Nie wiedziałem czego się spodziewać, kiedy szedłem na „Ligę Sprawiedliwości”, ale dostałem dokładnie taki film, jaki powinien być.

Lubię trylogie. To znakomity format narracyjny. Zwykle występują w przyrodzie jako 1+2, czyli film i dwa zespolone sequele, które zrobiono, jak jedynka okazała się sukcesem („Powrót do przyszłości”, „Matrix”).

Czasem jest inaczej. W trylogiach Williama Gibsona („Ciąg”, „Most”, „Blue Ant”) wątki z pierwszej i drugiej części łączą się w trzeciej. W trylogii „Mrocznego Rycerza” Nolana druga część odstawała, a trzecia podejmowała dialog z pierwszą (ale tu na scenariusz miało wpływ życie, a raczej śmierć Heatha Ledgera, odtwórcy roli Jokera).

Sam napisałem trylogię. „Jetlag”, „God Hates Poland” i „Hello World” są niezależnymi książkami, ale jednocześnie są cyklem. Trochę jak u Nolana: druga część odstaje, a pierwsza i trzecia „rozmawiają” ze sobą. Trochę jak u Gibsona: wątki dwóch pierwszych łączą się w trzeciej. Ale przede wszystkim każda z nich ma swój temat, odpowiednio: miłość, nienawiść i nadzieję.

Piszę o tym nie dlatego, żeby się pochwalić, ale że dokładnie taką samą tematykę ma superbohaterska trylogia Zacka Snydera. Jego trzy obrazy z filmowego uniwersum DC* — „Człowiek ze stali”, „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości” i „Liga Sprawiedliwości” też są, odpowiednio, o miłości, nienawiści i nadziei.

  • Kinowe uniwersum DC składa się jeszcze, jak na razie, z dwóch filmów — „Legionu Samobójców” i „Wonder Woman”, ale to dodatkowe historie pokazujące tło — świat, z którego zrodził się Batman i losy amazonki Diany.

Miłość, nienawiść i nadzieja. O miłości pisze się łatwo, i łatwo zapewne było zrobić film o miłości. „Człowiek ze stali” to wspaniały romans, i nie mówię o Clarku Kencie i Lois Lane, ale o Supermanie i ludzkości. Nienawiść to też prosta sprawa, znam się na nienawiści. „Świt sprawiedliwości” pokazywał, jak rodzi się konflikt, podsycany fejkniusami, i jaką cenę przychodzi zapłacić. Film był mroczny i mocno osadzony w rzeczywistości. Czyny miały konsekwencje, byli politycy i biznesmeni.

Ale pisać o nadziei? Najgorsza rzecz na świecie! Żeby coś takiego zrobić, trzeba najpierw oszukać samego siebie. Znaleźć w sobie trochę nadziei. Staram się nie kłamać, kiedy piszę, wszystkie emocje są prawdziwe. Ale tu trochę musiałem.

I taki jest też film o nadziei Snydera. „Liga Sprawiedliwości” odchodzi od tego realizmu – i cynizmu – poprzedniej części. Kinowe DC operuje innym językiem niż Marvel, opowiada o mitach i symbolach; tu praktycznie odcinając superbohaterów od reszty świata. Na spotkanie z kosmicznym najeźdźcą nie przychodzi żadna armia, jak było to w „Człowieku ze stali”, tylko grupa połamanych bohaterów, która jednoczy się i odzyskuję wiarę. Film jest bardziej kolorowy. Optymistyczny. Podnoszący na duchu. Dający nadzieję.

Straszne oszustwo, ale przyjemnie było przez chwilę w nie wierzyć.