Ruszyła maszyna po szynach ospale… – jak to pisał wieszcz Julian Tuwim. Machina czasu Krupika też czuje się ospale. Wszystko przez te rosnące temperatury.
Jedni marzą o wyjeździe nad wodę, a inni… o tym, by wysłać nad tę wodę kochaną rodzinkę i w ten sposób zdobyć odrobinę spokoju umożliwiającą pogranie w przeboje z dawnych lat. Rozwiązaniem jest też zawsze zabranie nad wodę „Pixela” i przeniesienie się do czasów retro za pomocą mojej magicznej machiny. A w dzisiejszym odcinku będzie się działo, oj, będzie…
Nawet w najgorętsze dni nie wolno zapominać o wiotczeniu szarych komórek. Tych, co jeszcze zostały po latach uważania, że jesteśmy nieśmiertelni (przykra prawda – nie jesteśmy). Ostatnio wysilałam umysł, oglądając okładki wydawanego w latach 1984–1989 i poświęconego głównie Commodore 64 i Amidze pisma „Ahoy!” (o jakże miłej, wakacyjnej nazwie). Pamięć już u mnie nie taka (patrz wyżej), więc chwilami sporo czasu zajęło mi domyślenie się, co redakcja miała na myśli, dając na okładce dany tekst. Jaka jednak była satysfakcja, kiedy wreszcie mi się udało! Proszę bardzo, sami spróbujcie (rozwiązanie, żeby nie było za łatwo, w dalszej części tekstu). Okładka: Can the 64 crack the peanut? (Czy C64 rozłupie orzech?).
Jako kobieta, nawet geek, mam prawo do podziwiania doskonałości męskiej urody, prawda? Zwłaszcza jeśli w pięknym ciele skrywa się genialny mózg. Dlatego przypomnijmy sobie sesję zdjęciową z okazji premiery Windowsa 1.0 w 1985 roku, w której uczestniczył 30-letni Bill Gates. Prawda, że uroczy? Swoją drogą, sesja mogła nie dojść do skutku, bo chociaż pierwsza prezentacja Windowsa odbyła się w 1983 roku, oficjalny produkt wydano dopiero dwa lata później. Nazywano go nawet vaporware, a tak określa się produkty, które nigdy nie zostaną ukończone.
Po raz pierwszy, na łamach „Pixela”, przyznam się do straszliwego przestępstwa. Otóż jestem bigamistką. Ba, nawet wielokrotną. Co więcej, nie rozwiodłam się z większością moich mężów (jak się dobrze zastanowić, to oficjalnie zakończyłam związek tylko z jednym). Musicie mi jednak wybaczyć, to były inne czasy: rok Pański 1997 i pojawienie się Ultimy Online, pierwszego tak dopracowanego i wciągającego MMORPG. Ultima Online wyrosła z pokaźnej i popularnej serii RPG Ultima (rozpoczętej w 1981 roku Ultimą I: The First Age of Darkness) i podbiła nie tylko moje serce – w ciągu pół roku po premierze bawiło w niej już 100 tys. płacących graczy.
Na początku rozgrywka w Ultimie była tak brutalna, że zrobiłaby wrażenie nawet na królu Joffreyu z „Gry o Tron”. Przemierzając Britannię, w której rozgrywała się akcja gry, dosyć często traciło się życie, i to wcale nie z rąk NPC, a nasz dobytek łączył się z dobytkiem innego gracza. Dobrze więc było mieć wsparcie – dołączyć do gildii albo… wziąć ślub. Tej drugiej opcji sprzyjał także fakt, że UO była pierwszym MMORPG, w którym można było posiadać własny dom. Składanych mi propozycji matrymonialnych nie brakowało, zwłaszcza kiedy gracze dowiadywali się, że jestem PRAWDZIWĄ kobietą, a nie tylko facetem skrywającym się za damskim awatarem.
Ultima Online nadal istnieje i w tym roku będzie obchodzona 24. rocznica jej powstania. Hmmm… Może powinnam wybrać się na przyjęcie organizowane z tej okazji w Herndon, w Stanach Zjednoczonych, i sprawdzić, jak wyglądają teraz moi małżonkowie? Przeraża mnie tylko ten czas, który upłynął od chwili, kiedy nasze awatary były piękne, młode i bogate.
Twórcy gier prześcigają się w dostarczaniu nam ze wszech miar rozbudowanych, oryginalnych i wymagających produkcji, ale i tak najbardziej wciągające pozostają najprostsze rozwiązania szybko pobudzające ośrodek nagrody w mózgu (sama potrafię spędzić kilka bezmyślnych godzin, układając na czas pasjansa na komórce). Klasycznym przykładem takiego przeboju jest Frogger, który miał premierę na automatach w 1981 roku, a niewiele później na maszynach domowych. Powiedzmy sobie szczerze: rozpętało się zbiorowe szaleństwo przeprowadzania żaby przez ulicę i rzekę. Na pewno nie zaszkodziło temu wyłożenie przez Parker Brothers (jedną z wielu firm, które otrzymały licencję na wydanie domowej wersji gry) dziesięciu milionów dolarów na promocję Froggera i Star Wars: The Empire Strikes Back na Atari 2600 (budżet marketingowy filmu wynosił „jedynie” sześć milionów). Prawa do wydawania Froggera na kasetach i kartridżach zgarnęły różne firmy, dlatego zdarzało się, że na jednym systemie dostępne były jego dwie różne wersje.
Przyznam, że z Froggerem spędziłam dłuuugie godziny. Niestety, do tej pory nie rozumiem, dlaczego biedak topił się w wodzie. Czy aby żaby nie potrafią pływać?
Jestem pewna, że moją miłość do kolorowych długopisów spowodował ich brak w moim dzieciństwie, w dobie szarego komunizmu. Tajemnicą pozostaje jednak, co wywołało we mnie fascynację mapami poziomów starych gier? Mogłam (i dalej mogę) oglądać je godzinami. Pamiętacie takie pomoce? Popatrzcie tylko na takie cudeńko jak wydrukowana w czerwcowym i lipcowym numerze „Crasha” z 1986 roku mapa Tantalusa na ZX Spectrum. Tytułowy Tantalus to planeta-labirynt, z której trzeba wyłowić przebiegłą i podstępną istotę chcącą zniszczyć ludzkość, nic więc dziwnego, że mapa jest pokaźna. Okazuje się też, że przygotowując takie mapy, można było zrobić pewnego rodzaju karierę, tak jak niejaki S. W. Freeman z Leicester, który za wydrukowaną w „Crashu” mapę do Cylu otrzymał nie tylko programy o wartości dwudziestu funtów, lecz także tytuł Kartografa Miesiąca.
Rozwiązanie zagadki z „Ahoy!”: tekst na okładce styczniowego numeru z 1984 roku dotyczył tzw. paniki orzeszkowej (Peanut Panic). Nie chodziło jednak o zagrożenie wyczerpania zapasów solonych fistaszków. Panika orzeszkowa była związana z plotkami o opracowywaniu przez IBM komputera przeznaczonego do użytku domowego, czule określanego jako Peanut, czyli właśnie Orzeszek. IBM PCjr, bo tak oficjalnie nazwano Orzeszek, młodszy brat popularnego biznesowego IBM PC, jawił się jako istne objawienie, które miało zmieść z rynku maluczkich, czyli komputery domowe Commodore 64, Apple II i Atari 800. O jego zaletach miały stanowić między innymi popularna marka, a także kompatybilność z programami na IBM PC. Publika szalała, akcje konkurencji szły w dół, właściciele sklepów prześcigali się w zamówieniach (w samym tylko 1984 roku spodziewano się sprzedaży ponad miliona Orzeszków). Dzień oficjalnego ogłoszenia prac nad Orzeszkiem (1 listopada 1983 roku) prasa nazwała Dniem D domowych komputerów. Szał trwał aż do premiery IBM PCjr w styczniu 1984 roku. Okazało się, że jego cena jest za wysoka (pierwszy model kosztował 669 dolarów, a drugi 1 269), kompatybilność z IBM PC niezbyt dobra, a do tego ta potwornie niedopracowana, bezprzewodowa klawiatura… Do stycznia 1985 roku sprzedano tylko około 250 tysięcy Orzeszków (i to po mocnej obniżce ceny), a ich produkcję zakończono w marcu 1985 roku.
Jak wszyscy wiemy, w czasach komunizmu panowała ostra cenzura. Okazuje się jednak, że ręka cenzora nie ominęła też gier wydawanych na Zachodzie. Weźmy na przykład taką wersję na NES klasyki przygodówek, Maniac Mansion (pierwotnie wydanej w 1987 roku na Commodore 64 i Apple II). Gra została przerobiona na NES dwa razy: pierwsza wersja była przeznaczona na rynek japoński (data wydania: 1989 rok), a druga na zachodni (data wydania:1990 rok). Co ciekawe, testerem tej ostatniej był Tim Schafer (znany później jako projektant między innymi Grim Fandango, Psychonauts, The Secret of Monkey Island, Monkey Island 2: LeChuck’s Revenge i Day of the Tentacle). Zanim pierwotna zachodnia wersja Maniac Mansion na NES trafiła do rąk cenzorów w Nintendo, usunięto z niej rzeczy, które wydawały się brutalne, np. słowo „kill”. Zmieniono również takie obraźliwe zdania jak „The meteor is going to be pissed” (na „The meteor is going to be mad”). Miesiąc później okazało się, że Nintendo wcale nie jest zaspokojone wprowadzonymi adiustacjami, a w grze pozostało jeszcze wiele obraźliwych elementów. Nie spodobały się (i musiały zostać wyeliminowane) między innymi naga statua, mumia w wyzywającej pozie, kalendarz, napis na ścianie „For a good time EDNA 3444” (zmieniono go na „Call Edna 3444”), a także… umieszczone w napisach końcowych słowa „NES SCUMM” (SCUMM to nazwa silnika LucasArts, czyli Script Creation Utility for Maniac Mansion). Zrzuty ekranu z nieocenzurowanej wersji przedostały się jednak do czasopisma „Nintendo Power”. Czujne oko cenzora przepuściło natomiast wrzucanie chomika do mikrofalówki. Po premierze gry rozpętała się jednak afera Hamstergate i w europejskiej wersji Maniac Mansion los biedaka został zmieniony.
Artykuł ukazał się w Pixelu #27, którego nakład został już wyczerpany. Zapraszamy jednak do sklepu Pixela po inne wydania magazynu w druku oraz po cyfrowe wersje.