Korzystając z przecen/promocji/okazji sięgnąłem jeden jedyny raz po grę z gatunku, który z reguły omijam szerokim łukiem – casualowy wyścig z klientami i czasem w burzącej moją wewnętrzną estetykę feerii barw.
Gra zatytułowana Sally’s Spa miała jednak jedną ciekawą rekomendację, która skłoniła mnie do przyjrzenia się temu casualowemu zamieszaniu z nieco większą dozą uwagi. Owszem – nie jestem grupą docelową odbiorców gier podobnych do Sally’s Spa – tych przesadnie kolorowych, udających strategię z mikrozarządzaniem gier, które mają ściągnąć na siebie całą uwagę gracza, skłonić do nadmiernej gestykologii na ekranie i czerpać zadowolenie z kilku złotych gwiazdek, przyznanych za dobrą robotę. Odbiorcą właściwym są dzieciaki z grupy 6+, najpewniej dziewczynki (bo jednak na zarządzanie spa lepiej się znają). Problemem, z którym się zderzyłem, sięgając po casualowe Sally’s Spa była rekomendacja – aplikacja zatwierdzona przez nauczycieli. Ok, Google stara się doprowadzić do jako takiego ładu swój sklepik Play, w końcu nie od dziś wiemy, że w tym natłoku aplikacji i reklam udających aplikacje oraz średnich ocen, które już od dawna nic nie podpowiadają – trudno tak naprawdę odnaleźć gry wartościowe, ciekawe, zdumiewające. Łatwiej już chyba dać się pochłonąć projektom z itch.io, niż w kilka minut złowić coś ciekawego w oceanie Google Play. Stąd i system rekomendacji przez nauczycieli (wprowadzony w połowie zeszłego roku) jest opcją godną (w założeniach) pochwały. Pomyślałem (nieco naiwnie), że pewnie teraz będzie mi łatwiej buszować w tym zbiorze gier i rozrywek, wraz z potomkami, gdy gdzieś tam nad wszystkim czuwa google’owy nauczyciel.
Teza postawiona w tytule tej opowieści poddaje pod wątpliwość wykształcenie nauczyciela rekomendującego Sally’s Spa jako grę godną chłonnego umysłu dziecka. Toż to bezrozumny casual pełną gębą! Główna bohaterka dostaje w jakimś spadku podniszczony salon spa, w którym przyjdzie jej biegusiem pakować pacjentów do saun, oferować manicure, masaże gorącymi kamieniami i warzywno-owocowe maseczki, w przerwach serwując kawę. Cały ten biznes rozrasta się wraz z liczbą obsłużonych klientów i klientek, zarobionej mamony i wydanej kasy (na ulepszenia, przyspieszenia, usprawnienia, dodatkowych pracowników i półeczki z lokowanymi do sprzedaży produktami). Ot, niby lekcja kapitalizmu, ale… mało kto z nas ma bogatych przodków, oddających w nasze ręce częściowo już rozkręcony biznes. Niczego nie nauczymy się w barwnym świecie, w którym jedyną naganą jest możliwość nieosiągnięcia dziennego pułapu dochodu i konieczność powtarzania rozgrywki. Ta gra nie nauczy ekonomii, a jedyny element edukacyjny, jaki można w niej odnaleźć to bodajże dopasowywanie kształtów kamieni do… obrysów na plecach masowanych klientów i klientek. Kontaktów na płaszczyźnie klient i usługodawca również nie nauczymy się z kilku ikon (wyrażających chęć, zadowolenie lub nerwowość) wyświetlanych w dymkach. Rozbudowa salonu to też ekonomia casualowa – tu sypnij groszem, żeby było szybciej, a klienci mniej nerwowi. Więc jeśli wasze pociechy będą sięgać po kolejne gry rekomendowane przez nauczycieli rekomendowanych przez Google’a (czy inny Alphabet) – dobrze radzę raz czy dwa razy zagrać z nimi i zobaczyć w co młócą. Bo jedyna lekcją jaką właściwie można wynieść z takich pseudoekonomicznych symulatorów salonu jest jedna – większość casualowych gier uzależnia. I to w durny sposób, skłaniając jedynie do bezsensownego pacania w ekran.
A przecież ta lekcja (nawet nakreślona fabuła odrestaurowanego salonu spa) mogłaby być znacznie ciekawsza – ot chociażby zrealizowana w souls-like’owym stylu, w którym każdy masaż wymagałby odpowiedniego podejścia do bossa, każda maseczka – pieczołowicie szatkowanych na równe plasterki ogórków, a każdy nowy mebel w salonie – był okupiony rozwiązaniem jakiegoś zadania z pogranicza logiki i matematyki. Chętnie poznam tego nauczyciela, który zatwierdził Sally’s Spa jako grę rekomendowaną dzieciom. Tymczasowo proponuje jeszcze jedną ikonkę dolepianą do gier z Google Play – zatytułowaną: strata czasu.