Najnowsze części serii Fifa to świetne gry piłkarskie, ale wszystkie zlewają mi się w jedną bezkształtną masę. Dla odmiany o odsłonach wydanych 20 lat temu mógłbym mówić godzinami, szczegółowo wymieniając plusy i minusy tamtych edycji. Gdyby ktoś chciał wysłuchać takiego elaboratu, to na końcu dowiedziałby się, że FIFA 98 to Najlepsza Gra Na Świecie.

Fakt, że stare Fify tak bardzo różniły się od siebie, wynikał z tego, że autorzy nie mieli pewności, które patenty się sprawdzą, a od jakich lepiej trzymać się z daleka. Z roku na rok uczyli się więc na własnych błędach, a pędzący postęp technologiczny co rusz dawał im do rąk nowe narzędzia i możliwości. W efekcie co roku wychodziła zupełnie inna produkcja, której premiery gracze wyczekiwali jak Starkowie zimy.

Rozgrzewka

Inaczej wyglądał też rynek gier piłkarskich. Dziś jest on jak scena wyborcza w USA – mamy dwie potęgi, między które nikt nie chce się pakować, a jeśli już to robi, to szybko przekonuje się, że nie jest w stanie konkurować z gigantami. Tymczasem 20 lat temu Fifa dopiero pracowała na swoją pozycję, a początki miała niełatwe. Dla EA Sports liczyły się futbol amerykański, hokej, koszykówka czy golf, a na piłkę nożną patrzono jak na dziwny wynalazek, na temat którego można sobie pożartować z kumplami, a nie robić grę. Na szczęście były wyjątki jak Bruce McMillan – współzałożyciel EA Canada będący fanem piłki kopanej i rozumiejący, że bez tej dyscypliny firma może zapomnieć o podboju Europy.

Wspierał więc kolegów ze Starego Kontynentu walczących o zielone światło dla stworzenia piłkarskiej gry. Dzięki ich uporowi udało się doprowadzić do zamówienia testowych wersji, których zaprojektowanie powierzono programistom z Wielkiej Brytanii. Ich dzieło spodobało się na tyle, że prace nad grą mogły ruszyć pełną parą. Przeniesiono je jednak z ojczyzny futbolu do Kanady, a do zespołu włączono tylko część ludzi odpowiedzialnych za prototyp. Na czele ekipy stanął Bruce McMillan, a jego drużyna była dużo skromniejsza niż w przypadku pozostałych sportowych projektów EA. Miała też wyraźnie mniejszy budżet, co pokazuje, że w sukces cyfrowej kopaniny wciąż nie wierzono. Tymczasem wydana w 1993 roku FIFA International Soccer w ciągu miesiąca rozeszła się w liczbie egzemplarzy niemal dwukrotnie przekraczającej prognozowaną łączną sprzedaż. Bruce i jego ludzie mogli chodzić z głowami podniesionymi wysoko niczym kołnierzyki Erika Cantony.

Był też polski akcent, czyli okładka pierwszej Fify, na której znalazło się zdjęcie z meczu biało-czerwonych z Anglią z Davidem Plattem i Piotrem Świerczewskim w rolach głównych. I był to jedyny element, w którym można było zobaczyć prawdziwych piłkarzy, gdyż wprawdzie udało się podpisać umowę z FIFĄ, ale nie można było użyć nazwisk zawodników. Podobno nie było to winą skąpstwa, ale faktu, że żadna instytucja nie dysponowała wówczas odpowiednimi prawami, więc nie można było ich kupić. Sprawiło to, że po boisku biegali piłkarze noszący nazwiska deweloperów, ich dzieci lub takie w ogóle wyssane z palca.

Podobnie było w drugiej części, czyli Fifie 95, gdzie jednak przynajmniej pojawiły się prawdziwe nazwy drużyn (w Fifa International Soccer były tylko reprezentacje). Realni zawodnicy zadebiutowali rok później – w Fifie 96, która podbiła serca graczy i pokazała, że konkurencja powinna się obawiać. A ta była wówczas spora, gdyż w połowie lat dziewięćdziesiątych o względy graczy walczyły choćby Sensible World of Soccer, Actua Soccer,  Virtua Striker czy piłki od Konami. Pozycja EA na zielonym polu rosła, ale pewien zgrzyt nastąpił, gdy okazało się, że chociaż Fifa 97 zachwycała grafiką, to otrzymała słabsze recenzje niż uwielbiana poprzedniczka. Z niecierpliwością czekano więc, w którą stronę podąży seria i czy zdoła pokonać przeszkodę, czy też się na niej rozbije, a konkurencja zadepcze jej ciało korkami.

Pierwszy gwizdek

Fifa 98 okraszona przydługim, ale trafnym podtytułem Road to World Cup trafiła do pecetowców latem 1997 roku, a na konsole przed Bożym Narodzeniem. Pokazała też, że EA wciąż nie potrafiło jakościowo zbliżyć się do tego, co zaserwowano dwa lata wcześniej… no przynajmniej według recenzji w Secret Service. W ŚGK pisano zdecydowanie inaczej: „Jest zdecydowanie lepsza od Fifa 97 a pod względem grywalności nawet od Fifa 96”. Zdanie to podzielała reszta świata, więc większość fanów kopania piłki na monitorze nie miała wątpliwości, że nastał nowy król.

Fifa 98 zaczynała z wysokiego C, a w zasadzie z wysokiego „Woo-hoo!”, gdyż graczy witały dźwięki „Song 2” zespołu Blur. Zdarzali się ludzie, którzy w kółko oglądali intro, by posłuchać hitu Anglików – w końcu nie było wówczas YouTube’a. Pojawienie się „Song 2” było możliwe, gdyż po raz pierwszy w historii Fify zdecydowano się sięgnąć po istniejące utwory zamiast pisać muzykę od podstaw. Szczególnie zadowoleni mogli być fani elektroniki, gdyż większość soundtracku stanowiły kawałki duetu Crystal Method.

Jeśli już wywołaliśmy do tablicy warstwę audiowizualną, to warto wspomnieć o grafice. Ta od początku była mocną stroną serii, więc nikogo nie zaskoczyło, że także tym razem gra prezentowała się znakomicie. Była pierwszą Fifą, która potrafiła korzystać z dobrodziejstwa akceleratorów 3D i robiła to na tyle dobrze, że nawet dziś – o ile włączyć ją w wysokiej rozdzielczości – wygląda ładnie. Oczywiście nie ma mowy o fotorealizmie na poziomie współczesnych produkcji, ale oczy nikomu na pewno nie wybuchną. Możecie więc wyobrazić sobie, jak wielkie wrażenie robiło to 20 lat temu.

Taka oprawa stanowiła świetny podkład, ale nie była główną czekającą na graczy atrakcją. Tym razem bowiem w ich ręce oddano 11 lig, w tym najmocniejsze europejskie ekstraklasy jak angielska Premier League, włoska Seria A czy hiszpańska Primera Division, ale swoich sił spróbować można było też walcząc o mistrzostwo USA czy Malezji. Prawdziwe wrażenie robił jednak ogrom reprezentacji. Podtytuł Road to Road Cup potraktowano bardzo poważnie i dano graczom możliwość poprowadzenia w eliminacjach, a potem w mistrzostwach świata każdej ze 174 reprezentacji, które walczyły o przepustki na mundial we Francji. Wszystkie miały nie tylko w miarę aktualne podstawowe składy, ale także dziesiątki piłkarzy, których można było powołać do kadry. W tym gąszczu nie zabrakło jednak wpadek, jak choćby przypadek argentyńskiego bramkarza José Buljubasicha, który według Fify 98 był Polakiem.

Znakomitym posunięciem było też wprowadzenie edycji drużyn i zawodników. Dzięki temu przy odrobinie wolnego czasu i samozaparcia dawało się na przykład stworzyć naszą ekstraklasę w miejsce ligi malezyjskiej, która wreszcie mogła się na coś przydać europejskim graczom. Znacznie rozwinięto także opcje taktyczne, umożliwiając manewrowanie formacjami, ustalenie nastawienia ofensywnego drużyny, a nawet określenie, kto ma pędzić pod bramkę przeciwnika, a kto skupić się na defensywie. Fani taktyki mieli więc spore pole do popisu. Jeszcze lepiej było po przejściu do samego meczu. Spotkania prezentowały się dynamicznie, odwzorowane prawdziwe stadiony robiły znakomite wrażenie, publiczność żywo reagowała na boiskowe wydarzenia, a komentarz Desa Lynama, Johna Motsona i Andy’ego Graya jeszcze bardziej upodabniał Fifę 98 do relacji telewizyjnej. Warto było też zwrócić uwagę na animacje, gdyż zależnie od wyniku zawodnik przed wybiciem autu mógł radośnie machać do widzów lub podchodził do piłki jakby za chwilę czekało go bliskie spotkanie z katowskim toporem.

Co ciekawe, Fifa 98 umożliwiała grę nie tylko klawiaturą, padem czy joystickiem, ale nawet myszką. Wprawdzie wówczas dysponowało się tylko podaniem i strzałem, więc o sprincie i zwodach można było zapomnieć, ale opcja ta okazywała się przydatna, gdy nad monitorem stało zbyt dużo osób chcących uczestniczyć w boiskowych wydarzeniach. Wszystko to sprawiało, że człowiek godzinami ganiał za cyfrową piłką, torując drogę do mistrzostwa świata kolejnym drużynom, dominując poszczególne ligi czy też udowadniając znajomym, kto rządzi na wielkim zielonym prostokącie. Lub małym żółtym, gdyż dostępna była także gra na hali.

Druga połowa

Oczywiście dłuższy kontakt z każdą – nawet najlepszą – grą sprawia, że zaczyna się dostrzegać jej niedociągnięcia. Nie inaczej było w Fifie 98. Dziesiątki rozegranych meczów pokazywały, że chociaż komputerowy przeciwnik potrafił zaskoczyć, to nawet na najwyższym stopniu trudności trudno było go nazwać piłkarskim geniuszem. Denerwować zaczynała także pewna losowość, która sprawiała, że pudła na pustą bramkę zdarzały się niemal tak często, jak przepiękne gole. Bywało też, że lecąca prosto w bramkarza piłka przelatywała mu między rękami i wpadała do siatki. Oczywiście futbol to gra błędów, więc dobrze, że i babole się trafiały, jednak ich liczba była odpowiedniejsza dla lekcji wuefu niż meczów najlepszych drużyn świata. Podobnie ślepe pędzenie do stojącej na linii piłki, które zawsze kończyło się głupim wybiciem na aut czy róg lub nawet samobójem. Ciekawy błąd dotyczył bramkarzy – kiedy zdarzyło im się nie trafić w piłkę, to „zawieszali się” i powtarzali nieudany ruch, podczas gdy akcja żyła swoim życiem. Było to prostą drogą do głupiej bramki i replayu, którym można było się pochwalić kolegom. W oczy rzucało się też dziwne podejście twórców do umiejętności piłkarzy. Okazywało się bowiem, że gwiazdy wszystkie statystyki miały bardzo wysokie, więc były genialne w każdym elemencie futbolowego rzemiosła. W efekcie na przykład Alessandro Del Piero okazywał się lepszym środkowym obrońcą od dowolnego polskiego stopera.

Wpływ na to miało także inne niedociągnięcie – wszyscy piłkarze byli jednakowego wzrostu i postury. Nie popisano się też w przypadku rynku transferowego. Wartość piłkarzy i budżety klubów nijak miały się do logiki i na przykład na Ronaldo czy Petera Schmeichela nie mógł pozwolić sobie żaden zespół, gdyż kosztowali więcej niż były w stanie wyłożyć Barcelona i Real razem wzięte. Doczepić można było się także do niektórych zasad futbolu. Wprawdzie grę chwalono za to, że po raz pierwszy EA Sports zdołała dobrze przełożyć spalonego na język zer i jedynek, ale irytowało bardzo losowe gwizdanie fauli czy rozdawanie kartek. Pewien plus należał się jednak za karanie gry na czas bramkarza. W Fifie 98 odgwizdywano za to rzut wolny z linii pola karnego. Wprawdzie nie jest to dokładne przeniesienie przepisów (powinien być rzut wolny pośredni z miejsca przewinienia), ale i tak było to o niebo lepsze niż stosowane później automatyczne wznawianie gry przez goalkeepera, które trudno nazwać jakąkolwiek karą.

Widać więc, że Fifa 98 nie była pozbawiona błędów, ale na szczęście nie były one na tyle poważne, by zniechęcić do rozgrywania kolejnych meczów i rzucić graczy w objęcia konkurencji. Lub samej EA Sports, która w 1998 roku nie czekała do lata z wydaniem kolejnej piłki i już w marcu dała światu World Cup 98, czyli grę poświęconą mundialowi we Francji.

Dogrywka

O ile w przypadku Fify 98 pośród chóru pochwał zdarzały się pomruki niezadowolenia, to World Cup 98 wzbudzał ogólny zachwyt. Poprawiono bowiem inteligencję komputerowego przeciwnika, podkręcono tempo meczów, znacznie poszerzono wachlarz zwodów czy dodano nowe zagrania i animacje, dzięki którym spotkania jeszcze zyskały na wiarygodności. Uczciwie trzeba więc World Cupowi oddać, że jeśli brać pod uwagę tylko to, co dzieję się od pierwszego do ostatniego gwizdka, to wypadał on okazalej niż Fifa 98, gdyż miał jej wszystkie najlepsze elementy i jeszcze dodawał trochę od siebie. Tyle że znacznie niższa liczba drużyn i dostępnych rozgrywek sprawiała, że po zdobyciu mistrzostwa ulubionymi reprezentacjami i rozegraniu kilku historycznych finałów warto było wrócić do Road to World Cup. Fifa 98 broniła się także w starciu ze swoją oficjalną następczynią. Wprawdzie Fifa 99 technologicznie szła o krok dalej, ale występujące w niej wszechpotężne wślizgi upodabniały mecze do rugby, psuły radość z gry i skłaniały do odkurzenia poprzedniej edycji.

A dziś? Cóż, zestawianie Fify 98 z najnowszymi piłkami od EA Sports czy Konami jest jak porównywanie volkswagena garbusa z naszpikowanymi elektroniką limuzynami. Wprawdzie te drugie prezentują się okazalej, ale brakuje im ducha zawartego w klasyce. Grom chcącym uchodzić za perfekcyjne symulacje piłki nożnej trudniej też wybaczyć wszelakie bugi i niedociągnięcia niż grze, która wchodziła do sklepów, kiedy ludzie słuchali piszczących modemów i bali się, że pluskwa milenia cofnie cywilizację do epoki kamienia łupanego. Co jednak najważniejsze, wciąż powstają patche umożliwiające cieszenie się Fifą 98 na najnowszych maszynach. Na pewno warto po nie sięgnąć, gdyż halowe pojedynki z żywym rywalem niezmiennie dostarczają więcej frajdy niż najnowsze gry. Przetestowałem to podczas pisania tego tekstu i dlatego z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że Fifa 98 to wciąż Najlepsza Gra Na Świecie.

Artykuł ukazał się w Pixelu #26, którego nakład został już wyczerpany. Zapraszamy jednak do sklepu Pixela po inne wydania magazynu w druku oraz po cyfrowe wersje.