Obcowanie z symulatorami od MicroProse było czystą przyjemnością. Szczególnie jeśli miało się do czynienia z oryginalnym wydaniem, a nie piracką kopią prosto z giełdy. Kiedy przyniosłem do domu pudełko z grą F-19 Stealth Fighter, nawet nie przypuszczałem, jakie skarby kryją się w środku.

Duże zafoliowane dyskietki z naklejkami to przedsmak tego, co czekało na mnie w dalszej kolejności. Na pierwszy ogień poszło opasłe tomisko instrukcji, gdzie na prawie 200 stronach mogłem znaleźć wszystko, co pomocne w zostaniu wirtualnym pilotem. Opisy i parametry samolotów wojskowych z tytułowym F-19 na czele. Ciekawe, że akurat ten model nigdy nie trafił do czynnej służby i pozostał jedynie projektem na papierze. Nie przeszkadzało to co niektórym snuć teorie, że niewidzialny dla radarów cud amerykański myśliwiec lata gdzieś nad Zatoką Perską, atakując cele w Iraku. Drugi z dostępnych samolotów, czyli F-117, był wtedy ostatnim krzykiem techniki, mającym zmienić oblicze pola walki.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Ponadto na kolejnych stronach przedstawiono szczegółowe opisy dostępnych teatrów działań jak Libia, Przylądek Północny czy bardziej swojskie rejony Europy Centralnej w której można było polatać także nad Polską. Przyznam, że dość dziwnym doświadczeniem było otrzymywać zadania typu „Zniszcz stację radarową pod Krakowem” czy „Lotnisko pod Warszawą”. No cóż, to wszystko wynikało z ówczesnej sytuacji politycznej, kiedy to nasz kraj znalazł się po nieodpowiedniej stronie barykady.

Dużą część instrukcji wypełniał poradnik sztuki pilotażu, w którym oprócz opisów technik startu i lądowania samolotem przedstawiono zasady ataku na cele naziemne, możliwe manewry w walce powietrznej czy sposoby na uniknięcie wykrycia przez radary nieprzyjaciela. To była istna kopalnia wiedzy w czasach, kiedy o Wikipedii czy internetowych poradnikach nikt nawet nie marzył.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Kolejną niespodzianka w pudełku były drukowane mapy związane z obszarami działań bojowych, na których oznaczono sieć baterii przeciwlotniczych przeciwnika, lotniska i istotne elementy infrastruktury. Kapitalna sprawa. A na samym dnie czekała na mnie jeszcze specjalna nakładka na klawiaturę z wydrukowanymi klawiszami kontrolnymi. Po nałożeniu jej na Amigę miałem przejrzysty wgląd, którym klawiszem sterować ciągiem silnika, gdzie wyrzucać flary, czym przełączać ekrany kontrolne w kabinie czy wreszcie jak w podbramkowej sytuacji uruchomić katapultę.

W pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych oryginały kosztowały krocie. Ale takie wydania jak F-19 utwierdzały mnie w przekonaniu, że warto od czasu do czasu wydać uciułane oszczędności, żeby cieszyć się tak fantastycznym wydaniem. Zabawa przed ekranem zyskiwała zupełnie nowe oblicze.