Wiecie jakiej gry, nawet nie wymieniając jej tytułu ani jeden raz w całym tym materiale (nie licząc tagów) – nie sposób zapomnieć, że trzy tygodnie dzielą nas od premiery jednej z najważniejszych gier, jakie opuściły (nie bez poślizgu) polskie studia.

Oczywiście nie obyło się bez wpadek. Ot choćby takich jak marketingowe kuszenie nas screenshotami czy drobne zmiany, które nieco ograniczają nam pole zabawy (tak, chodzi o wspinanie się po ścianach). Jednak gracze, choć dokarmiani na razie obietnicami (braku kolejnych opóźnień), napychani gadżetami i publikacjami wokółgrowymi, niczym widzowie kolejnych części Gwiezdnych wojen przez Disneya, wciąż są pewni jednego – to nie będzie zwykła podróż. Bo w tej grze jest za dużo elementów, które gracze pokochali i na które czekają. No i Keanu. Ten Keanu (mówcie mu Johnny, przynajmniej we wcieleniu Silverhanda). Do zobaczenia na dwa tygodnie przed świętami. Coś tam trzeba spalić do tego czasu….