Wydawałoby się, że o genezie opinii wystawianych grom nie ma co dyskutować. Na skutek pewnych okoliczności uznałem jednak, że “przezorny ubezpieczony”…
Zauważyliście zapewne, że obrazek ilustrujący ten wpis pochodzi z Duke Nukem Forever – gry powszechnie uznanej za jedną z największych porażek w historii. Dlaczego go tu umieściłem? Bo mi osobiście Duke Nukem Forever się podobał. Jasne, nie było to dzieło sztuki, ani wyznacznik trendów na miarę jego starszego brata z 1996 roku, ale pomijając wybitnie moim zdaniem niepotrzebny “dowcip” z początku gry, gdzie mamy możliwość porzucać sobie fekaliami, był on kontynuacją trzymającą klimat serii, a grało mi się przyjemnie. Wbrew opinii ogółu nie uważam, że Duke Nukem Forever był grą złą. Był grą rozczarowującą w stosunku do nadmuchanych oczekiwań, a to duża różnica, którą rozumie chociażby Valve unikając wydania trzeciej części przygód wybitnie uzdolnionego bojowo naukowca-niemowy, mimo że niewątpliwie byłaby to „dobra gra”.
Czy mój brak nienawiści do długo oczekiwanych przygód Księcia oznacza, że należy mnie skazać na wygnanie? Mam nadzieję, że nie, a poniżej postaram się uzasadnić dlaczego. Od razu uprzedzam, że poniżej przeczytacie stwierdzenia, które dla wielu z was będą takimi truizmami, że spodziewam się, iż osoby je czytające wykażą reakcję identyczną z tytułowym bohaterem jednej z ekranizacji Sherlocka Holmesa. Jeżeli was to nie zniechęca, to zapraszam dalej:
Temat w jednym zdaniu można podsumować tak: opinia o grze zależy od indywidualnego gustu danego recenzenta. Kropka. Piszę o tym dlatego, że zauważyłem pewien niepokojący trend, którego ofiarą pada redakcja „Pixela” (a także bratnich mu czasopism / serwisów) jako kolektyw . Nie raz i nie dwa czytałem opinie w stylu „oni tam nie znają się na grach” tudzież „widać, że w to nie grali”. Zasadność tych oskarżeń to temat na zupełnie inny tekst, ale przyznaję się bez bicia – jeśli recenzent X napisał tekst o wyścigach samochodowych, czy innym równie dalekim mi gatunku, to istnieje spora szansa, że ja w ten tytuł nie grałem. W związku z powyższym nie czuję się w mocy wydawać na temat danej produkcji osądu, czy brać odpowiedzialności za osąd innej osoby.
Czy to oznacza, że powinniśmy oceniać recenzentów, a nie szyld, pod którym piszą? Na Odyna, moim zdaniem tak! Powiem więcej – powinniśmy dążyć do tego, aby znaleźć recenzenta, który podziela nasz gust, obojętnie jaki by nie był. Ta zgodność jest moim zdaniem DUŻO ważniejsza niż to jaki temat jest opisywany. Co mi bowiem po recenzji kolejnej odsłony ulubionej przeze mnie serii bijatyk (a coś tam o temacie wiem), jeśli zostanie napisana przez osobę, która woli przygodówki? I w drugą stronę – jeśli na co dzień lubimy przygodówki, ale chcielibyśmy dla odmiany spróbować zagrać w bijatykę, to taka opinia może się okazać najcenniejsza ze wszystkich (bo np. dostaniemy bardzo rzetelną dla nas informację na temat progu wejścia związanego z umiejętnościami manualnymi). Jeżeli posiłkujecie się recenzjami przy podjęciu decyzji o zakupie gier, to polecam wziąć sobie powyższą radę do serca. Oszczędzi to frustracji i poczucia oszukania.
Jeszcze do niedawna, widząc interesujący mnie artykuł w spisie treści nadchodzącego Pixela zadawałem pytanie: „a kto to napisał?” i w zależności od odpowiedzi podejmowałem decyzję, czy moje zainteresowanie będzie podtrzymane. Uznałem jednak, że jest to nietakt, który można przyrównać do sytuacji, gdzie po otrzymaniu zaproszenia na imprezę pytamy „a kto jeszcze przyjdzie?”. W związku z powyższym zamieniłem otwarte zapytanie na dyskretne dowiedzenie się we własnym zakresie 😉 A zatem powtórzę: autor jest dla mnie ważniejszy niż temat, którego dotyka.
Zadanie znalezienia bratniej duszy po drugiej stronie wirtualnego pióra pozostawiam wam. Nie wypada mi wymieniać nikogo z polskiego podwórka, ale przykładowo powiem, że z zagranicznych autorów bardzo cenię sobie Shauna Prescotta („PC Gamer”). Jeżeli więc zbiegiem okoliczności i na przekór ogółowi Duke Nukem Forever wam się podobał, to wiecie gdzie szukać sojusznika 😉
W drugiej części tekstu chciałbym się rozprawić z pewnym mitem. Zainspirowała mnie wiadomość w wątku dyskusyjnym, który rozpocząłem na bazie napisanej przeze mnie recenzji gry Terminator: Resistance, w której nie szczędziłem zachwytu nad produkcją. Wspomniana wiadomość informowała, że w „PSX Extreme” gra otrzymała ocenę 3/10 z adnotacją, że było to „zmarnowane 8 godzin”. Przeczytałem tę recenzję i nie zgadzam się z niektórymi jej fragmentami, ale nie ma w tym nic złego, bo mam pełną świadomość, że jej autor nie zgodziłby się z moim tekstem. Mieliśmy ewidentnie inne oczekiwania i na inne aspekty zwróciliśmy uwagę. Ja swojego zdania nie zmieniłem i dalej uważam, że najnowszy Terminator to dobra gra – wiem o przynajmniej jednej osobie, która kupiła grę pod wpływem mojego tekstu i podzieliła entuzjazm. Bardzo mi z tego powodu miło. Ufam, że tekst z „PSX Extreme” z kolei przestrzegł przed grą osobę, której by się ona nie spodobała (tutaj wracamy do wątku zaufania autorowi, który ma podobny gust do naszego).
Opisany wyżej wątek dyskusyjny zawierał jednak jeszcze jedną myśl – zdziwienie rozbieżności opinii mojej z „PSX Extreme”, bo przecież „PSX to braciszek PIXEL-a to jakże tak, że rozdźwięk jest?”*. No i to jest ten mit, który należy obalić. W naszej pracy jest mniej polityki niż się niektórym wydaje. Nie ma odgórnych przykazów, że „w tym miesiącu wszystkich nas zachwyca to, a w kolejnym to”. Redaktorzy naczelni mają zaufanie do swoich ludzi, a ludzie ci mają dużą dozę dowolności w wydawaniu opinii. Chyba wszyscy się zgodzą, że tak być powinno. W związku z powyższym rozbieżności w opiniach wcale nie są rzadką sprawą. Dwa przykłady z ostatnich czasów: Najnowszy Call of Duty otrzymał w „PSX Extreme” ocenę 8+/10. Ile gra dostała w „Pixelu”? 60/100. Który recenzent miał tu rację? Ten, czyj gust jest wam bliższy 😉 Jako drugi przykład powiem, że Emilus wystawił The Outer Worlds ocenę 91/100 w „Pixelu”, co Micz skomentował następująco: “Ten przykład pokazuje pluralizm i niezależność działań dziennikarzy »Pixela«. Ja osobiście po godzinie gry dałbym TOW jakieś 65%, nie widząc szans na poprawę w dalszych etapach, ale to Emil ją skończył i uzasadnił, dlaczego mu się podobało”.
A zatem jak widzicie, rozbieżności nie muszą być tylko na poziomie różnych czasopism od jednego wydawcy, ale mogą wręcz występować w obrębie jednej publikacji. Na zakończenie powiem krótko, że w Pixelpost też miewamy różnice poglądów. Ot chociażby Zdan uważa Daikatanę od Johna Romero za crap nad crapy… a ja daję jej solidne 4/10** 🙂
Zgódźmy się zatem czasem nie zgadzać i trzymajmy z tymi, którzy dzielą nasz gust, zamiast zwalczać tych, którzy go nie dzielą.
*Dla niewtajemniczonych: „Pixel” i „PSX Extreme” mają jednego wydawcę
**Wersja bazowa, bez usprawniających oryginał patchy fanowskich