W pierwszego Tom Clancy’s Ghost Recon: Wildlands grywam do dziś. Tytuł ten po prostu mnie wciągnął. Serio, już samo zwiedzanie wirtualnej Boliwii działa na mnie odprężająco. Gra daje też sporo frajdy – zarówno solo, jak i z kumplami w kooperacji. Wkrótce pojawi się druga część Dziczy, o podtytule Breakpoint. Gdy tylko nadarzyła się okazja, aby sprawdzić jej wersję beta, musiałem z niej skorzystać.

Wyspa Aurora, na której toczy się akcja nowego Wildlands przypadła mi do gustu. Chociaż, nie powiem, wolałbym hasać po jakiejś prawdziwej krainie. Przez ten zabieg twórców nie mogłem oprzeć się wrażeniu, jakbym ostatnio widział gdzieś coś podobnego. Wymyślone wyspiarskie państewko, opanowane przez uzbrojonych po zęby bandziorów, posiłkujących się zabójczymi dronami. Skojarzenia z Just Cause 4 są tu jak najbardziej na miejscu.

Co mnie zdziwiło to zmiana charakteru Breakpoint w stosunku do poprzedniej części gry. Autorzy zdecydowali, że dwójka Wildlands stanie się looter shooterem. To wciąż taktyczna strzelanka, ale co chwila zasypywała mnie bardziej lub mniej potrzebnym szmelcem. Każda giwera lub część ubioru charakteryzuje się odpowiednim poziomem, więc ze sporą częstotliwością zmieniałem np. buty mojego awatara. Nie wspominam już o znajdowanej w skrzyniach broni, bo tej jest prawdziwe zatrzęsienie.

Poza wspomnianym tytułem Avalanche widać tu spore zapożyczenia z The Division. Główny hub jest tego najlepszym dowodem. To samo tyczy się części przeciwników. Gra zachowała swój taktyczny rodowód jeśli idzie o starcia z ludzkimi oponentami. Nie miałem problemu z pozbyciem się wrogów za pomocą starego, dobrego strzału w głowę. Sytuacja komplikowała się za każdym razem, gdy na polu walki pojawiały się drony. Te mechaniczne ustrojstwa robią tu za prawdziwe gąbki na naboje. Tak jak w przypadku bandziorów z The Division, trzeba wpakować w nie sporo ołowiu, żeby je rozwalić. Nie mogę też oprzeć się wrażeniu, że mechanika strzelania bardziej pasuje do taktycznego wojowania. Przy headshotach, czy krótkich seriach, adwersarzy zdejmuje się z łatwością. Gorzej jest przy ogniu ciągłym, wtedy odrzut bywa przerażająco silny.

Szybko przeszedłem misje głównego wątku fabularnego dostępne w becie, zostawiając sobie na później wszelkie aktywności poboczne. Mapa dosłownie roi się od znaków zapytania. Plusem jest to, że Aurorę można zwiedzać bez nachalnych znaczników. Tak jak ma to miejsce w Assassin’s Creed: Odyssey. I takie rozwiązanie bardzo mi się podoba. Trzeba trochę pokombinować, aby znaleźć cel misji, choć nie jest to wybitnie trudne. O ile czyta się ze zrozumieniem i potrafi korzystać z mapy.

Mógłbym tu pozłorzeczyć na glitche i bugi jakie towarzyszyły mi w rozgrywce. Ale wiem, że to tylko beta, więc większość z tych problemów ma szanse zniknąć po premierze pełnej wersji. Wtedy też przekonam się, na jak długo przyciągnie mnie do siebie Breakpoint. Już teraz widać, że mogę mieć tu sporo do roboty. Zarówno solo jak i z kumplami.