę reedycję można bez wstydu tak określić) dał mi sporo frajdy.

Drugim polskim tytułem, który ukończyłem w roku 2021 był Ghostrunner. Szybka, wymagająca gra zręcznościowa okraszona cyberpunkowym klimatem. Mi ta produkcja podeszła idealnie, ale jeżeli ktoś nie jest pewien, czy tempo i poziom trudności będą mu odpowiadać to w serwisach Steam i GOG można zainstalować demo gry i przekonać się samemu. To właśnie demo zachęciło mnie do zapoznania się z pełną wersją.

A skoro już jesteśmy w temacie polskich gier w klimatach cyberpunkowych, to pora na pointę. Rok 2021 minął w dużej mierze pod znakiem rozmów o Cyberpunk 2077. Jedni wychwalali grę za jej walory fabularne, inni ganili ją za niedoróbki techniczne (których z każdą łatką jest coraz mniej). Ja zasilałem grono osób przeciwnych grze, ale już bez wdawania się w szczegóły przyznam, że z początkiem roku 2022 naszła mnie refleksja.

Obecny rynek gier oferuje coś każdemu graczowi. Fani bijatyk, symulatorów, RPGów, gier logicznych, przygodówek – absolutnie wszyscy mogą znaleźć coś nowego dla siebie. Dlaczego więc marnowałem czas i energię na podkreślanie czego nie lubię zamiast promować to co lubię? A może to było z zazdrości? Może widziałem jak Cyberpunk 2077 mimo wszystkich swoich wad potrafił też pokazać zalety, które zjednoczyły miliony graczy w dyskusji na temat tytułu, który dał im radość? I gdzieś tam podskórnie widziałem, że nierzadko ta radość była większa od tego co ja czułem, grając w „lepsze” tytuły?

Bez względu na to jaki był powód, moje noworoczne postanowienie jeśli idzie o gry to skupiać się więcej na tych tytułach, które mnie autentycznie i pozytywnie interesują, a tych które mnie bezpośrednio nie interesują nie krytykować (lub znacznie tę krytykę ograniczyć). Żyjmy i dajmy żyć innym – dla każdego z nas starczy w tej cyberprzestrzeni miejsca. Jak to powiedziała Motoko Kusanagi na końcu filmu Ghost in the Shell – „The net is vast and infinite” 🙂

A jakie mam oczekiwania od roku 2022? Jest to rok, w którym Wolfenstein 3D skończy 30 lat, podobnie zresztą jak Mortal Kombat (podziękowania dla grupy Loading za przypomnienie o tych rocznicach). Ufam, że w związku z powyższym coś się w tematach tych serii wydarzy 😉

Życzę wszystkim graczom wszystkiego dobrego w nowym roku 2022!