Podobnie jak rok temu, wpis ten będzie miał charakter osobisty, a to dlatego że zgodnie z tradycją pokończyłem szereg gier, z których praktycznie żadna nie była wydana w roku 2022.
Jeżeli więc interesuje was podsumowanie produkcji konkretnie z minionego roku, to uczciwie mówię, że na tym etapie możecie przestać czytać, bo dużo tego nie będzie. Ja lubię jak gra „poleży”, zanim się za nią wezmę. Do tego czasu zdąży być najczęściej połatana, wyjdą jakieś dodatki, może jakieś ciekawe mody i najpewniej będzie już choć trochę przeceniona. Reasumując: mi się nie spieszy 😉
Z moich notatek wynika, że w zeszłym roku ukończyłem nieco ponad dwadzieścia gier i wybrałem z tej listy ok. piętnaście tytułów, o których chciałbym napisać po kilka zdań. No to jedziemy!
The Last Blade 1 / 2 (1997 / 1998)
Na pierwszy ogień idą dwie części bijatyki od SNK. Jeżeli komuś spodobała się seria Samurai Shodown i ma po niej niedosyt nawalanek 2D z bronią białą w roli głównej, to może śmiało sięgnąć właśnie po The Last Blade jak i kontynuację.
To co mi się pozytywnie zapisało w pamięci, to AI, które w klasycznych przedstawicielach gatunku zwykle nawet nie próbuje za bardzo ukrywać, że oszukuje, zawsze idealnie reagując na to co akurat robi gracz. Z The Last Blade nie miałem takiego wrażenia. Nie twierdzę, że wszystko udało się zrobić na jednym „kredycie”, ale nie musiałem też ich „dorzucać” w nieskończoność, a w finałowej walce dwójki towarzyszyło mi uczucie, że tak długo jak pozostanę ostrożny i precyzyjnie będę wybierał moment do ataku, to wyjdę z tego zwycięsko – i tak moim zdaniem powinno być w bijatykach. Niżej filmik właśnie z mojej walki z bossem w The Last Blade 2:
Serious Sam 4 + Siberian Mayhem (2020 / 2022)
Premierze czwartej części Poważnego Sama towarzyszyły kontrowersje związane z niedorobieniem technicznym gry. Postanowiłem wtedy poczekać i grę kupiłem tuż przed premierą dodatku wydanego dwa lata później (uznałem, że jeśli ogarnęli już problemy w podstawce, to w dodatku się nie powtórzą). To była dobra decyzja!
Jaki jest Serious Sam każdy fan serii wie i czwórka nie próbowała tu wymyślać koła na nowo. Dostaliśmy to co zawsze, ale w uwspółcześnionej oprawie – i dobrze! Mam wrażenie, że Serious Sam niejako pełni w świecie gier rolę, którą oryginalnie miał Duke Nukem, zanim Gearbox nie przejął marki i postanowił z nią nic większego więcej nie robić.
Wydany na początku 2022 roku dodatek przenosi nas na tytułową Syberię, gdzie Sam będzie miał okazję m.in. postrzelać z kałacha (zaskoczenie nie? ;)) i osobiście pozna ładną panią specjalizującą się w broni snajperskiej, która była wspominana w podstawowej części gry (pani snajper była wspominana, a nie jej broń ;)).
Jeżeli spoilery wam niestraszne i / lub nie chce wam się grać samemu, to załączam filmik z mojej potyczki z finałowym bossem dodatku.
Dead or Alive 5: Last Round (2015)
Piąta część serii słynącej z przesadzonej (choć obecnie i tak bardziej stonowanej, w porównaniu do przeszłości) fizyki falowania biustu bohaterek jest dla mnie o tyle dziwną bijatyką, że mimo leciwości ciężko dorwać ją w fajnej cenie. Już nawet nowszą, szóstą część widziałem sprzedawaną taniej zanim kupiłem piątkę!
Zależało mi konkretnie na tej piątce głównie dlatego, że gościnnie występują tu cztery postacie z serii Virtua Fighter (o którym później): Akira, Pai, Jacky i Sarah. Gdy już nabyłem omawiany tytuł i zacząłem się bawić samouczkiem doszedłem do wniosku, że opinia niepoważnej gry „o cyckach” jest nieuczciwa i przesadzona – Dead or Alive 5 oferuje naprawdę fajny i rozbudowany system gry!
Jak w niejednej innej bijatyce 3D, także i tutaj wyjątkowo efektownie wyglądają animacje rzutów. Macie zatem krótką ich prezentację w wykonaniu Bassa!… żartowałem – rzuty wykona oczywiście Tina 😉
Hellbound (2020)
Czym byłby rok bez ukończonego chociaż jednego, nowożytnego boomer shootera! Tym razem padło na Hellbound, grę która szczerze powiedziawszy nie wyróżnia się jakoś szczególnie spośród tłumu, ale jednocześnie wszystko robi poprawnie i jeżeli ktoś lubi gatunek, a brakuje mu pomysłów w co grać, to może spokojnie po tę produkcję sięgnąć. Ot takie 6/10.
To co jest ciekawe to to, że firma odpowiedzialna za grę, czyli Saibot Studios, pochodzi… z Argentyny! Być może o czymś zapomniałem, ale jestem prawie pewien, że czyni to Hellbound pierwszą grą w jaką grałem i ukończyłem, pochodzącą z tamtego kraju.
Na filmiku niżej finałowy boss fight w moim wykonaniu.
Marathon (1994)
Pozostajemy w klimatach strzelanek pierwszoosobowych, ale tym razem mowa o prawdziwej klasyce – Marathon, czyli „odpowiedź Macintosha na Dooma”. Przyznam, że trochę mi szkoda, że ta produkcja była na początku dystrybuowana na tak niepopularnej (jeśli chodzi o gry) platformie jak Macintosh, bo zrobiła na mnie piorunujące wrażenie i myślę, że gdyby od początku była reklamowana jako tytuł na PC, to dziś stałaby w szeregu z takimi kamieniami milowymi jak Doom, Duke Nukem 3D, czy Quake.
Sekretem sukcesu Marathon jest fabuła. Oczywiście poznajemy ją w sposób charakterystyczny dla czasów, gdy gra została wydana, czyli czytając ściany tekstu, ale nie przeszkodziło mi to w tym, żeby się wkręcić! Statek kosmiczny zbudowany z jednego z księżyców Marsa (!!!); inwazja obcych; zbuntowane AI (i to niejedno) – to wszystko znajdziemy w Marathon, a nawet nie wspomniałem jeszcze o rewolucyjnych na tamte czasy elementach rozgrywki (chociażby możliwość robienia rocket jumpów, czy obecność NPCów, którzy są masakrowani przez obcych na naszych oczach).
Na koniec najlepsze – cała trylogia Marathon została oficjalnie udostępniona za darmo przez firmę Bungie (tak tak – tę samą, która później stworzyła serię Halo), a na nowoczesnych komputerach możemy w nią wygodnie pograć korzystając z portu Aleph One. Polecam fanom gier „doomopodobnych”!
Get Even (2017)
Polski akcent na mojej liście i gra, która miała wyjątkowego pecha, bo czas jej premiery zbiegł się z zamachem terrorystycznym po koncercie Ariany Grande w Manchesterze, co zmusiło twórców do przesunięcia wydania rynkowego. Brak dodatkowych wyjaśnień powodował, że gracze uznali to za wymówkę i skrytykowali produkcję.
Dopiero rok później, podczas panelu Farm 51 na Pixel Heaven poznaliśmy całą historię – okazało się, że wydarzenia w grze (bez spoilerów) mogą źle się kojarzyć osobom, które utraciły w zamachu bliskich, więc wydanie gry byłoby w złym tonie, ale z kolei wchodzenie w szczegóły zepsułoby fabułę. Bardzo niefortunna dla wydawcy sytuacja.
A w sam tytuł grało mi się dobrze – oprócz strzelania mamy tu mocno rozbudowany wątek detektywistyczny, w którym próbujemy zrekonstruować wydarzenia z naszej przeszłości i przyznam, że było to dla mnie absorbujące. Mimo nieco wolniejszego tempa od gier, które zwykle preferuję, absolutnie nie żałuję czasu poświęconego na Get Even.
Rage 2: TerrorMania (2019)
Mimo że podstawkę i pierwsze DLC („Rise of the Ghosts”) ukończyłem już wcześniej, to dopiero w minionym roku zabrałem się za dodatek TerrorMania. Nie jest jakoś szczególnie godny zapamiętania, ale jako nawalanka z halloweenową nutką może być.
Przy tej okazji postanowiłem jednak tak czy owak przejść całe Rage 2 jeszcze raz, a to dla „uczczenia” innego wydarzenia. W maju 2022 roku Bethesda podjęła decyzję o zamknięciu swojej platformy Bethesda Launcher. Osoby, które posiadały tam gry otrzymały ich kopie na Steam, co było z mojej perspektywy świetnym ruchem i uświadomiło mi jedną rzecz – czasem lepiej dopłacić.
Piszę w kontekście tego, że w przeszłości twierdziłem, że najważniejsza wśród konkurencyjnych platform jest cena i najlepiej kupić grę tam gdzie taniej. Jako że na Bethesda Launcher można było kupić taniej m.in. Rage 2 to tak zrobiłem i szybko pożałowałem. Brak możliwości łatwego robienia i zachowywania zrzutów ekranu. Brak opcji społecznościowych. Brak systemu osiągnięć, oraz chyba najgorszy grzech – brak zapisów stanu gry w chmurze! Ta platforma wróciła mnie do lat 90-tych, bo znowu musiałem ręcznie robić kopie plików z zapisami gry i odkładać je w bezpieczne miejsce. Miałem więc więcej szczęścia, niż rozumu, że Bethesda Launcher zniknął z rynku, a gry pojawiły się u mnie na Steam.
Przy Rage 2 bawiłem się tak dobrze, że postanowiłem wbić „calaka” i tak też się stało. Poniżej moja walka z jednym z bossów (Cyber Crusher) na poziomie trudności „ultra-nightmare”.
Commando (1985)
Lubię gry run’n’gun, więc postanowiłem również nadrobić klasyk nad klasykami gatunku – Commando w wersji z automatów (wcześniej grałem przez moment tylko w port z ZX Spectrum)! To jedna z tych gier, do których człowiek siada, myśląc że jest niezły, a już po kilku chwilach uświadamia sobie, że jednak ma dwie lewe ręce.
Grałem w Commando poprzez Capcom Arcade Stadium, który umożliwia zapis gry w dowolnym momencie i tym sposobem grę udało się skończyć, ale jakbym miał grać tak jak Capcom przykazał, czyli wrzucając żetony, to bym w życiu tego nie zrobił, bo w grze… nie ma opcji kontynuacji! Nie wiem czy tak było na oryginalnym automacie, ale wersja zawarta w Capcom Arcade Stadium tak właśnie ma. Jeżeli ktoś szuka wyzwań, a nie miał jeszcze styczności z Commando, to polecam!
Mortal Kombat Trilogy (1996)
W roku 2022 obchodziliśmy 30-lecie serii Mortal Kombat. Jeszcze zanim ta okazja przyszła powiedziałem, że w ramach jubileuszu jako „plan minimum” od wydawcy chciałbym chociaż ponowne wydanie Mortal Kombat Trilogy w serwisie GOG – i to życzenie się spełniło!
Bardzo przyjemnie było wrócić do tego ostatniego, „dużego” przedstawiciela serii jeśli idzie o erę 2D. Wiem, że była to część niedorobiona (patrz: animacje „biegu” u klasycznych postaci, jak np. Kano z MK1); wiem że była to część niezbalansowana (Noob Saibot!), ale jak tylko przy niej usiadłem to nostalgiczne wspomnienia zrobiły swoje i uśmiech sam wskoczył mi na twarz (do dziś pamiętam jak kupiliśmy z tatą pudełkowy oryginał podczas wizyty na giełdzie na Grzybowskiej w Warszawie).
No i dopiero po tych wszystkich latach udało mi się to, czego nie potrafiłem zrobić, grając w latach 90-tych – pokonałem Chameleona (a było blisko… zobaczcie ostatnią rundę)!
StarCraft: Remastered (2017)
Kolejny klasyk wszech czasów, ale tym razem w odświeżonej formie. Nie wiem co więcej napisać ponad to, że StarCraft to cały czas złoty standard tego jak dobrze zrobić RTSa. Porywająca kampania z ciekawymi bohaterami; tryb sieciowy, który pokochał cały świat, z Koreą Południową na czele; oraz trzy rasy, którymi z jednej strony gra się zupełnie różnie, a z drugiej udało się je dobrze zbalansować (pomińmy póki co gry na najwyższym poziomie – nawet jeżeli któraś ze stron ma odgórną przewagę, to jest ona na tyle niewielka, że dla 99% graczy nigdy nie będzie to problemem).
Nawet w oryginalną wersję o niskiej rozdzielczości gra się świetnie do dziś, więc remaster sprawił, że czas spędzony przy tej produkcji będzie jeszcze przyjemniejszy.
Virtua Fighter 5 Final Showdown (2010)
Jeżeli jest coś czego żałuję jako fan bijatyk to tego jak po macoszemu została potraktowana seria Virtua Fighter. Jeśli spojrzymy na wszystkie inne liczące się serie, które debiutowały w latach 90-tych (lub wcześniej – jak Street Fighter) to zobaczymy, że każda z nich ma się bardzo dobrze – możemy cieszyć się nowymi wydaniami Mortal Kombat, King of Fighters, Tekkena, Street Fightera, czy Guilty Gear… a Virtua Fighter? Ostatnia „główna” część była wydana w 2006 roku, a jej ostatni znaczący wariant (czyli właśnie Final Showdown) w 2010 roku. Wprawdzie w 2021 roku otrzymaliśmy wersję Ultimate Showdown, ale po ponad dekadzie przerwy oczekiwałem jednak czegoś więcej, niż zmian, które w innych produkcjach wypuszczane są w ramach łatek… a na domiar złego był to tytuł ekskluzywny dla PlayStation 4.
Jako pecetowiec sięgnąłem więc po Final Showdown. Oficjalnego, niezależnego portu nie ma, ale bijatyka wbudowana jest w grę Yakuza 6: The Song of Life (jako „mini-gra”), którą kupiłem właśnie tylko po to, żeby pograć sobie w Virtua Fighter 5. O Yakuzie nie wiem praktycznie nic – włączyłem ją i pomijałem przerywniki filmowe, aby tylko jak najszybciej dotrzeć do omawianej nawalanki.
Co do samej rozgrywki to była bardzo dobra – szczególnie spodobało mi się AI, które sprawiało wrażenie bliższego temu jak gra prawdziwy człowiek, niż w przypadku Virtua Fighter 2, gdzie z kolei taki Akira praktycznie zawsze wyprowadzał idealną kontrę akurat na ten cios, który wykonywałem… i z tego powodu piątka narobiła mi „smaka” na więcej – mam nadzieję, że doczekamy kiedyś pełnoprawnego Virtua Fighter 6 i że zawita on oficjalnie także na komputerach domowych (jak swego czasu jedynka i dwójka).
Niżej moja walka z Dural, do której standardowo mamy jedno podejście (w przypadku porażki nie ma możliwości powtórki – gra się kończy).
Dangerous Dave (1990)
O rety, to dopiero skamielina! Zanim John Romero wstąpił w szeregi id Software napisał Dave’a na komputer Apple II, a potem przeportował go na PC. Jaka ta gra jest każdy widzi na screenie – platformówka oparta o statyczne ekrany, które przełączają się w całości w momencie, gdy podejdziemy do krawędzi, bo dopiero po połączeniu sił z Johnem Carmackiem dało się uzyskać na pecetach płynny i szybki scrolling w tego typu grach.
Dangerous Dave to taka gierka na pół godziny, co możecie zaobserwować na filmiku niżej, i już ją kiedyś ukończyłem, ale teraz skutecznie posłużyła mi jako przystawka przed kolejnym tytułem…
Dangerous Dave in the Haunted Mansion (1991)
Z całej tej listy to właśnie ten tytuł jest dla mnie największym zastrzykiem nostalgii, bo tu nawet nie chodzi o grę, a okoliczności. Mam przyjaciela, takiego „od piaskownicy”, do którego jako dzieciak często chodziłem, żebyśmy pograli razem na komputerze. To był pecet od firmy Olivetti z procesorem 286 i jednym megabajtem RAMu w środku. I to na tym sprzęcie graliśmy razem m.in. w Dangerous Dave in the Haunted Mansion. Pamiętam, że Łukasz włączał wtedy „Thriller” Michaela Jacksona (jeszcze z kasety magnetofonowej) i z dubeltówką w dłoni ruszaliśmy rozwalać zombiaki, jadowite pająki i inne pokraki.
W przeciwieństwie do Dangerous Dave, druga część serii wykorzystywała już scrolling ekranu, a dodatkowo cechowała się bardzo dużą (jak na tamte czasy) ilością przemocy – niczego innego po id Software bym się nie spodziewał, bo to z ich warsztatu wyszła ta produkcja.
Poziom trudności był dosyć wysoki, bo w wielu przypadkach tytuł wymagał po prostu znajomości fragmentu planszy na pamięć, żeby wiedzieć w którym momencie uskoczyć przed niebezpieczeństwem. Szczególnie trudny był etap w jaskini pod domem i nie wiem czy kiedykolwiek udało nam się go ukończyć – może Łukasz dał radę, ale ja na pewno nie… aż do ubiegłego roku!
W grze są dwa boss fighty i obydwa zobaczycie na filmie niżej. A zatem po ponad trzydziestu latach nareszcie ukończyłem Dangerous Dave in the Haunted Mansion i zabiłem ostatniego demona. Luke, jeśli to przeczytasz to wiedz, że filmik jest z dedykacją dla Ciebie – dorwałem dziada! 😉
80’s Overdrive (2020)
Jakbym miał wskazać gatunki, za którymi nie przepadam to wymieniłbym m.in. grand strategies i ścigałki… ale raz na jakiś czas trafi się jakiś tytuł w tym drugim gatunku, od którego nie mogę się oderwać. Takie było dla mnie kiedyś Death Rally i takie w 2022 roku okazało się 80s Overdrive.
Ewidentnie wzorowana na Outrun gra przenosi nas w tytułowe lata 80-te przede wszystkim za sprawą ścieżki dźwiękowej reprezentującej synthwave. Czy trzeba czegoś więcej? Ja nie potrzebowałem i grę ukończyłem z radością. Poniżej przykładowy wyścig.
Tekken 7 (2017)
Na zakończenie reprezentant serii uważanej przez wielu za najlepsze co spotkało bijatyki. Słowem wyjaśnienia powiem, że ja Tekkena 7 już kiedyś ukończyłem – czyli zakończyłem story mode… ale została mi jedna, ostatnia bonusowa walka z Akumą, którego mimo zaciśniętych zębów i wytrzeszczonych oczu nie mogłem po prostu pokonać… i nareszcie w zeszłym roku w końcu padł! UFF! To teraz mogę bez wstydu mówić, że NAPRAWDĘ ukończyłem Tekken 7 😉
No i to by było na tyle. Jeśli dotrwaliście tutaj to gratuluję i dziękuję za uwagę. Życzę wszystkim udanego roku 2023, który upłynie pod znakiem gier, a kupka wstydu będzie się raczej zmniejszać, niż piąć coraz wyżej.