Przybyła w tekturowym seledynowym pudełku. Spodziewałem się skoku w inną rzeczywistość, możliwości biegania bez biegania, a w każdym razie sprawniejszego poruszania się po wirtualnych światach.
Firmę 3D Rudder założył w 2014 roku Stanislaw Chesnais, od ponad 20 lat działający w branżach informatycznej i internetowej. Nie były to żadne wielkie interesy, ale mniej więcej w czasie, gdy Nolan Bushnell zainteresował się wirtualną rzeczywistością, także Chesnais postanowił wejść na zupełnie nowe pole. Tyle że sprzęt, który wyprodukował, nie jest przeznaczony wyłącznie do obsługi gier VR.
„Rudder” to po angielsku ster. Sprzęt waży jakieś półtora kilograma, ma kształt zasklepionej miski, a podłącza się go do komputera przez wejście USB 2.0. Każdy, kto myśli, że dokona tej czynności, coś się doinstaluje i będzie można od razu grać, jest w błędzie. Konfigurowanie 3D Ruddera stanowi największy problem całej zabawy, gdyż uruchomienie jednej w danym środowisku nie oznacza automatycznej możliwości uruchomienia w nim kolejnej. Absolutnie najważniejszą rzeczą jest to, że sprzęt oferuje obsługę jedynie kilkudziesięciu wybranych gier. Są wśród nich Fallout VR, The Talos Principle VR, Arizona Sunshine VR, trochę pomniejszych tytułów na Oculusa, a także – i to pewne zaskoczenie – gry spoza środowiska wirtualnej rzeczywistości. Znajdziemy wśród nich nowego Wolfensteina, znane z recenzji w Pixelu Valley czy Playerunknown’s Battlegrounds albo Star Citizen.
Przed odpaleniem danej gry należy wejść do menu i ustawić konfigurację maty na nią. A potem – rozstawiamy czerwoną miskę przed fotelem, stawiamy na niej stopy i ruszamy w świat, w którym nie trzeba sterować padem, ale nogami. To znaczy pada czy kontrolery ruchowe też trzeba mieć w dłoniach choćby po to, by strzelać. 3D Rudder działa w ten sposób, że aby iść w lewo, trzeba lewą nogą nacisnąć na lewą stronę. Dość trudny jest ruch do przodu, gdyż wówczas trzeba się wygimnastykować palce stóp i przycisnąć najdalej położoną od nas część 3D Ruddera. Można nawet wykonywać podskoki – przynajmniej w firmowej prezentacji mi się to udało – naciskając stopami równocześnie w dwóch punktach maty. Dość jeśli powiem, że to zadanie dla akrobatów, zwłaszcza jeśli trzeba je wykonać błyskawicznie.
Słowem, sterowanie do superprostych nie należy, o czym przekona się każdy, kogo po pół godzinie zaczną boleć może nie tyle stopy, co mięsień przywodziciel albo łydki. Nikt w końcu nie mówił, że granie jest tylko dla nieporuszających się! 3D Rudder płatał mi figle zwłaszcza przy grach, które na Oculusie chciałem uruchomić spod Steam VR, czyli na przykład wzmiankowanym Falloucie. Podobnie było z Arizoną – jest oryginał na Oculus, ale sprzęt z niewiadomych powodów obsługuje tylko wersję HTC Vive i mimo prób nie udało mi się tego odpalić. Z niewiadomych powodów nie ruszył mi też na Wolfensteinie 2. Może to kwestia czasu, jaki powinienem włożyć w ręczne konfigurowanie ustawień przy tej grze, ale do czorta – nie oczekuję od sprzętu, żebym musiał znać jakiś tajemny elementarz do uruchomienia czegoś, co powinno być „plug & play”.
Miło za to śmigało mi się w Talosie i Valley, a podobnież najlepsze efekty osiąga się przy kosmicznych symulatorach, zwłaszcza Star Citizenie. Pokonywanie odległych przestrzeni może przyjemne, aczkolwiek trzeba cały czas pamiętać o konieczności zachowania prostej postawy w fotelu i siedzenia jak podczas lekcji w szkole. 3D Rudder wydaje się stworzony do powolnych gier eksploracyjnych, ponieważ przy grach akcji ciężko jest nim manewrować. Do tego należy pamiętać, że dziennie 3D Rudder instaluje po kilka aplikacji, przez co mój Windows 10 co jakiś czas wysyłał mi komunikaty o aktywności tego miłego sprzętu, nawet gdy był on odpięty od komputera.
Domowy kontroler małych rozmiarów – jestem na tak. Jednak 3D Ruddera mogę polecić jedynie jako ciekawostkę do potestowania i liczyć, że producenci będą stopniowo zwiększać bibliotekę obsługiwanych tytułów, a także poprawiać kwestie związane z kompatybilnością.